Rozległo się pukanie i do pokoju weszła pielęgniarka z dokumentami potrzebnymi do wypisu ze szpitala. David obserwował, jak Kate podpisuje drżącą ręką formularze i nie mógł uwierzyć, że jest to ta sama kobieta, która siłą wdarła się do jego biura. Wtedy był pod wrażeniem jej determinacji.
Dziś robiła na nim wrażenie swoją słabością.
– Masz się u kogo zatrzymać? – zapytał, gdy po wyjściu pielęgniarki opadła na poduszkę.
– Przyjaciele mają letni dom, z którego prawie nie korzystają. Podobno stoi przy samej plaży. – Westchnęła i wyjrzała tęsknie przez okno. – Plaża dobrze mi zrobi.
– Będziesz tam mieszkała sama? To bezpieczne? Milczała. Nadal spoglądała za okno. Nie czul się komfortowo ze świadomością, że będzie zupełnie sama, na jakimś odludziu, bez ochrony. Zaraz jednak przypomniał sobie, że troska o jej bezpieczeństwo nie jest jego problemem, a wikłanie się w jakikolwiek z nią związek byłoby z jego strony czystym szaleństwem. Niech o jej bezpieczeństwo martwi się policja. Wstał, by się pożegnać. Przyjęła to obojętnie. Dalej siedziała skulona, obejmując się ramionami. Kiedy wychodził z pokoju, usłyszał jej cichy głos:
– Chyba już nigdy nie będę czuła się bezpieczna.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Uprzedzam, że to żadna rewelacja – zastrzegła Susan Santini, gdy jechały drogą wzdłuż wybrzeża. – Parę pokoi, stara kuchnia. Powiedziałabym, wręcz prehistoryczna. Ale dom jest przytulny. I tak cudownie słychać w nim szum morza. – Skręciła w boczną drogę wśród zarośli i ruszyła w stronę morza, zostawiając za sobą obłok czerwonego pyłu. – Odkąd wróciłam do pracy, prawie tu nie przyjeżdżamy. Guy parę razy wspominał, że powinniśmy sprzedać dom, ale ja nie chcę o tym słyszeć. W dzisiejszych czasach jest coraz mniej takich rajskich zakątków.
Opony zachrzęściły na żwirowym podjeździe i oczom Kate ukazał się mały dom w stylu kolonialnym, ulokowany w cieniu starych drzew. Z dachem zasypanym brunatnym igliwiem i spłowiałym zielonym szalunkiem wyglądał jak zaniedbany domek dla lalek.
Kate wysiadła z samochodu i przez chwilę stała w zielonym cieniu, wsłuchując się w szum fal rozlewających się leniwie na piasku. W promieniach południowego słońca morze lśniło ostrym szafirem.
– Tam są! – zawołała Susan i wskazała plażę, po której pląsał radośnie jej synek. Poruszał się z wdziękiem małego elfa, wymachując chudymi kończynami i śmiejąc się, aż mu odskakiwała głowa. Luźne spodenki kąpielowe ledwie trzymały się na jego wąziutkich biodrach. Na tle jasnego nieba wyglądał jak pajacyk z patyków albo bajkowa zjawa, która w każdej chwili może zniknąć.
Na kocu obok siedziała młoda kobieta i od niechcenia kartkowała kolorowe pismo.
– To Adele – szepnęła Susan. – Nawet nie wiesz, ile trwało, zanim ją znaleźliśmy. Obawiam się jednak, że się nie utrzyma. Szkoda, bo William zdążył ją polubić.
Chłopiec, który nagle je zauważył, przestał podskakiwać i zaczął machać do nich ręką.
– Cześć, mamo!
– Cześć, słońce! – odkrzyknęła, po czym wzięła Kate pod rękę i powiedziała: – Wywietrzyliśmy i wysprzątaliśmy dom. Mam nadzieję, że czeka na nas świeżo parzona kawa. Telefon działa, więc masz kontakt ze światem – dodała, gdy weszły do kuchni. – W lodówce znajdziesz jedzenie na kilka dni. Same podstawowe rzeczy, ale Guy obiecał, że jutro przywieziemy tu twój samochód, więc będziesz mogła sama jeździć po zakupy. A teraz chodź, pokażę ci twój pokój.
Zaprowadziła ją tam i podszedłszy do okna, rozsunęła firanki. Promienie wdarły się do środka i dodały blasku jej rudym lokom.
– Popatrz, to ten niesamowity widok, o którym ci mówiłam. – Z miłością spojrzała na morze. – Moim zdaniem ludzie nie potrzebowaliby psychiatrów, gdyby każdego dnia patrzyli na takie cuda. Gdyby tak jeszcze mogli wylegiwać się na słońcu, słuchać szumu fal i śpiewu ptaków – rozmarzyła się. – No ale mów, co o tym myślisz? – zapytała, przybrawszy rzeczowy ton.
– Myślę, że… – Kate popatrzyła na wywoskowaną podłogę, przejrzyste firanki, plamy słońca, w których wirowały drobinki kurzu – nie będę chciała się stąd wyprowadzić – dokończyła z uśmiechem.
Na werandzie zadudniły kroki, stuknęły drzwi.
– Koniec ciszy i spokoju! – westchnęła Susan. Wróciły do kuchni, gdzie mały William, podśpiewując, układał na szafce znalezione na plaży patyki.
– Popatrz, mamo! – zawołał, dumny ze swoich skarbów.
– Ojej, ale kolekcja! – odparła Susan z entuzjazmem. – Co zrobisz z tych wszystkich kijów?
– Mamo, to nie są kije, tylko miecze – pouczył ją. – Do zabijania potworów.
– Potworów? Skarbie, tyle razy ci mówiłam, że potwory nie istnieją!
– Właśnie, że istnieją!
– Zapomniałeś, że tata zamknął je w więzieniu?
– Ale nie wszystkie! – odparł z przekonaniem, nie przerywając układania. – Pochowały się w krzakach. Dziś w nocy słyszałem, jak wyją.
– Williamie, o jakich potworach mówisz? – Susan cierpliwie drążyła temat.
– O tych, które siedzą w krzakach.
– Aha, teraz rozumiem, dlaczego o drugiej w nocy przyszedł do nas spać. – Susan zerknęła porozumiewawczo na Kate.
– Proszę bardzo, masz tu sok. – Adele postawiła przed nim kubek. – A co ty masz w kieszeni? – zapytała.
– Nic.
– Jak to nic? Przecież widzę, że coś się tam rusza. William zlekceważył ją i siorbiąc, wypił sok. Nagle jego kieszeń wyraźnie się wybrzuszyła.
– William, proszę mi to natychmiast oddać – rzekła stanowczo Adele, wyciągając rękę.
Chłopiec spojrzał błagalnie na najwyższą instancję, czyli własną matkę. Ta jednak pokręciła głową, westchnął więc ciężko i sięgnął do kieszeni, by po chwili położyć coś na dłoni opiekunki.
Jej mrożący krew w żyłach krzyk najbardziej przeraził sprawczynię zamieszania, czyli małą jaszczurkę, która wykorzystała okazję i zwinnie skoczyła na podłogę, zostawiając wszakże swój wijący się ogon w ręce zszokowanej dziewczyny.
– Ucieka! – jęknął William.
Ponieważ wyglądał tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać, wszystkie trzy rzuciły się na kolana i zaczęły szukać uciekinierki. Zanim ją złapały i uwięziły w słoiku, zdążyły dostać zadyszki i kolki ze śmiechu.
– Nie do wiary! – wysapała Susan, siadając na podłodze i opierając plecy o lodówkę. – Trzy stare wariatki przeciwko jednej maleńkiej jaszczurce. Jesteśmy chyba beznadziejne, co?
William podszedł do niej i długo patrzył na jej lśniące w słońcu włosy. Potem wziął jeden lok i z zachwytem patrzył, jak włosy przesypują mu się między palcami.
– Moja mamusia… – szepnął.
Susan uśmiechnęła się do niego, a potem ujęła jego buzię w dłonie i czule go pocałowała.
– Moje maleństwo.
– Nie powiedziałeś mi wszystkiego – oznajmił David. – Chcę usłyszeć resztę.
Pokie Ah Ching odgryzł duży kęs Big Maca i długo go przeżuwał. Miał przy tym skupioną twarz człowieka, który zbyt długo odmawiał sobie posiłku.
– Skąd pomysł, że coś przed tobą ukrywam? – zapytał, ścierając z brody resztkę keczupu.
– Zapędziłeś do roboty ludzi od zadań specjalnych, posadziłeś pod drzwiami Kate strażnika, obstawiłeś główny hol. To mi wygląda na grubszą sprawę.
– Taaa… rzeczywiście. Chodzi o morderstwo. – Pokie wygrzebał z kanapki plasterek kiszonego ogórka i z obrzydzeniem rzucił go na stos pomiętych serwetek. – Ale co ty mnie, chłopie, tak przepytujesz? Myślałem, że już nie jesteś prokuratorem.