Perceveral wychylił się, aby dodać mu przyśpieszenia, po czym pośpiesznie schronił się z powrotem w jaskini. Lawina dokończyła za niego dzieła, spychając malejącą czarną plamkę po zboczu białej skały i grzebiąc ją pod tonami kamieni.
Perceveral przyglądał się tej scenie chichocząc z radości. W pewnej chwili zdał sobie jednak pytanie, co zrobił.
I dopiero wtedy zaczął drżeć.
Kilka miesięcy później Perceveral stał przy opuszczonym pomoście statku Cuchulain, przyglądając się kolonistom wysiadającym w słońcu thetańskiej zimy. Byli to ludzie wszelkich typów i rodzajów.
Przybyli na Thetę, w nadziei na rozpoczęcie nowego życia. Każdy z nich był niezmiernie ważny, przynajmniej dla samego siebie, i każdy zasługiwał na to, aby mieć szansę walczyć o swoje przetrwanie, nie-należnie indywidualnych możliwości.
I to on, Anton Perceveral, ustalił dla tych ludzi minimalne wymogi stwarzające warunki do przetrwania na Thecie oraz, w pewnym stopniu, dał nadzieję i obietnicę najmniej zaradnym spośród nich — niezdarom, które takie pragną żyć.
Odwrócił się od wypływających równym potokiem pionierów i wspiął się do wnętrza statku po umieszczonej z tyłu drabince. Przeszedł przez korytarz i otworzył drzwi kabiny Haskella.
— No, Anton — przywitał go Haskell — jak ci się podobają?
— Robią wrażenie sympatycznej grupy.
— Są tacy. Ci ludzie uważają cię za założyciela tej kolonii, Antonie. Chcą, żebyś tu był. Zostaniesz z nimi?
— Uważam Thetę za swój dom.
— W takim razie postanowione. Jeszcze tylko…
— Chwileczkę — przerwał Perceveral. — Nie skończyłem. Uważam Thetę za dom. Chciałbym się tu osiedlić, ożenić, dochować dzieci. Ale jeszcze nie teraz.
— Co?
— Bardzo mi się spodobała praca zwiadowcy i stwierdził Perceveral. — Chciałbym ją jeszcze przez jakiś czas wykonywać. Zbadałbym z jedną, czy dwie planety. A potem osiedlę się na Thecie.
— Obawiałem się tego — przyznał nieszczęśliwym głosem Haskell.
— A co w tym złego?
— Nic. Ale obawiam się, że nie będziemy mogli cię już zatrudnić jako zwiadowcy, Antonie.
— Dlaczego?
— Wiesz kogo potrzebujemy. Osobowości o minimalnej zdolności do przetrwania, która wytyczy nowe kolonie. Przy największej dozie dobrej woli ciebie nic da się już uznać za osobowość o minimalnej zdolności do przetrwania.
— Ależ ja jestem dokładnie taki sam, jak zawsze — zaoponował Perceveral. — Och, jasne, trochę się poprawiłem na tej planecie. Ale wyście to przewidzieli i robot kompensował moją zmianę. A w końcu…
— No właśnie, jak to było?
— Hm… w końcu poniosło mnie. Myślę, że musiałem być chyba pijany albo coś w tym rodzaju. Nie mogę sobie wyobrazić, jak mogłem tak postąpić.
— A jednak zrobiłeś to.
— No, tak. Ale pomyśl! Nawet jeśli, to i tak ledwie uszedłem z życiem — w ogóle ledwie przeżyłem moje doświadczenia na Thecie! Ledwie! A czy to nie dowodzi, że nadal jestem osobowością o minimalnej zdolności przetrwania? Haskell ściągnął usta i zastanawiał się.
— Prawie udało ci się mnie przekonać powiedział po chwili. — Ale obawiam się, że stosujesz wybiegi słowne. Mówiąc zupełnie szczerze, nie potrafię cię już traktować jako minimum. Będziesz więc chyba musiał zająć się swoją działką na Thecie.
Perceveral zgarbił się, zrezygnowany. Ze znużeniem skinął potakująco głową, uścisnął Haskellowi dłoń i odwrócił się w stronę wyjścia.
Kiedy się odwracał, zaczepił rękawem o stojący i na biurku kałamarz, strącając go. Rzucił się, by go złapać, i walnął ręką o biurko, oblewając się przy tym atramentem. Kiedy znowu starał się go podnieść, potknął się o krzesło i wywrócił.
— To było udawane, prawda, Anton? — spytał go Haskell.
— Nie — odparł Perceveral — nie było, psiakrew!
— Hm… Interesujące. No cóż, nie chciałbym nadmiernie rozbudzać twojej nadziei, ale może… powiedziałem tylko, że moż1iwe…
Haskell wpatrywał się uporczywie w zarumienioną twarz Perceverala i nagle parsknął śmiechem.
— Ależ z ciebie diabeł wcielony! Mało brakowało, a dałbym się oszukać. A teraz bądź tak miły, wynieś się stąd i dołącz do kolonistów. Właśnie wystawiają ci pomnik i sądzę, że chcą, abyś był przy tym obecny.
Zawstydzony, ale mimo wszystko roześmiany, Anton Perceveral wyszedł na spotkanie swojemu nowemu przeznaczeniu.