Czy zechce Pan przyjść i porozmawiać ze mną na ten temat?
Z poważaniem William Haskeil
Zastępca Dyrektora Działu Kadr
Perceveral starannie złożył telegram i wsunął z powrotem do koperty. Jego pierwsza, ogromna radość nagle zgasła, ustępując miejsca uczuciu zniechęcenia.
Jakie to niby miał szczególne uzdolnienia czy kwalifikacje, które upoważniałyby go do pobierania dwudziestu tysięcy dolarów plus dodatki? Czy to możliwe, że pomylono go z jakimś innym Amonem Perceveralem?
Wydawało się to mało prawdopodobne. Urząd po prostu nie popełniał takich błędów. Zakładając jednak, że znali go i jego niefortunną przeszłość czego mogli chcieć? Co był w stanie zrobić takiego, czego praktycznie każdy inny mężczyzna, kobieta, a nawet dziecko nie mogłoby zrobić lepiej?
Perceveral schował telegram do kieszeni, po czym umieścił żyletkę z powrotem w maszynce do golenia. Samobójstwo wydało mu się teraz posunięciem nieco przedwczesnym. Najpierw dowie się, czego chce Haskell.
W siedzibie Urzędu Badań Planetarnych i Osadnictwa natychmiast poprowadzono Percevala do prywatnego gabinetu Williama Haskella. Zastępca dyrektora kadr był potężnym mężczyzną, miał ostre rysy i siwe włosy. Promieniował wylewną radością, która wydała się Perceveralowi podejrzana.
— Proszę siadać, niech pan siądzie, bardzo proszę, panie Perceveral — przywitał go Haskell Papierosa? A może napiłby się pan czegoś? Tak się ogromnie cieszę, że mógł pan przyjść.
— Czy jest pan pewien, że jestem tym człowiekiem, o którego panu chodzi? — upewnił się Perceveral.
Haskell rzucił okiem na teczkę osobową, leżącą na jego biurku.
— Zaraz sprawdzimy. Anton Perceveral, lat trzydzieści cztery, rodzice: Gregory James Perceveral i Anita Swaans Perceveral, zamieszkały w Laketown, w stanie New Jersey. Zgadza się?
— Tak — przytaknął Perceveral. — I ma pan dla mnie pracę?
— W rzeczy samej.
— Za którą dostanę dwadzieścia tysięcy rocznie i dodatki?
— Dokładnie.
— Czy może mi pan powiedzieć, co to za praca?
— Po to się właśnie spotkaliśmy — odparł radośnie Haskell. — Otóż praca, o jakiej myślę dla pana, panie Perceveral, w naszym katalogu nazywa się „zwiadowca pozaziemski”.
— Słucham?
— Zwiadowca pozaziemski czyli badacz obcych planet — wyjaśnił Haskell. — Zwiadowcy, jak pan wie, to tacy ludzie, którzy jako pierwsi nawiązują kontakt z nieznanymi planetami, pierwsi osadnicy, którzy zbierają dla nas podstawowe informacje. Uważam ich za Drake’ów i Magel tanów naszej epoki. Jest to, jak sam pan chyba przyzna, doskonała szansa.
Perceveral wstał, z twarzą czerwoną jak burak. — Jeśli skończył pan już te żarty, pozwolę sobie wyjść.
— Słucham?
— Ja miałbym być zwiadowcą pozaziemskim? — spytał Perceveral, śmiejąc się gorzko. — Proszę sobie ze mnie nie kpić. Czytuję gazety i wiem, jacy ludzie zostają odkrywcami.
— No, jacy?
— Najlepsi na Ziemi — odparł Perceveral. Najdoskonalsze umysły w najwspanialszych ciałach. Ludzie o niezwykłym refleksie, potrafiący rozwiązać każdy problem, poradzić sobie w każdej sytuacji, przystosować się do życia w każdym środowisku. Czyż nie tak?
— No cóż — stwierdził Haskell — tak to było w początkowym okresie badań planetarnych. I pozwoliliśmy, aby ten stereotyp nadal funkcjonował publicznie, dla podtrzymania zaufania. Ale ten typ zwiadowcy już się przeżył. Jest całe mnóstwo zajęć dla ludzi takich, jakich pan opisał. Ale nie badania Kosmosu.
