– Może i nie, ale zawodowa ciekawość została.
– Ciekawość? Mam wierzyć, że przyszedłeś tu wyłącznie z ciekawości?
– Tak się składa, że Kate jest moją znajomą.
– Nie wciskaj mi tu ciemnoty, Davy! – Pokie skarcił go wzrokiem. – Chyba zapomniałeś, że jestem gliną, a moja robota polega na zadawaniu pytań. Wiem, że nasza miła pani doktor nie jest twoją znajomą. Ma być oskarżona w sprawie, którą prowadzisz. A tak swoją drogą, odkąd to zacząłeś spoufalać się z pozwaną?
– Odkąd zacząłem wierzyć w to, co mówi o przypadku Ellen O'Brien. Dwa dni temu przyszła do kancelarii i sprzedała mi tak idiotyczną historyjkę, że po prostu ją wyśmiałem. I nawet zacząłem podejrzewać, że ma paranoję. A tu nagle ktoś podrzyna gardło tej pielęgniarce, Ann Richter. Więc zaczynam mieć wątpliwości. Czy Ellen O'Brien naprawdę umarła z powodu błędu lekarza? Czy może ktoś ją zabił?
– Zabił? – Pokie odgryzł następny kęs. – Przypominam, że morderstwa to moja działka, a nie twoja.
– Słuchaj, złożyłem do sądu pozew, w którym oskarżam lekarkę o błąd w sztuce. Jeśli w trakcie procesu miałoby się okazać, że to było morderstwo, to nie tylko straciłbym czas, ale i opinię. Więc zanim wygłupię się przed sędzią i ławą przysięgłych, chciałbym poznać wszystkie fakty. Bądź ze mną szczery, Pokie. Przez wzgląd na stare dobre czasy.
– Ty tu mnie nie bierz pod włos, Davy. To ty rzuciłeś robotę, nie ja. Domyślam się, że ciężko było się nie skusić na taką kasę. Ty robisz szmal, a ja co? Nic. Wciąż tu tkwię. – Z hukiem zatrzasnął szufladę. – Razem z tym badziewiem, które nazywają meblami.
– Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Nie odszedłem dla pieniędzy.
– Więc dlaczego?
– Z powodów osobistych.
– Taaa… Z tobą to tak zawsze. Cholernie jesteś dyskretny. Zamykasz się w sobie jak ślimak w skorupie.
– Mamy rozmawiać o śledztwie, które prowadzisz. Pokie odchylił się w fotelu i przez chwilę badawczo mu się przyglądał. Drzwi do pokoju zostawił otwarte, więc gdy obaj umilkli, jeszcze natrętniej wdzierał się do środka typowy posterunkowy harmider: niemilknące telefony, donośne głosy, klikanie klawiatury. Widocznie Pokie nabawił się uczulenia na ten hałas, bo zdegustowany wstał i zatrzasnął drzwi.
– Okej – westchnął z rezygnacją, wracając za biurko. – Co cię interesuje?
– Szczegóły.
– A konkretnie?
– Dlaczego zabójstwo Ann Richter ma takie znaczenie dla śledztwa?
Zamiast odpowiedzieć, Pokie zaczął szperać w stosie papierów na biurku. W końcu wyciągnął dużą kopertę i podał ją Davidowi.
– Wstępne wyniki sekcji zwłok. Poczytaj sobie. Raport medyczny składał się z trzech stron druku, na których z chłodną, zatrważającą precyzją zostały podane wnioski z oględzin i autopsji, a także szczegółowy opis sposobu, w jaki popełniono zbrodnię. David w swej pięcioletniej karierze zastępcy prokuratora przeczytał niejeden taki dokument, lecz tym razem aż się wzdrygnął.
„Głęboka rana cięta lewej tętnicy szyjnej… zadana wyjątkowo ostrym narzędziem podobnym do brzytwy… uraz prawej skroni, prawdopodobnie na skutek uderzenia o róg stołu… liczne ślady krwi na ścianach".
– Widzę, że M.J. nie straciła talentu do krwawych opisów. Aż się żołądek wywraca, jak się to czyta – skomentował, przewracając kartkę. Nagle zastanowiła go informacja, którą ujrzał na drugiej stronie.
– Powiem ci, że pewne wnioski są bez sensu. M.J ma pewność co do czasu zgonu?
– Przecież ją znasz, to solidna firma. Też ją zastanowiło, dlaczego zwłoki były już takie zimne i miały plamy opadowe.
– Nic z tego nie rozumiem. Morderca podrzyna kobiecie gardło, a potem przez trzy godziny siedzi w jej mieszkaniu. Po co? Żeby rozkoszować się widokiem?
