– On tam jest – szepnęła. – Szuka mnie. A ja nawet nie znam jego imienia. – Wzdrygnęła się, gdy David położył dłoń na jej ramieniu. Stał tak blisko niej, że czuła na włosach jego oddech. – Ciągle mi się przypomina, jak na mnie patrzył w lustrze. Nigdy nie zapomnę jego oczu, czarnych i zapadniętych. Jak u głodujących dzieci z plakatów organizacji charytatywnych.
– Nic ci nie zrobi, Tutaj cię nie znajdzie. – Ciepły oddech musnął jej kark. Przeszył ją dreszcz – tym razem nie strachu, lecz podniecenia. Nie musiała patrzeć na Davida, by obudziło się w niej pragnienie.
Nagle dotknął ustami jej karku. Potem zanurzył twarz w jej gęstych włosach i przytulił się mocno do jej szyi. Chwycił ją za ramiona, jakby się bał, że się od niego odsunie. Nie mogła jednak tego zrobić. Zbyt mocno go pragnęła.
Jego usta zaznaczyły ciepły wilgotny ślad na jej ramieniu. Po chwili odwrócił ją i zaczął całować. Natychmiast uległa sile tego pocałunku, czując, jakby leciała w bezdenną studnię. Oprzytomniała dopiero, gdy poczuła za plecami ścianę. Przywarli do siebie mocno, połączeni pocałunkiem. Wiedziała, że na tym się nie skończy, że David będzie chciał mieć ją całą.
Zapałka została zapalona; beczka prochu za chwilę wybuchnie, a ona razem z nią. Chciała spłonąć na własne życzenie. Nie padło żadne słowo. Ciszę wypełniły przyspieszone oddechy i westchnienia, mieszające się z jękami pożądania. Była tak w nie wsłuchana, iż nie od razu dotarł do jej uszu dzwonek telefonu. Dopiero po którymś z kolei natarczywym dźwięku zmusiła się do reakcji.
– Telefon… – szepnęła rwącym głosem, próbując wysunąć się z jego objęć.
– Niech dzwoni – mruknął, całując jej szyję.
– Davidzie, proszę… – Nie potrafiła udawać, że nie słyszy ostrych, ponaglających dzwonków.
Syknął zniecierpliwiony, ale wypuścił ją z objęć.
Spojrzeli sobie w oczy, oboje jednakowo zdumieni tym, do czego między nimi doszło. Telefon znowu się rozdzwonił. Jego głośny nieprzyjemny dźwięk w końcu ją otrzeźwił. Podeszła do ściany, na której wisiał, odchrząknęła i sięgnęła po słuchawkę.
– Halo? – Musiała być wciąż bardzo rozkojarzona, bo nie od razu dotarło do niej, że po drugiej stronie kabla panuje cisza. – Halo?
– Doktor Chesne?
– Tak?
– Jest pani sama?
– Nie, jestem z… Ale kto mówi? – zapytała zduszonym głosem, czując, jak ze strachu robi jej się zimno.
Cisza. Tak długa i absolutna, że usłyszała szalone bicie własnego serca.
– Halo! Kto mówi? – krzyknęła histerycznie.
– Bądź ostrożna, Kate Chesne. Śmierć depcze nam po piętach.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Słuchawka wysunęła się z jej ręki i głośno stuknęła o podłogę.
– To on! – szepnęła, chwytając się kurczowo blatu szafki. – To on! – zawołała, nie panując nad nerwami.
David w mgnieniu oka znalazł się przy niej.
– Kto mówi? Halo! Halo! – wołał, chwyciwszy słuchawkę. – A niech cię jasny szlag! – Z trzaskiem odwiesił ją na widełki. – Co ci powiedział? Kate! – Potrząsnął nią energicznie. – Co powiedział?!
– Żebym była ostrożna, bo… śmierć depcze nam po piętach.
– Gdzie masz walizkę?
– Co?
– Twoja walizka. Gdzie ona jest?
– W garderobie, w moim pokoju.
– Prowadź!
Posłusznie pokazała mu drogę.
– Pozbieraj swoje rzeczy – nakazał, widząc, że biernie mu się przygląda. – Nie możesz tu zostać.
Nie pytała, dokąd ją zabiera. Zdała się na instynkt, który mówił, że musi uciekać, bo każda minuta spędzona w domu przy plaży zwiększa niebezpieczeństwo. Ogarnięta panicznym lękiem o życie, chwyciła walizkę, którą David ściągnął z górnej półki, i zaczęła się gorączkowo pakować. Gdy wszystko było gotowe, nie oglądając się za siebie, pobiegła za nim do samochodu.
