Выбрать главу

Maszyna wyciągnęła rękę, szukając przytrzymania. Grunt przesypywał się jej między palcami, opadając do wykopanej przez Perceverala pułapki szybu o ukośnych zboczach w kształcie leja, mającego za zadanie unieruchomić robota na dnie.

Robot rozsunął jednak szeroko nogi, niemal pod kątem prostym do ciała. Złącza zaskrzypiały mu, kiedy wbił się piętami w spadziste stoki, które ugięły się nieco pod ciężarem, ale go utrzymały. Dzięki temu zatrzymał się, nim opadł na dno, z obiema nogami szeroko rozstawionymi i wciśniętymi w miękką glebę. Zaparty w ten sposób, wygrzebał ręką w ziemi punkt zaczepienia, uwolnił jedną nogę, znalazł dla niej podporę, po czym wyciągnął drugą. Tą metodą powoli wydostał się na wierzch, a Perceveral zaczął znowu uciekać.

Biegł z każdym krokiem ciężej, zaczynało mu brakować oddechu i odczuwał coraz silniejszy ból w boku. Robot tym łatwiej go doganiał i Perceveral musiał wytężyć wszystkie siły, aby zachować przewagę.

Bardzo liczył na te dwie pułapki. Teraz pozostała mu już tylko jedna. Doskonała, choć ryzykowna. Pomimo narastającego zmęczenia Perceveral zmusił się do koncentracji. Przy tej ostatniej zasadzce należało zachować wielką precyzję. Minął oznakowany na biało kamień i wyłączył latarkę. Zaczął odliczać kroki, zwalniając, póki robot nie znalazł się tuż za nim, póki nie poczuł jego palców o centymetry od swojego karku.

Osiemnaście… dziewiętnaście… dwadzieścia! Przy dwudziestym kroku Perceveral rzucił się głową do przodu w ciemność. Przez kilka sekund leciał w powietrzu, po czyn uderzył o powierzchnię wody. Płytko zanurkował, wynurzył się i czekał.

Robot biegł za nim zbyt blisko, by wyhamować. Kiedy uderzył o lustro wody podziemnego jeziora, rozległ się głośny plusk, następnie rozpaczliwe młócenie wody i w końcu bulgotanie bąbelków powietrza, towarzyszące opadaniu maszyny na dno.

Usłyszawszy to Perceveral skierował się ku przeciwległemu brzegowi. Dotarł tam i wydostał się z lodowatej wody. Przez chwilę leżał, drżąc, na wilgotnej, śliskiej skale. Wreszcie, ostatkiem sił, wczołgał się wyżej na brzeg, do kryjówki, w której miał przygotowane drewno na ognisko, zapałki, i żywność, whisky, koce i suche ubrania.

W ciągu następnych kilku godzin Perceveral wytarł się, przebrał i rozpalił małe ognisko. Najadł i się i napił, obserwując nieruchomą powierzchnię wody. Wiele dni temu badał głębokość tego jeziora za pomocą trzydziestometrowej liny i nie znalazł dna. Zapewne w ogóle nie miała dna. Albo — co wydaje się bardziej prawdopodobne łączy się ono z wartką podziemną rzeką, której nurt przez tygodnie, a nawet miesiące, będzie unosić robota. Zapewne…

Nagle usłyszał od strony wody jakiś słaby dźwięk i skierował w tym kierunku światło latarki. Dostrzegł wyłaniającą się na powierzchnię głowę, a po chwili ramiona i tors robota.

Najwyraźnięj jezioro nie było bezdenne. Robot musiał przejść pod wodą i wdrapał się na stromy brzeg po drugiej stronie. A teraz wspinał się na zamuloną skałę w pobliżu. Perceveral ze znużeniem podniósł się i ruszył przed siebie.

Ostatnia pułapka zawiodła i jego neuroza zbliża się oto, by go zabić.

Skierował się w stronę wyjścia z tunelu. Chciał zakor5czyć życie w blasku słońca.

Biegnąc ciężkim truchtem Perceveral wyprowadził robota z tunelu w stronę stromych gór.

Oddech palił go w gardle, a mięśnie brzucha zacisnęły się boleśnie. Biegł z półprzymkniętymi oczami, ledwie żywy ze zmęczenia.

Pułapki go zawiodły. Dlaczego nie przewidział wcześniej, że tak się musiało skończyć? Robot był częścią jego osobowości, jego własną neurozą, zmierzającą do zniszczenia go. A jak człowiek mógł liczyć, że uda mu się zwieść najbardziej podstępną część samego siebie? Przecież prawa ręka zawsze wie, co robi lewa, a nawet najsprytniejszy pomysł nic jest w stanie na dłuższą metę oszukać jeszcze sprytniejszego oszusta.

