Obie negocjujące strony uznały ten podział za sprawiedliwy i Perceveral oraz wódz kretów podpisali wyryty w kamieniu dokument, starając się, aby było na nim tyle ozdobnych zawijasów, ile tylko dało się wyskrobać rylcem.
W celu przypieczętowania układu Perceveral wydał ucztę. Wraz z robotem zanieśli kreciemu ludowi dużą ilość różnych owoców i jagód. Okryte szarymi futerkami, o czułych oczach krety skupiły się nad prezentem, popiskując radośnie.
Robot postawił swoje kosze z owocami i zrobił krok do tyłu. Poślizgnął się przy tym o wystający, gładki kamień, stracił równowagę i upadł, przygniatając jednego z kretów. Natychmiast podniósł się i usiłował niezdarnymi żelaznymi rękami pomóc wstać poszkodowanemu stworzeniu. Jednak okazało się, że złamał mu kręgosłup.
Pozostałe krety uciekły, zabierając martwego towarzysza. A Perceveral i robot zostali sami w tunelu, wśród stosów owoców.
Tej nocy Perceveral długo rozmyślał. Widział przeklętą logikę tego wydarzenia. Kontakty z obcymi mieszkańcami planety, w warunkach eksperymentu sprawdzającego minimalne możliwości przeżycia, powinny zawierać element niepewności, braku zaufania, nieporozumień, a nawet pociągnąć za sobą śmierć kilku osobników. Dotychczasowe kontakty z kretami układały się za dobrze jak na minimalne warunki przetrwania.
Robot po prostu wprowadził poprawkę, zrobił błąd, który Perceveral powinien był popełnić osobiście.
Ale choć Perceveral rozumiał logikę tego wydarzenia, nic mógł się z. nim pogodzić. Krety przyjęły go przyjaźnie, a on je zdradził. Nie może już być między nimi mowy o zaufaniu, nie ma nadziei na współpracę z przyszłymi kolonistami. Przynajmniej póki robot tłucze się po tunelach.
Perceveral postanowił więc, że robota należy zniszczyć. Raz. na zawsze. Użyje swoich z takim trudem nabytych umiejętności przeciw tej niszczącej neurozie, która nieustannie chodzi krok w krok za nim. A gdyby miał zapłacić za to życiem — cóż, pamiętał, że rok temu gotów był je oddać z bez porównania mniej istotnego powodu.
Ponownie nawiązał kontakt z kretami i przedyskutował z nimi ten problem. Zgodziły się mu pomóc, bo nawet ten łagodny lud znał pojęcie zemsty. Podsunęły kilka pomysłów, które były zaskakująco ludzkie, jako że krety posiadały także własną sztukę wojenną. Wyjaśniły jej zasady i Perceveralowi, który zgodził się wypróbować ich metodę.
Przygotowania zabrały kretom tydzień. Kiedy wszystko było gotowe, Perceveral obładował robota koszami owoców i poprowadził go do tuneli, jak gdyby podejmując próbę zawarcia kolejnego układu.
Kretów nie było nigdzie widać. Perceveral wraz z robotem weszli głębiej w korytarze, przyświecając sobie latarkami w ciemności. Komórki oczne robota rzucały czerwony blask, a on sam trzymał się jak najbliżej Perceverala, niemalże depcząc mu po piętach.
Weszli do podziemnej pieczary. Perceveral usłyszał cichy gwizd i rzucił się do ucieczki. Robot wyczuł niebezpieczeństwo i usiłował pobiec za nim. Potknął się jednak wskutek swojej zaprogramowanej niezdarności i owoce rozsypały się po ziemi. Wtedy z ciemnego sufitu pieczary spadły grube liny, motając głowę i ramiona robota.
Starał się zerwać z siebie mocne sznury, ale oplatywało go coraz więcej lin spadających z sufitu. Robot wściekle błyskając lampkami, usiłował zerwać sznury z ryk.
Z bocznych korytarzy wyłoniły się dziesiątki kretów. Zaczęły oplatywać jeszcze większa ilością sznurów robota, któremu ze złączy wyciekał już olej, gdy naprężał się, by zerwać wizy. Przez chwilę w pieczarze słychać było tylko świst spadających lin, skrzypienie złączy robota i suchy trzask pękających sznurów.
Perceveral wrócił biegiem i przyłączył się do walki. Wiązali robota coraz mocniej, aż wreszcie jego kończyny zostały unieruchomione. A mimo to nadal w powietrzu świszczały dalsze liny, póki robot nie znalazł się w kokonie, z którego wystawały mu tylko głowa i stopy.
Wtedy lud kreci zapiszczał triumfalnie i rzucił się na niego, usiłując wydłubać mu oczy pazurami przystosowanymi do kopania w ziemi. Ale na oczodoły robota nasunęły się metalowe powieki. Krety zaczęły więc sypać mu piasek na stawy, aż wreszcie Perceveral odsunął zwierzęta na bok i próbował stopić maszynę za pomocą ostatniego pozostałego mu promiennika.
Ładunek wyczerpał się jednak, nim metal zdążył się choćby rozgrzać. Krety przywiązały więc sznury do stóp robota i pociągnęły go wzdłuż korytarza, który kończył się głęboką przepaścią. Zepchnęły go z krawędzi i słuchały, jak obija się o granitowe skały, po czym ucieszyły się, gdy uderzył o dno.
Wtedy społeczność krecia zaczęła świętować. Perceveral czuł się jednak źle. Wrócił do baraku i przez dwa dni leżał w łóżku, powtarzając sobie w kółko, że nie zabił przecież człowieka, ani nawet żadnej istoty myślącej. Zniszczył tylko niebezpieczną maszynę.
Nie mógł jednak przestać myśleć o swoim milczącym towarzyszu, który walczył wraz z nim z ptakami, pielił jego pola i zbierał dla niego drewno. Mimo że robot był niezdarny i niszczył rzeczy, działo się to wszystko w sposób bliski Percevalowi, w taki, jak on to niegdyś robił. Dlatego Perceveral, bardziej niż inni, mógł zrozumieć robota i czuć do niego sympatię.
Przez pewien czas czuł się tak, jakby umarła część jego osobowości. Ale wieczorami przychodziły do niego krety i pocieszały go, a poza tym czekało na niego dużo zajęć na polach i w szopach.
Była jesień, pora żniw i zbierania zapasów żywności. Perceveral zabrał się do pracy. Kiedy zabrakło robota, na krótko wróciła gnu chroniczna skłonność do wypadków. Zwalczył ją jednak dzięki nowemu dla niego poczuciu pewności siebie. Nim spadły pierwsze śniegi, zdążył ukończyć prace przy zbiorach i zabezpieczaniu żywności. A jego rok na Thecie zbliżał się ku końcowi.
Przekazał przez radio Haskellowi sprawozdanie z występujących na planecie zagrożeń i potencjału, poinformował o traktacie zawartym ze społecznością kretów i zarekomendował Thetę jako miejsce warte kolonizacji. Po dwóch tygodniach Haskell połączył się z nim drogą radiową.
— Dobra robota — pochwalił Perceverala. Urząd zdecydował, że Theta spełnia pod każdym względem nasze wymagania w zakresie minimalnych możliwości przetrwania. Natychmiast wysyłamy statek z kolonizatorami.
— Czy to znaczy, że eksperyment już się skończył? — spytał Perceveral.
— Tak jest. Statek powinien dotrzeć na miejsce za jakieś trzy miesiące. Ja pewnie też skorzystam z okazji i się przelecę. Moje gratulacje, panie Perceveral. Zostanie pan ojcem założycielem całkiem nowej kolonii!
— Nie wiem jak panu dziękować, panie Haskell… — Nie ma za co. To ja powinienem być panu wdzięczny. A przy okazji, jak pan sobie radzi z robotem?
— Zniszczyłem go — odparł Perceveral. Opisał zabicie kreta i wydarzenia, jakie po tym nastąpiły.
— Hm — westchnął Haskell.
— Powiedział mi pan, że prawo tego nie zabrania.
— Naturalnie, że nie. Robot jest częścią pańskiego ekwipunku, tak jak promienniki, namioty i zapasy żywności. I jak te sprzęty, stanowił część pańskich kłopotów związanych z przetrwaniem. Miał pan prawo zrobić z nim wszystko, co tylko mógł pan wymyślić.
— W takim razie w czym tkwi problem?
— Cóż, mam nadzieję, że go pan naprawdę zniszczył. Te modele służce kontroli zachowania są naprawdę trwałe. Mają wbudowane mechanizmy samoreperacji i silny instynkt samozachowawczy. Piekielnie trudno zniszczyć je naprawdę.
— Myślę, że mi się udało.
— Mam nadzieję. Byłoby kłopotliwe, gdyby robot przetrwał.
— Dlaczego? Czy przyszedłby się zemścić?