Выбрать главу

— Ty głupcze — powiedział Jack. — Ty biedny głupcze.

Poszedł na górę i zatrzymał się na chwilę z ręką na wyłączniku, zastanawiając się, czy nie zaniedbał niczego; jeśli chodzi o skuteczne uwięzienie Johna. Kiedy odzyska świadomość, będzie się wprawdzie mógł poruszać po centralnej części piwnicy, ale nie znajdzie żadnych narzędzi, za których pomocą mógłby się uwolnić. Pomęczy się trochę, pomyślał Jack ponuro, ale to nie potrwa długo. Zgasił światło i wyszedł zamykając za sobą starannie drzwi.

Podczas kiedy przebywał wewnątrz domku, zdążyło się ściemnić, ale niebo dosłownie rozbłysło feerią światła. Ponad północnym horyzontem rozpościerały się tajemnicze świetliste zasłony czerwieni i zieleni, migocąc i drgając w powiewach niesamowitych słonecznych wiatrów. Jutrzenka była tak kolorowa, że przesłoniła gwiazdy polarne. W pozostałej część nieba świeciły znane konstelacje, ale i one były przyćmione w porównaniu z rozległym obszarem cichej meteorowej pirotechniki. Gigantyczne ulewy meteorów bombardowały ogniem nocne niebo, tu i tam drążąc atmosferę tysiącem ścieżek w nieregularnym rytmie i od czasu do czasu przebijając się jaskrawym, porażającym łukiem w różnych miejscach widnokręgu.

Cała ta fantastyczna sceneria odbijała się w wodach jeziora, zamieniając jego powierzchnię w spienione zwierciadło. Breton patrzył na to przez chwilę niewidzącym wzrokiem, po czym wsiadł do samochodu. Jego dłoń otarła się o gładki czarny przedmiot leżący na przednim siedzeniu. Był to but Johna — ten sam, który zwrócił wtedy uwagę porucznika Convery’ego. Otworzył okno i wyrzucił pantofel, który jednak upadł za blisko, i Jack słyszał, jak obija się o nadbrzeżne kamienie. Wzruszył ramionami, włączył silnik i zatoczył półkole podnosząc fontanny żwiru.

Jadąc w kierunku południowym autostradą na Silverstream, cały czas spoglądał w lusterko: miał uczucie, że go ktoś goni, mimo że poza pulsującym światłem jutrzenki nie było za nim kompletnie nic.

XIII

Zajechawszy na miejsce z ulgą stwierdził, że w oknach jest ciemno.

Wstawił samochód do garażu i wszedł do domu tylnymi drzwiami. Spojrzał na zegarek! stwierdził, że nie było go niecałe trzy godziny — choć wydawało mu się, że znacznie dłużej. Idąc przez hol zauważył fiolkę tabletek nasennych leżącą tam, gdzie ją rzucił, zaniósł ją więc z powrotem do łazienki.

Widok własnej twarzy w lustrze podziałał na niego szokująco. Był mizerny, zarośnięty, a poza tym miał na sobie pomięte i zakurzone ubranie. Rozejrzał się po łazience i stwierdził z zadowoleniem, że jest w niej nie tylko brodzik, ale i głęboka wanna. Puścił wodę, a następnie przeszukał szafy, z których wyjął czystą bieliznę, miękką, ciemnozieloną koszulę i spodnie należące do Johna Bretona. Zabrał to wszystko do łazienki, zamknął drzwi i zrobił sobie najgorętszą kąpiel, jaką w życiu pamiętał. W pół godziny później był czysty, odprężony, świeżo ogolony i miał doskonałe samopoczucie.

Zszedł na dół do swojskiej, obszernej, stonowanej jadalni i na chwilę zawahał się przed barkiem koktajlowym. Od lat unikał alkoholu prawie zupełnie — picie przeszkadzało mu w pracy. Ale ten okres życia miał już za sobą, osiągnął niemal wszystko, co miał osiągnąć, i mógł sobie pofolgować. Spojrzał na whisky, stwierdził, że jest to Johnny Walker z czarną etykietą, i skinął głowa z zadowoleniem. W niejednym w ciągu tych dziewięciu lat różnili się z Johnem, ale w sprawach alkoholu jego drugie wcielenie w dalszym ciągu pozostało koneserem. Nalał sobie szczodrze, usiadł w najgłębszym fotelu i zaczął popijać. Podniecający aromat, ciepło destylowanego światła słonecznego, — rozchodzące się po całym organizmie, wzmogły uczucie odprężenia. Nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę…

