Выбрать главу

Kate Breton nie otwierała oczu, dopóki John nie wyszedł z pokoju, po czym nie wstając zaczęła wykonywać nogami takie ruchy, jakby szła, aż prześcieradło utworzyło kłąb w nogach łóżka; leżała tak przez chwilę spokojnie, równoległa do szarobiałej płaszczyzny sufitu. Leżąc zastanawiała się, czy John bierze prysznic, czy poszedł na dół. Mógł w każdej chwili wrócić do pokoju i zobaczyć, jak leży skrępowana swoją nagością, ale nie zrobiłoby to na nim żadnego wrażenia. (Z punktu widzenia antropologicznego nie jesteś poprawnie zbudowana — powiedział jej z zastanowieniem nie dalej jak miesiąc temu. — Budowa kobieca charakteryzuje się kształtami stożkowatymi, a ty masz walcowate).

Jack Breton nigdy by czegoś takiego nie powiedział, pomyślała Kate przypominając sobie chudą, dość obdartą postać z oczyma Swinburne’a z ostatnich dni jego życia. Uczucia emanowały z tego człowieka jak z niemego ekranu, ale mimo że nie czuła z nim więzi psychicznej, to jednak zdawała sobie sprawę, że zaczyna na niego reagować w sposób dojmujący, niepowstrzymany. Jack Breton był niemal klasycznym typem romantycznego bohatera, zdolnego poświęcić życie dla nieosiągalnego ideału. Ta twarz naznaczona piętnem bólu kryła coś, co kazało mu rzucić zwycięskie wyzwanie samemu Czasowi — dla niej, dla Kate Breton. Jestem w pewnym sensie unikalna, pomyślała z satysfakcją.

Atmosfera podniecenia gęstniejąca wokół niej nasiliła się jak uczuciowy cyklon powodując falowanie piersi. Kate wstała i z zadumą przyjrzała się sobie w wysokim lustrze.

Jack Breton stał w oknie gościnnego pokoju patrząc na świat przybrany w poranne szarości. Świat Czasu B. Przyszło mu do głowy, że poza zasadniczą różnicą polegającą na istnieniu Kate te dwa strumienie czasu muszą się między sobą różnić w sposób widoczny. W tym świecie psychopatyczny morderca zginął w dziwnych okolicznościach, które mogły wiele zmienić — zwłaszcza jeśli chodzi o jego niedoszłe ofiary. Poza tym w Czasie B firma inżynieryjna Bretona prosperowała doskonale, otwierając przed Johnem rozliczne możliwości i wpływy. Jack Breton uświadomił sobie, że musi obserwować te różnice i przyzwyczaić się do nich jak najszybciej, żeby w odpowiednim momencie zająć miejsce Johna Bretona możliwie bez szumu.

Zastanawiając się nad zlikwidowaniem ciała zmarszczył się na widok ciemnych obojętnych sylwetek buków w głębi ogrodu. Poza problemem czysto technicznym pozostawał problem znacznie delikatniejszy: reakcja Kate. Gdyby przez moment chociaż podejrzewała, że zamordował Johna, byłby to koniec wszystkiego. Musi wierzyć, że John zgodził się zniknąć z jej życia albo — gdyby się to nie udało — że zginął w wypadku.

Wzrok Jacka spoczął nagle na małej, srebrzystej kopule widocznej poza linią buków. Aha, to znaczy, że jednak John zbudował w ogrodzie przyzwoite obserwatorium: Jack zawsze zamierzał to zrobić, ale nigdy nie miał czasu. A jego drugie wcielenie tego dokonało. Jego drugie wcielenie żyło dalej z Kate, dokonując wielu rzeczy.

Zmarznięty i samotny, Jack Breton czas jakiś stał jeszcze w oknie, po czym zdał sobie sprawę, że w domu zaczęła się krzątanina. W powietrzu rozszedł się delikatny zapach kawy i smażonej szynki. Wyszedł z sypialni i zszedł długimi schodami do kuchni. Mimo wczesnej pory Kate była już całkowicie ubrana i „zrobiona”. Miała na sobie sweter ze zgrzebnej wełny w kolorze kawy z mlekiem i białą spódnicę. Kiedy wszedł, ustawiała właśnie na stole talerzyki. Na jej widok serce w nim zamarło, a następnie zaczęło walić jak młotem.

— Jak się masz, Kate — powiedział. — Czy mógłbym ci w czymś pomóc?

— O, jak się masz. Nie, dziękuję. — Jack zobaczył, jak na Jej kościach policzkowych wykwitają plamki.

