Выбрать главу

— Ależ nic nie przestało działać, Angie. Po prostu przerwa w dopływie energii… czy coś w tym rodzaju… — urwał niepewnie. Ani zegar, ani telewizor nie miały przewodu. Zaciągnął się nerwowo cygarem i o mało się nie zakrztusił gryzącym, pozbawionym aromatu dymem. Silne poczucie straty, którego doświadczył zduszając niedopałek, zniweczyło wszelkie przejawy sceptycyzmu.

Wrócił do Angeli i znów przed nią ukląkł.

— Powiedzieli ci, że te rzeczy przestaną działać, jeżeli dotknie ich ktokolwiek poza tobą?

— Tak.

— Ale jak to jest możliwe?

Angela delikatnie przytykała do oczu chusteczkę.

— A skąd ja mogę wiedzieć? Kiedy pan Smith przyjechał z Tren-tdn, powiedział coś takiego, że te wszystkie urządzenia są zasilane… polem eterycznym, a ja mam molekularny odcisk palca. Czy to ma w ogóle jakiś sens?

— Prawie — wyszeptał Connor. — Idealny system bezpieczeństwa. Gdybyś, powiedzmy, zgubiła zapalniczkę w teatrze, to znaleziona przez kogo innego, stałaby się bezużyteczna. Albo gdyby ktoś się do ciebie włamał. Naprawdę. Angie, ja cię po prostu musiałem zobaczyć. Wiesz przecież, że cię kocham.

— Kochasz mnie, Philip?

— No pewnie. — Odczuł dreszcz, słysząc ciepłą nutę w jej głosie. — Nie martw się. Odkupię ci zapalniczkę, telewizor i… Angela potrząsnęła głową.

— To jest niemożliwe, Philip.

— Dlaczego? — wziął ją za rękę. Nie cofnęła dłoni, co go dodatkowo ośmieliło. Uśmiechnęła się do niego blado.

— Po prostu niemożliwe. Raty są za wysokie.

— Raty? Angie, na miłość boską, chyba t y nie kupujesz na raty?

— Te rzeczy nie są do kupienia. Płaci się po prostu za konserwację. Wysokość moich rat wynosi osiemset sześćdziesiąt cztery tysiące dolarów.

— Rocznie?

— Co czterdzieści trzy dni. Nie powinnam ci tego wszystkiego mówić, ale… Connor roześmiał się.

— Przecież to jest około sześciu milionów rocznie, nikt by tyle nie zapłacił!

— Niektórzy płacą. Z tymi, co się zastanawiają nad ceną, pan Smith nie robi żadnych interesów.

— Ale… — Connor nieostrożnie zbliżył się do Angeli. Owiał go i całkowicie odurzył zapach jej perfum. — Ty sobie zdajesz sprawę — powiedział słabym głosem- — że te wszystkie twoje cuda pochodzą z przyszłości? Coś tu jest nie w porządku.

— Tęskniłam za tobą, Philip.

— A czy te perfumy, którymi pachniesz… czy one też są od pana Smitha?

— Usiłowałam za tobą nie tęsknić, ale mi się nie udało. — Angela przytuliła policzek do jego twarzy i Connor poczuł chłód łez. Ucałował ją gorąco, a ona opuściła się na dół i uklękła naprzeciwko niego. Connor popadł w ekstazę.

— Zobaczysz, jak będzie cudownie, kiedy się pobierzemy — usłyszał po chwili własne słowa. — Nawet nie marzyliśmy. Tyle mamy wspólnego… Angela zesztywniała i rzuciła się do tyłu.

— Wiesz co, Philip, idź już sobie lepiej.

— Ale co się stało? Co ja takiego powiedziałem?

— Po prostu się zdradziłeś, to wszystko. Connor zaczął się zastanawiać.

— Chodzi ci o to, co powiedziałem — że tyle mamy wspólnego? Przecież ja nie miałem na myśli twoich pieniędzy… mówiłem w ogóle o życiu, o latach, które nas czekają, o wspólnych doświadczeniach.

— Naprawdę?

— Angela, ja cię kochałem, zanim się dowiedziałem, że masz cokolwiek odziedziczyć.

— Nigdy przedtem nie mówiłeś o małżeństwie.

— Uważałem, że to jest zrozumiałe — powiedział z rozpaczą. — Myślałem, że ty… — przerwał widząc wyraz jej oczu. Chłodny, podejrzliwy, pełen pogardy. Spojrzenie bogaczy przeznaczone dla ludzi spoza klanu usiłujących się do niego wedrzeć bez niezbędnych kwalifikacji majątkowych.

Nacisnęła dzwonek i cały czas odwrócona do niego tyłem, czekała, aż go wyprowadzą.

Najbliższe dni nie były dobre dla Connora. Pił dużo, dochodził do wniosku, że alkohol nie rozwiązuje problemu, i znów zaczynał pić. Od czasu do czasu usiłował skontaktować się z Angela, a raz nawet pojechał do Avalon. Mur został naprawiony w miejscu, gdzie się włamał, a po bliższym przyjrzeniu się stwierdził, że całość pokryto drobną siatką. Nie ulegało wątpliwości, że wszelkie próby dostania się tą drogą uruchomiłyby system alarmowy.

