Выбрать главу

Zaklął, przygnębiony, wzruszył ramionami i powlókł się z powrotem do samochodu, wybierając drogę, która zawiodła go o jedną przecznicę dalej na południe, niż pierwotnie zamierzał. Rozpalone nogi tak go bolały, że nie był w stanie myśleć o niczym innym. W związku z tym porządnie nałożył drogi, zanim doszedł do skrzyżowania. Rozejrzał się na boki i zobaczył na pół swojski, na pół zapomniany widok: sklepy, hurtownie i anonimowe bramy. Serce zabiło mu żywiej, kiedy mniej więcej w połowie odcinka ulicy dostrzegł najzwyklejszy dość obskurny sklepik, tak całkowicie pozbawiony charakteru, że z pewnością nikt poza nim by go nie zauważył.

Ruszył w tamtą stronę, nagle zdenerwowany, i przeczytał szyld, na którym matowozłotymi literami wypisane było: TOWARY MIESZANE. POŚREDNICTWO. Na wystawie leżały trzy kawałki polewanej kamionkowej rury kanalizacyjnej, za którymi znajdowało się coś w rodzaju przepierzenia zasłaniającego całkowicie wnętrze sklepu. Connor spodziewał się, że drzwi zastanie zamknięte, ale otworzyły się, ledwie ich dotknął, i znalazł się wewnątrz.szybciej, niż sobie wyobrażał. Spojrzał na wysokiego, ponurego faceta za ladą. Mężczyzna miał opuszczone w dół kąciki ust, przylizane siwe włosy i było w nim coś takiego, że Connor pomyślał: on tak stoi bez ruchu już od wielu godzin. Miał na sobie oficjalny czarny garnitur, ze srebrnym krawatem, jak mistrz ceremonii pogrzebowej, a kołnierzyk jego białej koszuli był nieskazitelny jak płatki świeżo rozwiniętego kwiatu.

Mężczyzna nachylił się lekko nad kontuarem i zapytał:

— Czy coś się stało; proszę pana?

Connora zaskoczyło to dziwne pytanie, ale podszedł bliżej, wyjął z kieszeni rubinowe jajo i z rozmachem położył je na ladzie.

— Proszę powiedzieć panu Smithowi, że nie jestem z tego zadowolony — powiedział gniewnym głosem. — I że domagam się zwrotu pieniędzy.

Spokój mężczyzny prysł jak bańka mydlana. Wziął do ręki jajko, na pół odwrócony do drzwi wewnętrznych, i przyjrzał mu się dokładnie.

— Chwileczkę — powiedział. — To nie jest…

— To nie jest co?

Mężczyzna spojrzał na Connora oskarżycielsko.

— Nie mam pojęcia, co to jest, a poza tym nie ma tu żadnego pana Smitha.

— A wie pan,'co to jest?-Connor wyjął rewolwer. Uznał, że zobaczył już i usłyszał dostatecznie dużo.

— Pan nie odważy się użyć broni.

— Nie?! — Connor wycelował rewolwer w twarz mężczyzny i spokojny, że broń jest zabezpieczona, w sposób widoczny nacisnął spust. Mężczyzna oparł się o ścianę. Connor burknął coś ze złością, odbezpieczył broń i ponownie ją uniósł do góry.

— Nie! — krzyknął mężczyzna. — Błagam pana. Connora jeszcze nigdy nikt w życiu o nic nie błagał, ale nie dał się zbić z pantałyku dziwnym obrotem rozmowy.

— Chcę się zobaczyć z panem Smithem — powiedział.

— Zaprowadzę pana do niego. Proszę za mną…

Udali się w głąb lokalu sklepowego i zeszli na. dół schodami niewygodnie wąskimi i wysokimi. Stwierdziwszy, że jego przewodnik doskonale sobie z nimi radzi, Connor zauważył jednocześnie, że ma on wyjątkowo małe stopy. Ale jego chód odznaczał się jeszcze inną osobliwością, z której Connor zdał sobie sprawę dopiero, kiedy znaleźli się w suterenie i szli korytarzem. Poprzez spodnie w białe prążki zauważył mianowicie, że wysoki mężczyzna ma kolana mniej więcej na wysokości jednej trzeciej długości nóg od ziemi. Czoło Connora pokryło się zimnym potem.