Obudził się z uczuciem paniki, nie wiedząc, gdzie jest. Zorientowanie się w sytuacji zajęło mu kilka sekund. Zmartwił się: spojrzał na zegar ścienny i stwierdził, że jest po drugiej w nocy, a Kate najwyraźniej jeszcze nie wróciła do domu. Wstał, dygocąc po długiej drzemce, i usłyszał ciche skrzypienie drzwi garażu. Kate wróciła mimo wszystko, a odgłos wysokokompresyjnego silnika jej samochodu zbliżającego się podjazdem musiał go widocznie obudzić.

Speszony, nerwowo poszedł w głąb domu i otworzył drzwi do kuchni. Stanęła w kręgu światła: pasek tweedowego kostiumu wisiał rozwiązany, a rozchylony żakiet ukazywał poprzecznie naciągnięty sweter mandarynkowego koloru. Breton nie widział, żeby Kate kiedykolwiek wyglądała tak bardzo jak Kate.

— John — powiedziała niepewnie, przysłaniając oczy. — Och… Jack.

— Wejdź, Kate — rzekł łagodnie — John sobie poszedł.

— Poszedł?

— Uprzedzałem cię przecież. Mówiłem ci, w jakim dziś był nastroju.

— Owszem, uprzedzałeś, ale… ja się nie spodziewałam… Jesteś pewny, że sobie poszedł? Samochód stoi w garażu.

— Wziął taksówkę. Chyba na lotnisko. Nie był specjalnie rozmowny.

Kate zdjęła rękawiczki i upuściła je na stół. Breton machinalnie zamknął drzwi od kuchni, jak normalny mąż zamykający na noc swoją małą fortecę, po czym zorientował się, że Kate patrzy na niego ponuro w sposób, który tej normalnej czynności nadał jakieś szczególne znaczenie. Z ostentacyjną nonszalancją rzucił na stół klucz, który wylądował pomiędzy palcami jej rękawiczek. Co za początek, pomyślał. Zderzenie symboli.

— Nie rozumiem — powiedziała Kate. — To znaczy, że tak sobie po prostu poszedł, na dobre?

— Przed tym cię właśnie przestrzegałem, Kate. John odczuł potrzebę dość gruntownego przystosowania się do nowej sytuacji emocjonalnej. Prawdopodobnie wytłumaczył sobie twoją dzisiejszą nieobecność jako brak zainteresowania. — Breton nadał swojemu głosowi pełne skruchy brzmienie. — Możesz sobie wyobrazić, jak ja się czuję.

Kate przeszła do jadalni i stanęła przy kamiennym kominku patrząc w nie rozpalony ogień. Breton ruszył za nią i z drugiego końca pokoju pilnie obserwował jej reakcje. Zbytni pośpiech z jego strony mógł wyzwolić wrogość, którą zauważył u niej wcześniej tego dnia. Kate miała wrażliwe sumienie.

— Masz na sobie ubranie Johna — powiedziała niemal w przestrzeń.

— Wziął wszystko, co chciał, a resztę zostawił mnie. — Breton ze zdumieniem zauważył, że jest w defensywie. — Wyniósł dwie walizki.

— A co z firmą? Czy ty…?

— John sobie życzył, żebym ja przejął firmę.

— Zdaje się, że nie miałeś nic przeciwko temu. — Oczy Kate były nieodgadnione.

Breton uznał, że czas przypuścić atak.

— Nie chciałbym, żebyś sądziła, że John jest z tego powodu taki bardzo nieszczęśliwy. Od lat czuł się pomiędzy młotem a kowadłem, między interesami a małżeństwem. A teraz jest wolny. Oszczędzając sobie wysiłku, poczucia winy, a nawet kosztów rozwodowych, wyszedł z sytuacji, która stawała się dla niego nie do przyjęcia.

— Rzeczywiście, kosztowało go to jedynie milion dolarów, bo tyle warta jest firma.

— Kiedy rzecz polega na tym, że wcale nie musiał z niej rezygnować. Przecież ja tu nie przyszedłem dla pieniędzy, Kate. Przeciwnie, wydałem wszystko, do ostatniego centa, żeby cię odzyskać.