Nocami budził się i głowa mu pękała od dręczących pytań. Co to wszystko ma znaczyć? Skąd takie dziwne płatności Angeli i w takich niezwykłych odstępach czasu? Po co ludziom z przyszłości dwudziestowieczne pieniądze?

Przyszło mu na myśl, że zamiast zawracać sobie głowę Angela, powinien się zająć odszukaniem tajemniczego pana Smitha z Tren-ton. Przebłysk optymizmu zrodzony z tej myśli zgasł niemal natychmiast: przecież brak mu podstawowych informacji, które by go naprowadziły na ślad tego człowieka. Nie ulegało wąpiiwości, że jako Smith znany był jedynie swoim klientom. Gdyby tak Angela zechciała zdradzić mu coś więcej, na przykład adres biura… Connor coraz bardziej oddawał się rozmyślaniom i piciu. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się obsesyjnie, ale zupełnie się tym nie przejmował. I wreszcie pewnego dnia obudził się z rewelacyjnym odkryciem: przecież on zna adres biura Smitha, znał go od dawna, niemal od dzieciństwa.

Niepewny, czy to przypadkiem nie nadmierne dawki białego rumu przyspieszyły albo opóźniły to odkrycie, Connor napił się na śniadanie mocnej kawy, zbyt zajęty swoimi myślami na to, by zwrócić uwagę, że jest jeszcze bardziej pozbawiona smaku niż zwykle. W ciągu najbliższej godziny opracował plan działania, z przyzwyczajenia dwukrotnie zapalając fajkę, zanim uświadomił sobie, że raz na zawsze zerwał z paleniem zwykłego tytoniu. Pierwszy etap planu polegał na pójściu do sklepu dla majsterkowiczów i kupieniu sześcianu rubinowego plastyku o krawędzi pięciu cali, który następnie za bajońską sumę kazał sobie obrobić tak, by uzyskać owal. Zamówienie było gotowe dopiero późnym popołudniem, ale efekt końcowy dostatecznie przypominał zapalniczkę stołową opatrzoną literą P, by zwieść każdego, kto nie przyglądałby mu się zbyt blisko.

Zadowolony ze swoich dotychczasowych osiągnięć, Connor poszedł do siebie i wyciągnął pistolet kalibru 38, kupiony przed laty na wypadek włamania. Zdrowy rozsądek mówił mu, że jest już'za późno wybierać się do Trenton i że należałoby wstrzymać się do rana, ale Connor nie dbał już o nic. Z plastykowym jajkiem w jednej kieszeni i pistoletem w drugiej wyjechał z miasta w kierunku zachodnim.

Znalazł się w centrum Trenton dokładnie w momencie, kiedy zamykano sklepy. Nagły lęk, że się spóźnił i że mimo wszystko będzie musiał czekać do następnego dnia, wzmogła jeszcze świadomość, że wcale nie jest pewien adresu pana Smitha.

W optymistycznym nastroju poranka i z podniecającą dawką alkoholu we krwi wszystko wydawało się proste i jasne. Przez całe niemal życie Connor był podświadomie przekonany, że w każdym większym mieście znajdują się sklepy, które na dobrą sprawę nie mają prawa istnieć. Takie sklepy są z reguły małe i skromne, usytuowane z dala od ruchliwych centrów h ndlowych, a ich szyldy głoszą zwykle:,,Bracia Johnston" albo „H. i,L." i są tak sformułowane, żeby zawierały jak najmniej informacji. Jeśli w ogóle mają jakąkolwiek wystawę, najczęściej leży na niej zwykła nie wyróżniająca się niczym, trochę niemodna sportowa marynarka z ceną trzykrotnie wyższą od realnej. Connor wiedział, że nie chodzi tu o normalną ofertę handlową, ponieważ — co zupełnie zrozumiałe — nikt nigdy do tych sklepików nie wchodził. A jednak w jego świadomości kojarzyły się zawsze z dużymi pieniędzmi.

Wyruszając do Trenton Connor był zupełnie pewien adresu — teraz w jego pamięci rysowały się to wyraźnie, to znów mgliście co najmniej trzy takie niepozorne sklepy. W ten sposób właśnie unikają rozgłosu — pomyślał nie zbity z tropu i zaczął krążyć w wytypowanej przez siebie okolicy. W godzinie popołudniowego szczytu trudno się było poruszać samochodem, więc uznał, że wygodniej mu będzie na piechotę. Zaparkował samochód w bocznej ulicy i zaczął się miotać od rogu do rogu, za każdym razem myśląc, że znalazł upragnione miejsce, i za każdym razem przeżywając rozczarowanie. Właściwie wszystkie sklepy były już pozamykane, tłumy na ulL-sch zrzedły nieco, a w czerwonym świetle wieczoru ciche, zakurzone fasady domów wyglądały nierealnie. Connor poczuł się zmęczony, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym.