— Jeśli chodzi o ścisłość, to rzeczywiście jest tu pewne urządzenie…
— Nie ma potrzeby — odparł Connor. Przemyślał dokładnie wszystko to, co mu powiedzieli, wstał i wręczył Smithowi swój rewolwer.
Chodziło mu tylko o wygodne życie i jadąc na południe do Ayałon Connor czuł, jak robi się ono z minuty na minutę coraz lepsze.
Zawsze miał głowę do interesów, o ile jednak dotychczas obliczał swoje miesięczne dochody w tysiącach, o tyle teraz zaczął myśleć w kategoriach liczb sześciocyfrowych. Kontakty, możliwości i transakcje, którym nie było teraz końca, zawsze w jakiś magiczny sposób zawdzięczał przedmiotom opatrzonym literą P. Przy nawiązaniu pierwszych, najważniejszych, znajomości wystarczyło po prostu, że swoją złotą zapalniczką zapalił fajkę nabitą tytoniem ze znakiem P — niewiarygodną wprost pod względem aromatu mieszanką, czy spojrzał na swój zegarek z literą P, albo napisał coś piórem, które za dotknięciem odpowiedniego miejsca w pierścieniu barw pisało dowolnym kolorem — i natychmiast otwierały się przed nim wszystkie drzwi. Istniała wielka rozmaitość owych pięknych drobiazgów, ale Connor szybko nauczył się je dostrzegać u innych i odpowiednio reagować.
W ciągu kilku tygodni jego światopogląd uległ gruntownej zmianie, mimo że sam nie całkiem zdawał sobie z tego sprawę. Początkowo czuł się po prostu niepewnie czy był nawet podejrzliwy wobec tych, którzy nie okazywali talizmanu, potem stał się w stosunku do nich wrogi i zaczął poszukiwać jedynie towarzystwa ludzi „pewnych".
Mimo że pozornie niczego mu nie brakowało, uznał, że jego życie nie będzie pełne, dopóki nie połączy się z Angela. To jej zawdzięczał uświadomienie i tylko z nią osiągnie pełnię szczęścia. Już znacznie wcześniej wybrałby się do Avalon, gdyby nie trudności, jakie mu robili początkowo Smith i Toynbee. Oddanie im rewolweru było niebezpiecznym posunięciem, które o mało nie skończyło się wysłaniem Connora za pomocą przekaźnika materii w inny, nieznany świat. Szczęśliwie jednak dotarło do nich, że ma im coś ważnego do powiedzenia.
Tamtego wieczora w suterenie niepozornego sklepiku Connor rozwinął całe swoje możliwości krasomówcze. Smith, starszy z dwóch mężczyzn, był bardziej nieufny, ale w miarę jak Connor wyliczał braki ich systemu pośrednictwa, jego zainteresowanie rosło, doszło zaś do zenitu, kiedy usłyszał, jak dzięki ziemskiemu sprytowi Connora będą mogli wyeliminować w znacznym stopniu narażającą ich na niepotrzebne straty konkurencję aukcji, usprawnić dokonywanie zakupów poprzez bogatych klientów, zyskać pełne rozeznanie rynku i zastosować nową skuteczniejszą technikę przejmowania przez organizację dzieł sztuki. Była to chyba najwspanialsza w życiu Connora improwizacja, wykazująca może miejscami pewne braki wynikłe z jego nieobeznania ze światem sztuki, ale przesycona wprost natchnioną, imponującą fachowością.
Wyniki współpracy od razu były tak doskonałe, że.Smith stał się zachłanny i odnosił się niechętnie do wszelkiej ubocznej działalności Connora. Connor załagodził więc sprawę pracując po siedem dni w tygodniu, łącznie z wszystkimi niemal wieczorami. W tej sytuacji jednak nie bardzo miał czas widywać się z Angela, ale w końcu potrzeba zobaczenia się z nią wzięła górę i odłożył wszystko na bok…
Przy bramie był ten sam strażnik co wtedy, ale nie dał Connorowi odczuć, że pamięta ich nieporozumienie. Bez najmniejszej zwłoki wskazał gestem, że ma wjechać, i już w kilka minut potem Connor wchodził do domu szerokimi schodami frontowymi. Rezydencja nie wydawała mu się już tym razem tak groźna i czekając na otwarcie drzwi pomyślał, że najprawdopodobniej zatrzymają ją z Angela ze względów uczuciowych — ale nie tylko. Lokaj, który go wpuścił, przypominał emerytowanego marynarza. Kiedy wskazywał gościowi drogę do dużego salonu, w którym oczekiwała go Angela, robił wrażenie nieobytego. Angela stała przy kominku tyłem do drzwi, dokładnie tak samo jak poprzednim razem.