– Żeby posprzątać. Pozacierać ślady.
– Zginęło coś?
– Problem w tym, że nie – westchnął Pokie. – Pieniądze i biżuteria leżały na widoku, ale morderca ich nie tknął.
– Tło seksualne?
– Odpada. Ofiara była ubrana. Poza tym to była niemal natychmiastowa śmierć. Gdyby to był psychol, nie zabiłby jej z taką kliniczną precyzją. Chciałby mieć z tego radochę.
– Jednym słowem mamy brutalne morderstwo i żadnych motywów. Czy są jakieś nowe tropy?
– Przeczytaj opis rany.
– Głęboka rana cięta lewej tętnicy szyjnej zadana wyjątkowo ostrym narzędziem podobnym do brzytwy. I co z tego wynika?
– Dwa tygodnie temu M.J. sporządziła niemal identyczny raport. Tyle że wtedy ofiarą mordercy padł ginekolog położnik. Nazywał się Henry Tanaka.
– Ann Richter była pielęgniarką.
– Właśnie. A teraz najciekawsza informacja. Zanim Richter zaczęła pracować na bloku operacyjnym, dorabiała dyżurami na położnictwie. Jest więc bardzo prawdopodobne, że znała Tanakę.
David machinalnie pomyślał o innej pielęgniarce, która pracowała na oddziale położniczym. I która, podobnie jak Ann Richter, już nie żyła.
– Co wiesz o tym ginekologu? – zapytał. Pokie sięgnął po papierosa i popielniczkę.
– Nie będzie ci przeszkadzało?
– Nie, jeśli będziesz mówił.
– Od rana marzę o fajkach – westchnął Pokie.
– Przy tym Brophym nawet nie można zajarać, bo zaraz jęczy, że dym podrażnia mu zatoki. – Pstryknął zapalniczką i po chwili wciągnął do płuc dawkę nikotyny. – No dobra. – Z błogą miną wypuścił obłok dymu.
– Tanaka miał prywatną klinikę na Liliha. Dwa tygodnie temu został w pracy dłużej, podobno miał jakąś papierkową robotę. W każdym razie tak powiedział żonie, która twierdzi, że zawsze późno wracał. Dala przy tym do zrozumienia, że to wcale nie praca zatrzymywała go w klinice.
– Kochanka?
– A co innego?
– Żona podała konkretne nazwisko?
– Nie. Ale podejrzewała, że to któraś z pielęgniarek. Fakt jest taki, że o siódmej wieczorem portier znalazł w klinice ciało Tanaki. Początkowo skłanialiśmy się ku hipotezie, że padł ofiarą jakiegoś nagrzanego ćpuna. Było to o tyle prawdopodobne, że z szafki zginęły leki.
– Narkotyki?
– Właśnie nie. Porządny towar był zamknięty na zapleczu. O dziwo zabójca zabrał lekarstwa, za które na ulicy nie dostałby złamanego centa. Uznaliśmy, że albo był kompletnie naćpany, albo głupi jak but. Miał jednak na tyle rozumu, żeby nie zostawić śladów. Nie mieliśmy żadnego punktu zaczepienia, więc szybko znaleźliśmy się w ślepym zaułku. Jedynym tropem były zeznania portiera, który widział na parkingu jakąś kobietę. Nie przyjrzał jej się, bo padało i było już ciemno, ale zapamiętał, że była blondynką.
– Był pewny, że to była kobieta?
– A niby kto? Facet w peruce? – Pokie był wyraźnie rozbawiony własnym dowcipem. – Wiesz, że o tym nie pomyślałem. A to w końcu całkiem prawdopodobne.
– I dokąd zaprowadził was ten trop z blondynką?
– Właściwie donikąd. Pytaliśmy o nią kogo się dało, ale nikt nic nie wiedział. Nawet zaczęliśmy podejrzewać, że tajemnicza blondynka to jakaś podpucha. Wtedy zginęła Ann Richter. A ona była blondynką. – Pokie znów wypuścił dym przez nos. – Dzięki Kate Chesne mamy nadzieję na przełom w śledztwie. Teraz przynajmniej wiemy, jak wygląda koleś, którego szukamy. W poniedziałek opublikujemy w gazetach portret pamięciowy. Może wreszcie padną jakieś nazwiska.
– Jaki rodzaj ochrony dajecie Kate?
– Ulokowaliśmy ją w bezpiecznym miejscu na północnym wybrzeżu. Kazałem, żeby co kilka godzin kolo domu przejechał radiowóz.