— Aspekt osobisty tego błędu — ciągnął Breton Senior — polega na tym, że nigdy nie pogodziłeś się ze śmiercią Kate, bo pogodzenie się z jej śmiercią oznaczałoby wzięcie na siebie, przynajmniej częściowo, odpowiedzialności za to, co się stało. Tragedie zdarzają się ludziom, ale miarą ich wartości dla człowieka jest jego umiejętność otrząśnięcia się i znalezienia nowego sensu w życiu. Czy to brzmi dla ciebie jak artykuł z „Reader’s Digest”?
Jack Breton skinął głową.
— Tak myślałem, ale nawet ty, chociaż nie chcesz tego przyznać, zacząłeś dostrzegać prawdę w tym, co mówię.
Gdzież jest to szczęście, które spodziewałeś się znaleźć w Czasie B? Czy wszystko ułożyło się tak, jak sobie wyobrażałeś?
Breton spoglądając na Johna zawahał się. ale tylko na moment.
— Owszem, układa się. Mam pewne problemy z Kate, ale to są sprawy osobiste…
— Nieprawda! — Jedyne oko Bretona Seniora błysnęło jak reflektor. — Jest jeszcze inny powód, dla którego musisz wrócić do swojego czasu. Jeśli tego nie zrobisz, zniszczysz dwa wszechświaty!
Słowa te zabrzmiały Jackowi Bretonowi dziwnie znajomo, jak gdyby słyszał je już dawno w jakimś zapomnianym śnie. W pierwszej chwili chciał instynktownie zaprzeczyć, ale częścią świadomości wiedział już od dawna, że niebiosa są mu wrogie. Poczuł, jak kolana się pod nim uginają.
— Mów dalej — rzekł słabo.
— Na jakim poziomie mam mówić?
— Zupełnie podstawowym.
— W porządku. Jak zapewne pamiętasz ze swoich intensywnych studiów nad zjawiskami elektrycznymi, uznałeś, że zasadniczą trudnością w zbudowaniu chronomobilu jest konieczność podważenia praw Kirchoffa. Zająłeś się szczególnie drugim prawem i faktem, że suma algebraiczna sił elektromobilnych w jakimkolwiek obwodzie zamkniętym czy sieci jest równa sumie algebraicznej produktów oporu każdej porcji…
— Musisz to podać przystępniej — przerwał mu Jack Breton. — Mam trudności z myśleniem.
— Zgoda, mój czas i tak już się kończy. Przejdźmy do prawa zachowania energii i masy. Wszechświat jest systemem absolutnie zamkniętym i musi być podporządkowany zasadzie, że suma jego masy i energii pozostaje zawsze stała. Dopóki przebywałeś w Czasie A, wszechświat zawierał całą masę i energię, jaką kiedykolwiek posiadał czy mógłby posiadać. — Breton Senior zaczął mówić szybciej. — A ty, Jack, jesteś stworzeniem składającym się z masy i energii, opuszczając więc wszechświat Czasu A, wytworzyłeś pustkę tam, gdzie tej pustki być nie powinno, zaś wkraczając w Czas B spowodowałeś nadwyżkę, przeciążenie w fakturze czasoprzestrzeni. Takie zachwiania równowagi mogą być tolerowane tylko przez bardzo krótki okres…
— Ach więc to tak — powiedział cicho John Breton, po raz pierwszy włączając się do rozmowy. — To tym były spowodowane te wszystkie zjawiska: malenie stałej grawitacyjnej, meteory i tak dalej. — Patrzył na Jacka ze zdumieniem i zastanowieniem. — To się rzeczywiście zaczęło tego wieczora, kiedyś ty przyszedł. Teraz sobie przypominam. Widziałem nawet dwa meteory, kiedy Gordon i Miriam odjeżdżali, i to wtedy Carl zadzwonił i powiedział…
— Mój czas już się prawie skończył — przerwał mu Breton Senior. Osunął się bokiem na blat warsztatu, a jego głos przeszedł w pełen wysiłku szept. — Jack, im dłużej będziesz pozostawał poza swoim własnym wszechświatem, w tym większym stopniu spowodujesz zachwianie równowagi, które doprowadzi z kolei do zniszczenia obu strumieni czasu. Musisz wracać — natychmiast!
