Jakim sposobem, pomyślał Breton z odrobiną niepokoju, Kate, moja Kate, może się zadawać z takimi ludźmi? A głośno powiedział:
— To brzmi interesująco. I dlatego do mnie zadzwoniłaś?
— W pewnym sensie; Miriam ma dzisiaj pokaz dla grona bliskich przyjaciół i mnie też zaprosiła. Jestem strasznie podniecona, John. Nie masz chyba nic przeciwko temu, że prosto stąd pojadę do nich? Dasz sobie sam radę dziś wieczór?
Nieobecność Kate w domu w ciągu najbliższych kilku godzin była Bretonowi nawet na rękę, ale zezłościł go jej niemal religijny stosunek do Palfreyów. I tylko obawa, że zachowa się jak ten drugi Breton, powstrzymała go przed zaprotestowaniem.
— Kate — powiedział spokojnie — czy ty mnie unikasz?
— Alż nic podobnego, po prostu nie chcę stracić tej okazji.
— A kochasz mnie? Zaległa cisza.
— Myślałam, że nie musisz o to pytać.
— No, już dobrze. — Breton postanowił przystąpić do akcji. — Ale czy uważasz, że to rozsądnie z twojej strony wychodzić na tak długo z domu? Mówiąc o Johnie wcale nie żartowałem. Jest w takim nastroju, że mógłby dziś pójść na całego i zniknąć.
— To jego sprawa. Czy masz coś przeciwko temu?
— Nie, tylko chciałbym, żebyście oboje wiedzieli dokładnie, co robicie.
— Ja mam naprawdę tego dosyć — powiedziała Kate, w której głosie nie było ani śladu dawnego podniecenia. — To przekracza moje możliwości.
— Nie przejmuj się, kochanie — odparł łagodnie Breton. — Baw się dobrze, a my to załatwimy… jakoś.
Odłożył słuchawkę i zaczął się zastanawiać nad swoim następnym posunięciem. Cordon Palfrey powiedział, że John wyszedł już z biura, co oznaczało, że lada moment, może się zjawić w domu. Breton skoczył na górę i wyjął automat ukryty w pokoju gościnnym. Kiedy stamtąd wychodził, ciężki metalowy przedmiot obciągał mu kieszeń marynarki. Musi upozorować zniknięcie Johna Bretona tak, żeby wyglądało, że z niesmakiem porzucił swoje małżeństwo i karierę zawodową, a w tym celu należało usunąć jego ubranie i Inne przedmioty, które w takiej sytuacji wziąłby ze sobą. Pieniądze! Jack spojrzał na zegarek — o tej porze bank już będzie zamknięty. Zawahał się. Ciekawe, czy Kate dostrzegłaby coś dziwnego w tym, że John zniknął bez gotówki. Mogłaby tego nie zauważyć przez kilka dni czy tygodni, ale w końcu zaczęłoby to przeciąż wyglądać podejrzanie.
Z drugiej strony Kate nigdy nie była pazerna na pieniądze! z pewnością nie wnikała zbyt dokładnie w szczegóły operacji finansowych Johna. Jack postanowił w końcu, że rano pójdzie do banku, jako drugie swoje wcielenie, i przeleje większość pieniędzy na bank w Seattle. Później, w razie potrzeby, będzie mógł podejmować z tego nowego konta, żeby całej tej fikcji nadać pozory prawdopodobieństwa.
Wyjął ze schowka dwie wielkie walizy, wypełnił je ubraniem i zaniósł na dół do holu. Cały czas pistolet obijał mu się o udo. Częścią świadomości zdawał sobie sprawę, że użycie broni przeciwko Johnowi Bretonowi będzie bardzo trudne, ale pozostała jej część była bezwzględnie zdecydowana — jest to punkt kulminacyjny dziewięcioletniej udręki i nie ma już odwrotu. Najważniejszą sprawą w tym wszystkim był fakt, że to on powołał do życia Johna Bretona użyczając mu dziewięciu lat istnienia, za które nigdy nie miał dostać żadnej prowizji; uznał, że przyszedł czas na zdyskontowanie tej pożyczki. Dałem — przyszła mu do głowy nieproszona myśl — a więc mogę odebrać…
Nagle Breton poczuł lodowaty chłód. Stał w holu dygocąc i przyglądając się swojemu odbiciu w długim złocistym lustrze, całe wieki, dopóki niski warkot Turbo-Lincolna Johna Bretona nie zakłócił brązowej ciszy starego domu. W chwilę później wszedł tylnymi drzwiami John i nie zdejmując płaszcza wkroczył do holu. Oczy zwęziły mu się na widok dwóch walizek.
