Выбрать главу

Ten nie rozwiązany przez niego problem dotyczył tego, co on zrobi, jeśli z jakiegoś powodu, już po zakończeniu całej misji, oni nie będą w stanie złożyć go niezwłocznie z powrotem. Nie potrafił się zdecydować, czy wówczas zabije tylko siebie, czy jednocześnie zabije również ilu tylko się da przyjaciół, zwierzchników i kolegów.

Cztery

Kompania kandydatów na karawaniarzy

Płk dymis. Lotnictwa Stanów Zjednoczonych, inż. mgr dr (honoris causa) Roger Torraway.

Obudził się tego ranka w chwili, gdy nocna zmiana kończyła próbny rozruch fotoreceptorów cyborga. W trakcie korzystania z nich przez cyborga ostatnim razem dostrzeżono na monitorach nie zidentyfikowany spadek napięcia, jednak próba laboratoryjna niczego nie wykazała i niczego nie zauważono po ich rozebraniu. Zostało stwierdzone, że nadają się do użytku.

Roger źle spał. Jak straszna to odpowiedzialność być aniołem stróżem ostatniej rozpaczliwej nadziei ludzkości na wolność i godność. Obudził się właśnie z tą myślą w głowie: Roger Torraway jakąś swoją cząstką — która ujawniała się najczęściej w snach — nie wyrósł z wieku dziewięciu lat. W tej cząstce wszystko, co powiedział prezydent, brał za dobrą monetę, jakkolwiek sam Roger w swej świadomości nie wierzył, że ten Wolny Świat istnieje.

Ubierał się, zajęty roztrząsaniem w myślach dwóch stron medalu, co było jego ulubionym zajęciem. Przyjmijmy, że Dash gra uczciwie i podbój Marsa oznacza zbawienie ludzkości — myślał. — Co z drugą stroną medalu? — Zadumał się na Willym Hartnettem — przystojny (przynajmniej dopóki nie wzięli się za niego protetycy). O zręcznych dłoniach. Ale też i troszeczkę lekkoduch, jak mu się dobrze przyjrzeć. Jak nic w klubie przy sobocie wypije o ten jeden za dużo. Nie przepuści też cudzej żonie w kuchni podczas przyjęcia. Nie był bohaterem na żadną miarę, jakąkolwiek by Roger przykładał. Ale kto jest? Przeleciał w myśli rezerwową listę cyborgów. Numer jeden: Vic Freibart, wojażujący aktualnie z wizytami kurtuazyjnymi u boku wiceprezydenta i tymczasowo wykluczony z sukcesji. Numer dwa: — Cari Mazzini — ma zwolnienie lekarskie, aż zrośnie mu się noga, którą złamał na Mount Snów. Numer trzy: on sam. W żadnym z nich nie uświadczysz ducha Valley Forge *.[* Zimowe leże jedenastotysięcznej armii Waszyngtona, która w tragicznych warunkach, bez cieplej odzieży, butów i zaopatrzenia obozowała w tej okolicy po porażce nad Brandywine od 19 grudnia 1777 do 19 czerwca 1778 r. Od chorób, z zimna i głodu zmarło 3000 żołnierzy, wielu ledwo przeżyło.

W tym ciężkim położeniu szkolono oddziały t zreorganizowano armię, której żołnierze wykazali ogromny hart ducha i już w pierwszej bitwie o Filadelfię odnieśli zwycięstwo (Przyp. tłum.).]

Nie budząc Dorki zrobił sobie śniadanie, wyprowadził z garażu poduszkowiec i zostawił go na jałowym biegu, sapiącego w boczne osłony, sam zaś poszedł zabrać ranną gazetę, którą cisnął w głąb garażu i zamknął za nią drzwi. Zaczepił go najbliższy sąsiad udający się na parking.

— Widział pan poranne wiadomości? Dash był w mieście wczoraj wieczorem. Jakaś konferencja na wysokim szczeblu.

— Nie — rzekł machinalnie Roger — dziś rano nie włączyłem telewizora.