— Ja tego w dalszym ciągu nie rozumiem. — Jack Breton głęboko zaczerpnął tchu, usiłując zmusić swój umysł do pracy. Twierdzisz, że pozostając tutaj zniszczę wszechświat, a przecież ty sam musiałeś cofnąć się do obecnego momentu w czasie z przyszłości, która według ciebie nie powinna już istnieć.
— A jak ty myślisz, jak dużego skoku wstecz dokonałem, co?
— Nie wiem. — Breton czuł, że ogarnia go lęk.
— Dwadzieścia, trzydzieści lat? — nalegał Breton Senior.
— Coś w tym rodzaju.
— Cofnąłem się niewiele ponad cztery lata.
— Ale… — Jacka zatkało, jednocześnie zauważył wstrząs malujący się na twarzy Johna.
— Jestem starszy od ciebie o cztery lata. — Breton Senior zrobił widoczny wysiłek, żeby zebrać siły. — Widzę, że w dalszym ciągu nie zdajesz sobie w pełni sprawy z sytuacji. To moja wina, że nie potrafiłem ci tego lepiej wyjaśnić, ale liczyłem na to, że zrozumiesz…
Jeszcze nie widzisz, Jack? Jestem tym, czym ty się staniesz za cztery lata, jeśli zamordujesz swoje wcielenie z Czasu B i będziesz żył z Kate w Czasie A. Ja właśnie zrobiłem dokładnie to, co ty zamierzałeś zrobić, kiedy tu przyszedłem, i mnie się udało.
— Udało mi się — Breton Senior zaśmiał się śmiechem, jakiego Jack nigdy nie słyszał, i mówił dalej, nie zwracając się jednak do żadnego z dwóch mężczyzn; jego urywane zdania szkicowały tylko apokaliptyczną wizję-walki dobra ze złem.
W miarę jak więzy siły grawitacyjnej się rozluźniały, planety odrywały się od swego macierzystego słońca, poszukując nowych orbit stosownych do zmienionego układu sił przyciągania i odpychania. Ale nie krążyły dostatecznie szybko — Słońce ścigało je jak szalona matka, trawiona pragnieniem mordowania własnych dzieci. Wzdęte, wezbrane ropą nuklearną własnego rozkładu, raziło swoje potomstwo śmiertelnym promieniowaniem o niesłychanej wprost sile.
Breton Senior przez cztery lata istniał w świecie, który stał się widownią dwóch rodzajów śmierci; rywalizowały one ze sobą o jak największe żniwo. Starożytne plagi głodu i zarazy szły o lepsze z nowymi — powszechnym rakiem i mnożącymi się przypadkami niezdolnych do życia mutantów.
Kiedy Kate zmarła na nie znaną chorobę, odkrył w sobie coś, czego nie było w nim od jego pierwszej podróży w czasie — zdolności chronomobilne, u innych objawiające się jako wyrzuty sumienia. Przystąpił więc do budowy nowego chronomobilu i mimo że przeszkadzał mu w tym brak oka, zniszczonego przez chorobę, ukończył go w przeciągu kilku tygodni. Jego celem było przekonanie Bretona A, by wrócił do swego własnego strumienia czasu, przywracając ogólną równowagę, zanim będzie za późno.
Gdyby mu się powiodło, strumień Czasu B, prowadzący do zagłady wszechświata, nie zatrzymałby się wprawdzie w swojej drodze do zguby — na to nie byłoby już rady — ale wyprodukowałby odgałęzienie, boczny strumień czasu. Byłby to zmodyfikowany Czas B, w którym Kate i John Brefonowie dożyliby swoich dni w pokoju.
Korzyści płynące z tego dla Bretona Seniora miałyby charakter filozoficzny raczej niż praktyczny, zgodnie bowiem z surowymi prawami fizyki chronomobifnej sama jego obecność w tym czasie — gdyby zdecydował się w nim zostać — spowodowałaby jego zniszczenie. Ale zobaczywszy to, co zobaczył, gotów był zadowolić się świadomością, że gdzieś kiedyś istniał ten drugi wszechświat.
Początkowo, przygotowując swoją podróż, zamierzał wziąć ze sobą broń — żeby mieć pewność, że wyprawi Jacka Bretona w jego świat, tak samo jak w tamtym odległym życiu, znacznie wcześniej, załatwił sprawę ze Spiedelem.