— Jesteśmy na miejscu, proszę pana. — Czarno ubrana postać pchnęła przed nim drzwi.

Oczom Connora ukazał się duży, jasno oświetlony pokój, a w nim drugi wysoki mężczyzna o trupim wyglądzie, ubrany jak mistrz ceremonii pogrzebowej. Też miał ulizane siwe włosy i kiedy weszli, wkładał właśnie do ciemnego prostokątnego otworu sejfu ściennego antyczny obraz olejny.

Nie odwracając się mężczyzna zapytał:

— O co chodzi, Toynbee?

Connor zatrzasnął za sobą drzwi.

— Chcę z panem porozmawiać, Smith.

Smith drgnął gwałtownie, ale nie przestał łagodnym ruchem wsuwać do sejfu malowidła w złotej ramie. Kiedy obraz zniknął, zwrócił się do gościa. Miał również opuszczone w dół kąciki ust i kolana chyba jeszcze bardziej rażąco nie na miejscu. Jeśli ci ludzie pochodzą z przyszłości — pomyślał Connor — to dlaczego tak bardzo różnią się od nas? Jego wyobraźnia cofnęła się przed następnym wnioskiem i Connor wdał się w bezsensowne rozmyślania nad tym, jak muszą wyglądać krzesła Smitha i Toynbeego — o ile ich w ogóle używają. Uprzytomnił sobie jednocześnie, że nigdzie w ich otoczeniu nie widział żadnych stołków ani sprzętów do siedzenia. Z uczuciem wzrastającego przerażenia uświadomił sobie, że zaraz na początku odniósł wrażenie, iż Toynbee stoi tak bez ruchu za kontuarem godzinami.

— …wszystkie pieniądze, jakie posiadamy — mówił właśnie Smith — ale poza tym nie ma tu dosłownie nic, co by przedstawiało jakąś wartość.

— Ja nie sądzę, żeby on był złodziejem — rzekł Toynbee, który tymczasem stanął koło niego.

— Nie jest złodziejem?! To wobec tego, o co mu chodzi? Co znaczy…

— Na początek — przerwał mu Connor — chodzi mi o wyjaśnienie.

— Wyjaśnienie czego?

— Całej waszej działalności.

Smith był wyraźnie rozdrażniony. Wskazał ręką drewniane skrzynie, które zajmowały większą część pomieszczenia.

— To chyba zupełnie normalny widok w agencji wielobranżowej zajmującej się pośrednictwem na zasadach…

— Chodzi mi o waszą działalność polegającą na dostarczaniu ludziom bogatym zapalniczek, których nikt na świecie nie byłby w stanie wyprodukować.

— Zapalniczek…

— Mam na myśli takie czerwone, jajowate, bez żadnego mechanizmu, które zapalają się nawet na mokro i utrzymują się w pozycji pionowej bez żadnej podpórki.

Smith potrząsnął głową.

— Sam chciałbym coś takiego mieć.

— I wspaniałe telewizory. I zegary, i cygara, i te wszystkie inne rzeczy, tak doskonałe, że bogacze płacą za możliwość ich użytkowania po osiemset sześćdziesiąt cztery tysiące dolarów co czterdzieści trzy dni, mimo że te urządzenia są zasilane polem eterycznym, które zanika — czyniąc je zupełnie bezużytecznymi — w momencie, kiedy wpadną w ręce kogoś spoza klubu.

— Nie rozumiem z tego, co pan mówi, ani słowa.

— Szkoda gadać, panie Smith — wtrącił się Toynbee — ktoś musiał mu powiedzieć.

Smith posłał mu jadowite spojrzenie.

— To tyś mu powiedział, idioto! — W złości przysunął się bliżej do Toynbeego, tak że odsłonił sejf w ścianie. Connor po raz pierwszy zauważył, że jest on wyjątkowo duży, i uświadomił sobie, że magazyn w piwnicy to dosyć dziwne miejsce jak na sejf tego rodzaju… Przyjrzał mu się dokładniej. W ciemności wnętrza nie było widać nawet śladu olejnego obrazu, który tam dopiero co włożono. Za to daleko w głębi czarnej gardzieli dostrzegł jaskrawozieloną gwiazdę, która wysyłała pierścienie światła, zanikające w miarę jak się rozszerzały.