— Czyżby pańscy supermani nie byli w stanie sprostać wymaganiom? — spytał Perceveral z lekką nutką ironii w głosie.
— Oczywiście, że byliby. Nie ma w tym żadnego paradoksu. Osiągnięcia pierwszych odkrywców są niepodważalne. Ci ludzie potrafili przeżyć na każdej planecie, gdzie ludzkie życie było ledwie znikomo możliwe, radząc sobie z przytłaczającymi przeciwnościami wyłącznie dzięki hartowi i wytrwałości. Ich praca wymagała poświęcenia bez granic, a oni byli w stanie sprostać wszelkim wyzwaniom. Stali się nieśmiertelnym pomnikiem wytrzymałości i zdolności przystosowawczych Homo sapiens.
— Czemu więc przestaliście korzystać z ich usług?
— Ponieważ zmieniły się nasze problemy na Ziemi — powiedział Haskell. — W początkowym okresie badanie Kosmosu było przygodą, osiągnięciem naukowym, środkiem służącym celom obronnym, symbolem. Ale to już minęło. Tendencja do przeludnienia na Ziemi utrzymuje się, a nawet narasta. Miliony ludzi zalało stosunkowo dotąd mało zaludnione obszary, takie jak Brazylia, Nowa Gwinea i Australia. W wielkich miastach osiągnięto wskaźnik przeludnienia na poziomie paniki i zaczęło dochodzić do rozruchów. A liczba ludności, także dzięki geriatrii i dalszemu gwałtownemu spadkowi śmiertelności niemowląt, nadal rośnie.
Haskell potarł czoło.
— Potworne zamieszanie. Ale etyka przyrostu liczby ludności to nie moja sprawa. My tu, w Urzędzie, wiemy tylko tyle, że musimy pozyskiwać jak najszybciej nowe tereny. Potrzebne są nam planety, które — inaczej niż Mars czy Wenus — mogą w krótkim czasie stać się samowystarczalne. Tereny, które wessałyby miliony ludzi, podczas gdy uczeni i politycy będą usiłowali przywrócić porządek na Ziemi. Musieliśmy umożliwić błyskawiczną kolonizację tych obszarów. A to oznaczało przyspieszenie badań nad odkryciami.
— Wiem o tym — stwierdził Perceveral. — Ale nadal nie rozumiem, dlaczego przestaliście wykorzystywać optymalny typ zwiadowcy.
— Czyż to nie oczywiste? Szukaliśmy miejsc, gdzie mogli się osiedlić i przeżyć zwykli ludzie. A nasz optymalny typ zwiadowcy nie był typem zwykłego człowieka. Wręcz odwrotnie, był niemal przedstawicielem nowego gatunku. Nie mógł więc właściwie oceniać warunków, niezbędnych do przetrwania dla przeciętnych ludzi. Na przykład są posępne, ponure, deszczowe małe planety, które przeciętny kolonista uważa za przygnębiające aż do szaleństwa, ale nasz optymalny zwiadowca jest zbyt odporny psychicznie, aby monotonia klimatu mogła wywrzeć na niego wpływ. Zarazki, które są w stanie zabić tysiące ludzi, u niego powodują zaledwie czasowe pogorszenie samopoczucia. Niebezpieczeństwa grożące klęską całej kolonii nasz optymalny zwiadowca po prostu omija. Nie potrafi oceniać rzeczy w kategoriach codzienności. Tego typu problemy dla niego nie istnieją.
— Zaczynam rozumieć.
— Najlepszą metodą — mówił dalej Haskell byłoby zdobywanie planet etapami. Najpierw zwiadowca, potem podstawowa grupa badaczy, następnie próbna kolonia złożona głównie z psychologów i socjologów, potem znów grupa badaczy, którzy interpretowaliby odkrycia tamtych grup i tak dalej. Ale na to nigdy nie ma dość czasu ani pieniędzy. Kolonie są nam potrzebne teraz, a nie za pięćdziesiąt lat.
Haskell przerwał i spojrzał twardym wzrokiem na Perceverala.
— Jak więc pan widzi, musimy zdobyć natychmiast informacje, czy grupa zwykłych ludzi może mieszkać i działać na nowej planecie. Dlatego zmieniliśmy wymagania co do kwalifikacji, jakie musi posiadać zwiadowca.