— Gdzie jest Kate? — Na mocy cichego porozumienia darowali sobie raz na zawsze konwencjonalne powitania.
— Kate… Kate została zaproszona przez Palfreyów na kolację i spędzi tam cały wieczór. — Jack stwierdził, że z trudem dobywa słów. Za kilka sekund miał zabić Johna, ale myśl o tym, że zobaczy to dobrze znane ciało rozprute przez kule, napełniała go denerwującą nieśmiałością.
— Aha. — Wzrok Johna był czujny. — A czy można wiedzieć, co zamierzasz zrobić z moimi walizkami?
Palce Jacka zacisnęły się na kolbie pistoletu. Potrząsnął głową, niezdolny wymówić słowa.
— Nie wyglądasz dobrze — powiedział John. — Nic ci nie jest?
— Wyjeżdżam — skłamał Jack usiłując poradzić sobie jakoś z nowym odkryciem, jakiego przed chwilą dokonał, a mianowicie, że nie będzie w stanie pociągnąć za spust. — Później ci zwrócę walizki. Wziąłem też trochę ubrania. Chyba nie masz nic przeciwko temu, co?
— Nie, nie mam. — W oczach Johna pojawił się wyraz ulgi. — Ale czy chcesz przez to powiedzieć, że zostajesz w tym… w tym strumieniu czasu?
— Tak… wystarczy mi po prostu świadomość, że Kate żyje gdzieś niedaleko.
— O? — Na szerokiej twarzy Johna pojawił się wyraz zaskoczenia, jakby spodziewał się usłyszeć coś zgoła innego. — Wyjeżdżasz właśnie w tej chwili? A może wezwać ci taksówkę?
Jack skinął głową. John wzruszył ramionami i odwrócił się do telefonu. Kiedy Jack wyciągał z kieszeni pistolet, czuł się tak, jak gdyby go poraził lodowaty prąd. Podszedł z tyłu do Johna i uderzył go mocno ciężką kolbą za uchem. Kiedy nogi się pod Johnem ugięły, wymierzył mu drugi cios i nie panując już zupełnie nad swoimi nieskoordynowanymi ruchami potknął się o swoją ofiarę i wraz z nią runął na podłogę. Stwierdził, że leży na Johnie, twarz przy twarzy, i z przerażeniem zauważył, jak powieki tamtego drgnęły i jak jego drugie wcielenie patrzy na niego otępiałymi, ale przytomnymi oczyma.
— Ach, więc to tak — wyszeptał John jak gdyby z senną satysfakcja zasypiającego dziecka. Zamknął oczy, ale Jack uderzył go pięścią raz i drugi, ze szlochem, usiłując zniszczyć świadectwo swojej winy.
Kiedy odzyskał trzeźwość umysłu, sturlał się z Johna i przykucnął przy bezwładnym ciele, ciężko dysząc. Następnie podniósł się, wszedł po niskich schodkach do łazienki i pochylił się nad umywalką. Czuł na czole lodowaty dotyk kranów, zupełnie tak samo jak w czasach młodości, kiedy dokonując pierwszych straszliwych eksperymentów z alkoholem w tej samej pozie oczekiwał, aż jego organizm się oczyści. Ale tym razem uczucie ulgi nie dało się okupić tak tanio.
Breton opryskał sobie twarz zimną wodą, a następnie wytarł się, szczególnie ostrożnie traktując poobcierane kostki palców, z których zaczęta się już sączyć limfa. Otworzył łazienkową apteczkę w poszukiwaniu opatrunków, kiedy nagle dostrzegł fiolkę z jasnozielonymi, trójkątnymi pastylkami. Miały wygląd typowy dla tabletek nasennych. Breton przestudiował etykietę, która potwierdziła jego przypuszczenia.
Poszedł do kuchni, nalał wody do szklanki i zaniósł ją do holu, gdzie w dalszym ciągu leżał rozciągnięty na musztardowym dywanie John. Jack uniósł mu głowę i usiłował podać tabletki. Zadanie jednak okazało się trudniejsze, niż sobie wyobrażał. Usta i gardło nieprzytomnego wypełniały się wodą, którą natychmiast wyparskiwał wraz z pastylkami w gwałtownym ataku kaszlu. Breton ociekał potem — upłynęło wiele cennego czasu, nim zdołał wcisnąć Johnowi osiem tabletek.
Odrzucił fiolkę, schował pistolet do kieszeni i wciągnął ciało do kuchni. Szybko przeszukał kieszenie Johna, znajdując w nich portfel z dokumentami, które mogły mu się przydać w jego późniejszych poczynaniach, i pęk kluczy, łącznie z kluczykami od dużego Lincolna.