Выбрать главу

Kate odwróciła się do niego twarzą i jej głos złagodniał.

— Wiem. Przykro mi, że to powiedziałam. Ale tak wiele się wydarzyło ostatnio.

Breton podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach.

— Kate, kochanie, ja…

— Nie rób tego — powiedziała spokojnie.

— Ja jestem twoim mężem.

— Ale są chwile, kiedy nie chcę, żeby mnie dotykał nawet mój mąż.

— Oczywiście.

Ręce Bretona opadły. Miał uczucie, że bierze udział w jakiejś nie wypowiedzianej bitwie i że Kate ją wygrała po prostu dzięki lepszej strategii.

Tej nocy leżąc godzinami samotnie w pokoju gościnnym musiał spojrzeć kłopotliwej prawdzie w oczy. Dziewięć lat życia bez niego w Czasie B wycisnęło piętno na Kate, czyniąc z niej zupełnie inną osobę niż dziewczyna, którą utracił i dla której odzyskania zwyciężył sam Czas.

I nic, ale to absolutnie nic nie mógł na to poradzić.

XIV

Breton zupełnie zapomniał o tym, że istnieją dni tygodnia.

Ze zdumieniem więc otwarłszy oczy w kremowym światłe poranka poznał od razu, że jest sobota. Leżał pomiędzy świadomością a snem rozważając implikacje faktu — że wiedział o tym a priori. Z czterech elementarnych miar czasu, jak dzień, tydzień, miesiąc i rok — jedynie tydzień jest przypadkowy. Wszystkie inne są oparte na powtarzających się zjawiskach astronomicznych; tylko tydzień jest miarą umowną, ustanowioną przez człowieka — odstępem czasu pomiędzy dniami targowymi. Czujne zwierzę budzące się ze snu może poznać pozycję słońca, fazę księżyca, porę roku — ale wiedzieć, że jest sobota? Chyba że ma w podświadomości coś w rodzaju siedmiodniowego zegara albo pochwycił zmiany w rytmie ruchu ulicznego, którego odgłosy dobiegały przez uchylone okno…

W miarę jak Breton się budził, przestawiała się jego świadomość. Przemknęło mu przez głowę, jak też John spędził noc, natychmiast jednak odsunął od siebie tę myśl. Wieczorem został zmuszony przez Kate do odegrania roli łagodnego, rozsądnego przyjaciela rodziny, ale uznał, że popełnił błąd nie egzekwując z miejsca swoich nowych „praw małżeńskich”. Kate miała za dużo czasu na snucie własnych myśli i wyciąganie wniosków na zimno. Słowa takie, jak związek i kongres miały w tym kontekście specjalne znaczenie, ponieważ po osiągnięciu zespolenia seksualnego sumienie Kate — teraz niezależne — musiałoby zaakceptować nowy stan rzeczy. Pewne ścieżki, którymi błądziły jej myśli, byłyby zamknięte, a Breton życzył sobie, żeby zostały jak najszybciej zablokowane.

Wstał i otworzył okno sypialni. Z góry dobiegało nieregularne wycie odkurzacza świadczące o tym, że Kate nie tylko wstała, ale już się krząta. Umył się, ogolił, ubrał, jak mógł najszybciej, i zszedł na dół. Odgłos odkurzacza ucichł, ale w kuchni był jakiś ruch. Zwlekał chwilę z wejściem, żeby jasno zdać sobie sprawę z taktyki, jaką należało przyjąć, aż wreszcie pchnął drzwi.

— O, pan Breton — powiedziała mała, błękitnowłosa kobieta z ożywieniem. — Dzień dobry panu.

Breton gapił się na nią zdumiony. Jakaś obca kobieta, około sześćdziesiątki, siedziała z Kate przy stole i piła kawę. Była umalowana jaskrawą szminką i miała pęknięte prawe szkło w okularach.

— Pani Fitz wpadła, żeby zobaczyć, jak sobie bez niej radzimy — wyjaśniła Kate. — I jak zobaczyła ten bałagan, postanowiła od razu posprzątać. Dostałam burę za to, że o ciebie nie dbam.

— To bardzo ładnie z pani strony — wymamrotał Breton. Racja, gosposia! Zupełnie zapomniał o cholernej gosposi. Pani Fitz obserwowała go z nie ukrywanym zainteresowaniem, kiedy szedł w stronę krzesła. Posłał jej blady uśmiech.

— Pan Breton bardzo schudł — mówiła pani Fitz do Kate, zupełnie jakby go nie było. Bardzo zeszczuplał. Dość tego dobrego, nie biorę już więcej wolnych dni.