Za to widziałem Dasha na własne oczy — pomyślał — i mógłbym zatkać ci gębę. Drażniło go, że nie może tego powiedzieć. Tajemnica służbowa stała się zmorą jego życia. Był przekonany, że jego ostatnie kłopoty z Dorką biorą się w połowie z faktu, że na przedpołudniowym sejmiku żon z sąsiedztwa i kawiarnianych bibach wolno jej było mówić o swoim mężu jako zaledwie o byłym astronaucie, obecnie urzędniku państwowym. Musiała kamuflować nawet jego podróże zagraniczne — „wyjechał z miasta”, „w delegacji” — cokolwiek, byle nie: „Cóż, w tym tygodniu mój małżonek wyjechał na rozmowy z szefostwem sztabu lotnictwa Botswany”. Buntowała się z początku. Nadal się buntowała, a przynajmniej żaliła na to Rogerowi dość często. Lecz o ile wiedział, nie naruszyła tajemnicy służbowej. A zorientowałby się, gdyż wiedziano już o trzech małżonkach wzywanych do raportu przed oblicze oficera kontrwywiadu do Instytutu.

Wsiadając do pojazdu Roger przypomniał sobie, że nie pocałował Dorki na pożegnanie. Pomyślał, że to właściwie bez znaczenia. Nie obudziłaby się, a zatem by nie wiedziała; gdyby się przypadkiem obudziła, miałaby pretensję, że ją budzi. Mimo wszystko nie lubił rezygnować z rytuału. Zasępiwszy się nad tym uruchamiał jednak pojazd, wprowadzając swój numer kodu na drogę do Instytutu — poduszkowiec zaczął nabierać prędkości. Z westchnieniem Roger włączył telewizor i przez całą drogę do pracy oglądał aktualności.

Mgr dr filozofii, ks. Donelly S. Kayman, członek Towarzystwa Jezusowego. Kiedy w Kaplicy Marii Panny u św. Judy zaczynał celebrować mszę, trzy mile od niego po drugiej stronie Tonki cyborg — połykał żarłocznie ten jedyny posiłek przysługujący mu tego dnia. Miał trudności z przeżuwaniem, ponieważ z braku wprawy poranił sobie dziąsła, a i ślina jakby nie napływała już tak obficie, jak należało. Jednak cyborg jadł z entuzjazmem, nie wspominając nawet o programie sprawdzianu na ten dzień, a skończywszy zapatrzył się smętnie w pusty talerz.

Don Kayman był trzydziestojednoletnim mężczyzną i największym na świecie autorytetem w areologii (innymi słowy specjalistą od planety Marsa) — przynajmniej w Wolnym Świecie. (Kayman przyznałby, że stary Parnow z Instytutu Szkłowskiego w Nowosybirsku także wie co nieco).

Był również jezuitą. Troskliwie i z radością.podniósł hostię, wypił wino, wyrzekł ostateczne „redempit”, rzucił okiem na zegarek i gwizdnął. Robiło się późno. Zrzucił szaty w rekordowym czasie. Klepnął meksykańskiego chłopca ministranta, który wyszczerzył zęby w uśmiechu, i otworzył przed nim drzwi. Lubili się: Kayman uważał nawet, że ten chłopak sam może zostanie i księdzem, i naukowcem pewnego dnia.

Już w sportowej koszuli i spodniach Kayman wskoczył do swego kabrioletu. Tradycyjnego, na kołach — w miejsce fartucha poduszkowca — którym można nawet zjechać ze sterowanych autostrad. Ale dokąd by tu zjechać z autostrady? Wykręcił numer Instytutu, włączył główne baterie i wsadził nos w gazetę. Mały samochodzik sam wypełzł na autostradę, znalazł przerwę w ruchu, śmignął w nią i z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę poniósł go do pracy.

Wiadomości w gazecie były przeważnie złe, jak zwykle. W Paryżu MSZ przypuścił kolejny atak na pokojową konferencję w Chandrigar. Izrael odmówił wycofania się z Kairu i Damaszku. Piętnasty już miesiąc stanu wojennego w Nowym Jorku nie uchronił przed zasadzką konwoju Dziesiątej Dywizji Strzelców Górskich, który usiłował przekraść się przez most Bronx-Whitestone na odsiecz garnizonowi Shea Stadium; piętnastu żołnierzy zginęło, a konwój zawrócił do Bronxu.

Kayman ze smutkiem odłożył gazetę. Przekrzywił do siebie lusterko wsteczne, podkręcił boczne okna, żeby nieco osłonić się od podmuchu, i zaczął przyczesywać długie do ramion włosy. Dwadzieścia pięć razy z każdej strony — był to dla niego niemal taki sam rytuał co msza święta. Ponownie miał je czesać w dniu dzisiejszym, ponieważ umówił się na obiad z siostrą Klotyldą. Siostra była już w połowie przekonana, że pragnie poprosić o zwolnienie od pewnych ślubów, a Kayman był gotów podejmować z nią tę dyskusję tak szybko, tak często i tak długo, jak będzie trzeba.