— Nie powinnaś tracić czasu na zajęcia domowe — powiedział z żartobliwą galanterią.

— Możesz być o to zupełnie spokojny — odezwał się stojący w pobliżu okna John Breton i Jack nagle zdał sobie sprawę z obecności postaci w szlafroku. — Mamy służąca, która spełnia w stosunku do Kate rolę falochronu w tych sprawach. A właśnie, o której przychodzi pani Fitz?

— Nie przyjdzie wcale — odparła Kate krótko. — Zadzwoniłam do niej i powiedziałam, że przez kilka dni nie będzie nam potrzebna.

Wydawało się, że John tego nie słyszał. Oparty o parapet, z uchem przy radiu, wyraźnie na coś czekał. Jack ignorując go zwrócił się do Kate.

— No właśnie! — uśmiechnął się. — Nie musiałabyś tego robić, gdyby mnie tu nie było. Mam prawo ci pomóc.

— Kiedy wszystko jest gotowe. Siadajcie, proszę.

Ich oczy spotkały się na chwilę i mało brakowało, by Jack sięgnął i wziął, co jego. Usiadł jednak posłusznie, mimo że wszystkie jego zmysły buntowały się przeciwko temu. Wyczerpanie poprzedniego wieczoru ustąpiło i raz jeszcze zachłysnął się cudem istnienia Kate. Była żywa, ciepła, realna — otoczona aurą swej emocjonalnej doniosłości wspanialszą niż wszystkie gwiezdne bezmiary wszechświata Czasu B…

John Breton nagle podkręcił radio i głos spikera podającego wiadomości rozległ się donośnie wywołując chmurę na czole Kate.

— Czy to radio musi być nastawione tak głośno?

— Bądź cicho przez chwilę.

— Nie rozumiem dlaczego…

— Cicho! — John nastawił radio na cały regulator i głos spikera ryknął, zniekształcony zakłóceniami.

— „…teraz z kolei we wschodniej półkuli. Rzecznik Obserwatorium Mount Palomar oświadczył, że jest to najwspanialszy deszcz meteorów w historii i że nie zdradza najmniejszej tendencji do słabnięcia. Sprawozdania telewizyjne z Tokio, gdzie w tej chwili zjawisko osiągnęło szczyt, będą nadawane przez wszystkie większe stacje telewizyjne, jak tylko zostaną usunięto usterki satelitów komunikacyjnych, które wystąpiły kilka godzin temu.

Pan C. J. Oxtoby, prezes Ustel, jednego z najpoważniejszych towarzystw obsługujących satelity, zdementował podaną wcześniej wiadomość, jakoby satelity uciekały z orbity synchronicznej. Innym prawdopodobnym wyjaśnieniem zakłóceń w transmisjach ubiegłego wieczora — które spowodowały liczne zażalenia odbiorców — jest uszkodzenie satelitów przez meteory.

A teraz ze spraw lokalnych: propozycja wprowadzenia systemu ulic jednokierunkowych natrafiła na gwałtowne protesty…”

John Breton zgasił radio.

— A życie płynie dalej — powiedział z lekka wyzywająco, jak gdyby się usprawiedliwiał, że nie ma nic ważnego do powiedzenia na temat trójkąta John-Kate-Jack. Jack zastanawiał się przez chwilę, dla kogo to usprawiedliwienie jest przeznaczone.

— Oczywiście, że płynie. Świat idzie naprzód. Zjedz coś i nie myśl o tym za dużo. — Jack uśmiechnął się z wyższością, widząc, jaką wagę jego drugie wcielenie przywiązuje do drobiazgów.

— Nie podobają mi się te meteory — powiedział John siadając. — Wczorajszy dzień to był jeden koszmar. Pomiary grawimetryczne nie wyszły, przyleźli Palfreyowie, wypiłem jakieś kosmiczne ilości whisky, na którą nie miałem najmniejszej ochoty, odbyłem najdłuższą w życiu podróż i nawet niebo zaczyna płatać figle, a na dodatek…

— Jakby tego wszystkiego było mało, jeszcze ja się zjawiłem — dokończył Jack. — Rozumiem, że to dla ciebie trudna sytuacja, ale mam wszelkie prawo tu być, ustaliliśmy to już wczoraj wieczorem.

— Ty ustaliłeś — burknął John nieuprzejmie. — Nie wyobrażam sobie nawet, jak mam tę sprawę omówić z Kate, skoro cały czas tu z nami sterczysz.