— Rzeczywiście było nam bez pani trochę niewygodnie — powiedziała Kate. — John nie przepada za moją kuchnią.

— Bzdury. — Breton patrzył na nią bezradnie, starając się ukryć złość. — Wiesz doskonale, że mi smakuje wszystko, co ugotujesz. Nie uważam, żebyśmy musieli pozbawiać panią Fitz wolnego weekendu.

— Jeszcze czego! — Pani Fitz roześmiała się, ukazując niewiarygodnie białe sztuczne zęby. — A co ja mam lepszego do roboty?

— Jak się miewa pani siostrzenica? — zapytała Kate ciepło. — Urodziła już?

— Jeszcze nie.

Pani Fitz wstała i zaczęła Bretonowi podawać kawę, naleśniki i syrop — cały czas mówiąc. Jadł w milczeniu i podziwiał, jak jedno czy dwa słowa rzucone przez Kate w odpowiednim momencie działały niby katalizatory, dobywając ze starej kobiety coraz dłuższe potoki słów. Breton nie mogąc się zorientować, czy Kate robi to specjalnie, czy nie, znosił tę rozmowę, dopóki mógł, po czym wyszedł do jadalni udając, że czyta pisma.

Kiedy zostało pozmywane po śniadaniu, znów odezwał się elektroluks i pani Fitz przystąpiła do sprzątania całego domu, ku wściekłości Bretona niektóre pokoje odkurzając po kilka razy. Kate prawie cały czas z nią rozmawiała, a do jadalni weszła tylko raz — z wazonem kwiatów.

— Przegoń tę babę, na miłość boską — powiedział. — Muszę z tobą pogadać.

— Próbuję, ale z nią zawsze tak jest.

Wyglądało na to, że Kate mówi szczerze, więc Breton się uspokoił. Ranek minął powoli, ale ku jego przerażeniu pani Fitz została i zaczęła szykować lunch. Kiedy zjedli, powtórzył się długi rytuał zmywania, po czym — nie do wiary! — znów ożył odkurzacz. Breton odrzucił pismo i wściekły pobiegł na górę kierując się jego wyciem. Kate stała w drzwiach sypialni i paliła papierosa, a pani Fitz wewnątrz — odkurzała.

— Co ona znów robi? — zapytał. — Przecież podłogi nie mogły się zakurzyć od rana.

Kate wyrzuciła papierosa do popielniczki z rżniętego szkła, którą ze sobą przyniosła.

— Zasłony. Pani Fitz zawsze w soboty odkurza zasłony. Breton miał się już odwrócić, kiedy zorientował się, że Kate — dojrzała i doświadczona intrygantka, jaką się stała z upływem lat — spokojnie, po cichutku, robi z nim, co chce, stosując rodzaj superjudo, które jego siłę zamieniało w słabość. A on potulnie się poddawał, mimo że jej jedyną bronią było to, co sam jej powiedział. Tyle, że to, ca jej powiedział, nie miało dla niej żadnego zastosowania. Nie mogła przecież Iść do pani Fitz czy do kogokolwiek innego i powiedzieć, że mężczyzna, z którym żyje, nie jest w rzeczywistości jej mężem, tylko jego duplikatem, który się wyłonił z innego strumienia czasu. Chyba że chce, żeby ją poczytano za nienormalną.

— Pani Fitz — Breton minął Kate i wszedł do sypialni — niech pani już idzie do domu.

— O mój Boże, a co ja tam będę robiła?!

Posłała mu promienny uśmiech, który mówił, że jest wdową, z trudem dźwigającą brzemię życia. Breton wyciągnął wtyczkę odkurzacza z gniazdka i wręczył jej.

— Bardzo panią o to proszę — z uśmiechem odprowadził ją do drzwi. — Zależy mi na tym. żeby pani sobie wypoczęła w czasie weekendu i zgłosiła się do pracy w dobrej formie w poniedziałek rano. A tu, proszę, dziesięć dolarów premii za sumienność, zgoda?

Breton wręczył jej jeden z banknotów, które wziął od Johna, następnie sprowadził ją ze schodów, podał jej płaszcz i otworzył drzwi. Pani Fitz, której krwawoczerwone wargi poruszały się w wyrazie łagodnego zdziwienia, odwracała się jeszcze przez ramię do Kate, ale wreszcie — posyłając im przez okno kuchenne ostatni uśmiech — rada nierada poszła. Breton pomachał jej ręką.