Z przerażeniem patrzyła, jak znika w drzwiach. A potem usłyszała jego głos: rozmawiał z kimś przez telefon. Domyśliła się, że z policją. Tak jakby ta mogła teraz w czymkolwiek pomóc.
Sięgnęła po szklankę i wypiła kolejny łyk. Łzy sprawiły, że pokój zafalował jej przed oczami. Kilka razy mrugnęła powiekami, a gdy kontury odzyskały ostrość, rozejrzała się po salonie. Miał zdecydowanie męski wystrój. Wypełniały go proste funkcjonalne meble, na podłodze nie leżał nawet najmniejszy dywan. Za wielkimi oknami, ujętymi w ramy długich białych zasłon, huczały fale rozbijające się o falochron. Brutalna siła natury dawała o sobie znać.
Lecz nie była w stanie dorównać grozie, jaką budzi przemoc stosowana przez człowieka.
David skończył rozmowę, ale chwilę zwlekał z powrotem do salonu. Czekał, aż opadną w nim emocje. Nie chciał, by Kate zauważyła jego zdenerwowanie. Ponieważ jednak nie chciał zostawiać jej długo samej, wziął głęboki oddech i wyszedł z kuchni.
Siedziała skulona na brzegu sofy i kurczowo ściskała szklankę, z której ubyła połowa whisky. Zauważył, że alkohol przyniósł dobroczynny efekt; rozgrzał ją na tyle, że jej policzki lekko się zaróżowiły. Przypominały mu płatki róży, na których osiadł szron. Wziął od niej szklankę i nalał do pełna. Podając ją, musnął palcami jej dłoń. Była lodowata. Kate wyglądała na kompletnie zagubioną. Najchętniej wziąłby ją w ramiona i ogrzał ciepłem własnego ciała. Może zdołałby sprawić, by do jej zziębniętych członków wróciło życie. Nie dotknął jej nawet palcem, choć pokusa była naprawdę silna. Nie uległ jej jednak, bo dobrze wiedział, że nie skończyłoby się na przytulaniu. Kate oczekuje teraz od niego ochrony. Wsparcia. Przede wszystkim musi odbudować jej poczucie bezpieczeństwa. I to mimo brutalnej prawdy, iż jej świat rozsypał się jak domek z kart.
Nalał sobie whisky i pociągnął spory łyk. Zaraz jednak odstawił szklankę. Jako gospodarz powinien zachować trzeźwość.
– Zadzwoniłem na policję – rzucił przez ramię.
– I co powiedzieli? – zapytała cicho.
– Żebyś się stąd nie ruszała. I pod żadnym pozorem nie wychodziła sama. – Zerknął na szklankę i pomyślawszy „A do diabła z tym", wychylił ją do dna. Po czym wziął butelkę i usiadł obok Kate. Nie dzieliło ich więcej niż kilkanaście centymetrów, lecz nagle wyrosła między nimi niewidzialna bariera. Kate poruszyła się nerwowo i zerknęła w stronę kuchni.
– Moi… znajomi nie wiedzą, co się ze mną dzieje. Chyba powinnam do nich zadzwonić.
– Nie martw się o to. Pokie zawiadomi ich, że jesteś bezpieczna. Powinnaś coś zjeść – powiedział.
– Nie chce mi się jeść.
– Moja gosposia robi świetny sos do spaghetti. Uniosła jedno ramię, jakby nie miała dość energii, by podnieść również drugie.
– Tak – ciągnął w przypływie entuzjazmu. – Raz w tygodniu pani Feldman lituje się nad niedożywionym starym kawalerem i przyrządza garnek sosu. Dodaje do niego mnóstwo czosnku, świeżej bazylii i dobrego wina.
Nie zareagowała.
– Każda kobieta, którą nim częstowałem, przysięgała, że to potężny afrodyzjak.
Przynajmniej się uśmiechnęła, choć słabiutko.
– Miło z jej strony – skwitowała.
– Uważa, że źle się odżywiam, choć prawdę mówiąc, nie wiem, na jakiej podstawie tak sądzi. Może natchnęły ją puste opakowania po mrożonych daniach, które znajduje w koszu na śmieci.