Zabrałem się za to w niewłaściwy sposób, pomyślał Perceveral wspinając się na zbocze góry. Droga do wolności nie prowadzi przez podstęp. Prowadzi…

Robot był już tuż za nim, przypominając o różnicy między wiedzą teoretyczną a praktyczną. Perceveral usunął się na bok i zaczął bombardować robota kamieniami, ale ten osłaniał się, odbijając je od siebie, i wspinał się nadal.

Perceveral przeciął ukośnie strome skaliste zbocze. Doszedł do wniosku, że droga do wolności nie prowadzi przez podstęp. To musiało zawieść. Ta droga prowadzi przez zmianę! Prowadzi przez przezwyciężenie, ale nie robota, tylko tego, co robot reprezentuje.

Siebie samego!

Czuł teraz jasność w głowie, a myśli biegły nie hamowane. Jeśli, wmawiał sobie, potrafi przezwyciężyć swoje poczucie pokrewieństwa z robotem, wtedy robot przestanie być jego neurozą! Będzie po prostu jakąś tam neurozą, nie mającą już nad nim żadnej kontroli.

Musi tylko pozbyć się swojej neurozy — choćby na dziesięć minut — a robot nie będzie już mógł go skrzywdzić!

Całe uczucie zmęczenia opuściło go, ustępując miejsca najwyższej, upajającej pewności siebie. Śmiało pobiegł przez zwały połupanych skał, doskonale nadających się do skręcenia kostki czy złamania nogi. Rok temu, nawet jeszcze miesiąc temu niewątpliwie przydarzyłby mu się tu wypadek. Ale odmieniony Perceveral, biegnący jak półbóg, przeskakiwał przez skały bezbłędnie.

Robot, jednoręki i jednooki, konsekwentnie przejął na siebie wszystkie wypadki. W pewnej chwili potknął się i upadł na ostrą skałę. Kiedy pozbierał się i podjął pościg, wyraźnie utykał.

W stanie zupełnego upojenia, ale niezmiernie skoncentrowany, Perceveral dobiegł do granitowej ściany i podskoczył, sięgając ręką do występu skalnego, który był tak odległy, że wyglądał jak jakiś szary cień nad nim. Na moment zawisł niebezpiecznie w powietrzu. Wreszcie, w chwili gdy zaczęły mu się ześlizgiwać palce, znalazł podparcie dla stopy. Bez wahania podciągnął się do góry.

Robot poszedł jego śladem, a towarzyszyło temu głośne skrzypienie nie naoliwionych złączy. Wyłamał sobie przy tym palec, wspinając się na stromiznę, której Perceveral nie powinien był pokonać.

Perceveral przeskakiwał z głazu na głaz. Robot podążał za nim, trzymając się blisko mimo potknięć i omsknięć. Perceveral nie zwracał na to uwagi. Przeszło mu przez myśl, że przez całe lata wrażliwości na wypadki pracował na tę właśnie chwilę. Jego pech minął. Był wreszcie tym, do czego był przeznaczony od samego początku — człowiekiem odpornym na wypadki!

Robot pełzł za nim po oślepiającej powierzchni białej skały. Perceveral, upojony uczuciem niezachwianej pewności siebie, zepchnął w dół głaz i krzyknął, aby spowodować lawinę.

Odłamki skalne zaczęły się osuwać, a do uszu zwiadowcy dobiegł z góry głuchy łoskot. Uchylił się za skałę, unikając w ten sposób wyciągniętej ręki robota i znalazł się w pułapce.

Był w małej, płytkiej jaskini. Robot pojawił się przed nim, zasłaniając wyjście, z wyciągniętą za plecami żelazną pięścią.

Perceveral wybuchnął śmiechem na widok biednego, niezdarnego, wrażliwego na wypadki robota. Wtedy robot z całej siły zamierzył się na niego.

Perceveral uskoczył, ale nie było to konieczne. Nieporadny robot i tak chybił, co najmniej o centymetr. Był to tego rodzaju błąd, którego Perceveral spodziewał się po tej śmiesznym, nieporadnym stworze.

Siła, z jaką robot się zamachnął, pociągnęła go na zewnątrz. Walczył uparcie, by odzyskać równowagę, balansując na krawędzi skały. Każdy normalny człowiek czy robot bez trudu wróciłby do pionu. Ale nic ten, wrażliwy na wypadki. Upadł na głowę, tłukąc sobie przy tym jedyną pozostałą komórkę oczną, i zaczął się staczać.