W środku przeraziła się, że nie uruchomią silnika. Była niemal pewna, że skończą życie w aucie jak ofiary marnego horroru. Na szczęście tym razem czarny scenariusz się nie sprawdził, bmw okazało się niezawodne. Opony zabuksowały, sypiąc gradem kamieni, lecz zaraz odzyskały przyczepność i samochód skoczył do przodu jak zwierzę wypuszczone z niewoli, by po chwili na pełnych obrotach wjechać na wyboistą drogę.
– Jak on mnie tu znalazł? – zapytała przez łzy, gdy oddalili się od domu na bezpieczną odległość.
– Wiele bym dał, żeby wiedzieć – odparł, przyspieszając, gdyż właśnie wydostali się na główną drogę.
– Przecież nikt nie wie, gdzie jestem. Tylko policja.
– Musiał być jakiś przeciek. Albo – zerknął we wsteczne lusterko – ktoś cię śledził.
– Śledził? – Z przerażeniem spojrzała za siebie, lecz nie zobaczyła niczego prócz opustoszałej szosy.
– Kto cię tam zawiózł?
– Moja koleżanka, Susan.
– Wstępowałyście po drodze do ciebie?
– Nie.
– A ubrania? Kto ci je przywiózł?
– Kobieta, od której wynajmuję mieszkanie. Spakowała mi walizkę i zostawiła ją w szpitalu.
– Ten łajdak mógł się zaczaić w holu, a potem za wami pójść.
– Nie zauważyłam, żeby ktoś za nami szedł.
– Nic dziwnego. Ludzie patrzą na to, co jest z przodu, a nie z tyłu. Pojechał za wami do letniego domu, a potem odnalazł numer w książce telefonicznej. Na skrzynce pocztowej jest nazwisko Santinich.
– Przecież to wszystko nie ma sensu – jęknęła zgnębiona. – Skoro chce mnie zabić, dlaczego tego jeszcze nie zrobił? Po co dzwoni i mnie straszy?
– Kto wie, o co mu chodzi? Może podnieca go lęk ofiar. A może próbuje cię zastraszyć, żebyś nie współpracowała z policją.
– Przecież cały dzień byłam sama. Mógł mnie dopaść na plaży… – Nie mogła pozbyć się natrętnej wizji własnej krwi wsiąkającej w piasek.
Mijali po drodze coraz więcej domów. Gdy patrzyła w ich jasne okna, każdy wydawał się oazą bezpieczeństwa. Pytała więc samą siebie, gdzie pośród tej czarnej nocy znajdzie spokojną przystań. Przymknęła oczy i starała się o niczym nie myśleć. Miarowy szum silnika uspokajał ją.
– …jest naprawdę mnóstwo miejsca. Możesz zostać, jak długo chcesz.
– Słucham? – Spojrzała na niego półprzytomnie. Dojechali już do miasta i mijali jasno oświetlone ulice.
– Mówię, że możesz zostać, jak długo chcesz. Nie są to żadne luksusy, ale jest bezpieczniej niż w hotelu.
– Przepraszam, ale nic nie rozumiem. Dokąd my jedziemy?
Odwrócił się w jej stronę i odparł neutralnym tonem:
– Do mnie.
– Jesteśmy w domu – oznajmił, otwierając drzwi. Wnętrze tonęło w mroku. Przez olbrzymie okna w salonie sączyło się światło księżyca, kładąc się poświatą na wypolerowanej drewnianej podłodze i meblach.
David wprowadził ją do pokoju i posadził na sofie. Dopiero potem, wyczuwając jej tęsknotę za ciepłem i światłem, zapalił wszystkie lampy. Kate nie widziała go, więc nie miała pojęcia, co robi. Usłyszała tylko pobrzękiwanie butelek i charakterystyczne bulgotanie.
– Proszę, wypij to. – Podał jej szklaneczkę.
– Co to jest?
– Whisky. Śmiało. Sam też chętnie się napiję. Bez dyskusji pociągnęła spory łyk. Alkohol zapiekł ją w gardle, aż w oczach stanęły jej łzy.
– Niezła! – wykrztusiła.
– Prawda?
Zorientowała się, że zamierza zostawić ją samą i natychmiast dopadł ją irracjonalny lęk.
– David! – zawołała wystraszona. Zatrzymał się w pół kroku.
– Spokojnie, Kate – rzekł łagodnie. – Będę w kuchni. Dopij drinka – poprosił, dotykając pieszczotliwie jej policzka, po czym wyszedł.