— Angie — powiedział — jak to dobrze, że znów cię widzę. Odwróciła się i podbiegła do niego.
— Jak ja strasznie za tobą tęskniłam; Phil.
Kiedy tak stali w uścisku pośrodku zielono-srebrnego salonu, Connor przeżył moment niezwykłego wprost szczęścia. Ukrył twarz w jej włosach szepcząc słowa, na jakie od dawna nie potrafił się zdobyć. Angela przez cały czas odpowiadała mu namiętnie, reagując bardziej na napięcie emocjonalne niż na to, co mówił.
Ale dopiero w czasie pierwszego pocałunku zaczął zdawać sobie sprawę, że dzieje się coś niedobrego. Angela mianowicie pachniała kosztownymi, ale zwykłymi perfumami. Nie była to żadna z czarodziejskich mieszanek oznaczonych literą P, do których przywykł spotykając się od czasu do czasu z różnymi złotowłosymi bóstwami w ciągu ostatnich kilku tygodni. Trzymając Angelę w ramionach, rozejrzał się po wielkim pokoju. Przeniknął go lodowaty chłód. Wszystko tu było, podobnie jak jej perfumy, wspaniałe, ale dalekie od Perfekcji.
— Angela — powiedział cicho — dlaczego kazałaś mi tu przyjść?
— Co to za dziwne pytanie, najdroższy?
— Zupełnie normalne. — Connor wyswobodził się z uścisku i pełen podejrzliwości cofnął się do tyłu. — Po prostu chodzi mi o twoje motywy.
— Motywy! — Angela wpatrywała się w niego, blada jak ściana, po czym rzuciła okiem na jego zegarek. — O Boże, Philio,.dostałeś się do nich! Udało ci się, tak jak mówiłeś!
— Nie rozumiem, co masz na myśli.
— Nie próbuj tych numerów ze mną, nie zapominaj, kto ci to wszystko powiedział.
— Już do tej pory powinnaś się była nauczyć, że nie należy nic mówić.
— Wiem, ale się nie nauczyłam. — Podeszła do niego. — Dlatego odpadłam. Zostałam wyeliminowana.
— To chyba nie tragedia. A gdzie się podział Bobby Janke i jego ferajna?
— Żadne z nich się tu nie pokazuje. I ty.dobrze wiesz dlaczego.
— Przynajmniej nie jesteś bankrutką. — Słaba to była pociecha. Potrząsnęła głową.
— Mam dużo pieniędzy. Ale co mi po nich,, skoro nie mogę kupić tego, co chcę. Zostałam wykluczona, i to tylko dlatego, że wygadałam się przed tobą i że nie powiedziałam im o twoich poczynaniach. Ale ty doniosłeś na mnie bez żadnych skrupułów, prawda?
Connor już otworzył usta, żeby zaprotestować, ale w tym samym momencie uświadomił sobie, że to nic nie zmieni.
— Miło było znów cię zobaczyć, Angela — powiedział. — Przykro mi, że nie mogę zostać dłużej, ale w biurze czekają na mnie stosy spraw. Wiesz, jak to jest.
— Owszem, wiem dokładnie. A teraz wynoś się stąd, Philip. Connor ruszył do drzwi, ale słysząc za sobą słaby odgłos zawahał się.
Angela powiedziała:
— Zostań ze mną, Philip. Bardzo cię proszę, zostań. Przez chwilę stał, odwrócony do niej tyłem, zdjęty bólem, który po trochu ustępował. Po czym wyszedł.
Późnym popołudniem, kiedy Connor siedział w swoim nowym biurze, sekretarka połączyła do niego telefon. Dzwonił Smith, który pilnie chciał z nim omówić sprawę zakupu kolekcji starego srebra.
— Dzwoniłem do pana wcześniej, ale pańska sekretarka powiedziała mi, że pan wyszedł — powiedział z lekkim wyrzutem.
— I rzeczywiście — odrzekł Connor — nie było mnie w mieście. Zaprosiła mnie do siebie Angela Lomond.
— O?
— Pan mi nic nie mówił, że ona już nie jest klientką.
— Powinien pan sam wiedzieć. — Smith milczał przez chwilę. — Czy myśli pan, że będą z nią jakieś kłopoty?
— Nie.
— Czego chciała?
Connor rozparł się wygodnie w fotelu i patrzył przez okno na Atlantyk.