Znowu się uśmiechnęła. Zaczął się martwić, że jak tak dalej pójdzie, rozśmieszy ją najwcześniej za tydzień. Żałował, że taki marny z niego komik. Z drugiej strony nie powinien się dziwić, że w tak ponurych okolicznościach Kate nie ma ochoty się śmiać.
Głośne tykanie zegara przypominało o przedłużającej się ciszy. Kate nagle drgnęła, wystraszona pobrzękiwaniem szyb, o które uderzył silny podmuch wiatru.
– Tu często tak wieje – uspokoił ją. – Przyzwyczaisz się. Jak jest sztorm, dom dosłownie trzeszczy. Czasem boję się, że za chwilę odfrunie mi dach.
– Spojrzał z sympatią na potężne belki stropowe. – Ma już trzydzieści lat i dawno powinien być zburzony. Kiedy go kupowaliśmy, myśleliśmy wyłącznie o jego potencjale.
– My? – zapytała głucho.
– Tak, byłem wtedy żonaty.
– Aha. Rozumiem, że się rozwiodłeś?
– Tak wyszło. Ale udało nam się przeżyć razem siedem lat. Uważam, że to całkiem niezły wynik.
– W jego śmiechu nie było ani odrobiny radości.
– Wbrew stereotypowi nie rozstaliśmy z powodu zdrady. Oddalaliśmy się od siebie, aż wreszcie łączące nas uczucie zupełnie wygasło. Mimo to do dziś się przyjaźnimy. Linda wyszła za mąż. Muszę przyznać, że lubię jej partnera. Jest bardzo zaangażowany w związek, czuły, oddany. Czyli odwrotnie niż ja…
– Uciekł wzrokiem w bok. Nie lubił o sobie opowiadać; miał wtedy niemiłe wrażenie, że się odsłania. Jednak tym razem z premedytacją poświęcał swoją prywatność, licząc na to, że intymna rozmowa wyrwie Kate z odrętwienia. – Linda mieszka teraz w Portland – dodał szybko. – Podobno spodziewa się dziecka.
– Nie mieliście dzieci? – Pytanie było jak najbardziej na miejscu. Jednak wolałby, żeby nigdy nie padło.
– Mieliśmy. Syna.
– Ile ma lat?
– Nie żyje. – Zdawał sobie sprawę, że powiedział to tak beznamiętnie, jakby śmierć Noaha była takim samym tematem do uprzejmej konwersacji jak pogoda. Już widział, jak na usta Kate cisną się pytania. Za chwilę zacznie go pocieszać i zapewniać, że bardzo mu współczuje. Nie chciał tego słuchać.
– Tak więc jestem kawalerem z odzysku – rzucił, zmieniając temat. – Nie przeszkadza mi to. Widocznie należę do facetów, którym małżeństwo nie służy. A jak na tym zyskuje moja praca! Wreszcie nic mnie od niej nie odciąga.
Cholera. W jej oczach wciąż widział pytania, których tak się bał. Postanowił więc uciec przed nimi, przerzucając na nią niewdzięczną rolę przesłuchiwanego.
– A ty? Jesteś lub byłaś mężatką?
– Nie. – Spojrzała na szklankę, jakby rozważała, czy wzmocnić się kolejną porcją alkoholu. – Przez jakiś czas z kimś mieszkałam. Prawdę mówiąc, to dla niego przeniosłam się do Honolulu. – Roześmiała się gorzko. – Mam nadzieję, że będzie to dla mnie nauczką.
– Że niby co?
– Że nie warto rzucać wszystkiego dla jakiegoś durnia.
– To mi wygląda na rozstanie w kiepskim stylu.
– Wręcz przeciwnie, rozstaliśmy się bardzo kulturalnie – odparła ze wzruszeniem ramion. – Nie jest łatwo być dobrym we wszystkim. Nie mogłam dać mu tego, czego potrzebował: obiadu na stole, uwagi.
– Tego od ciebie oczekiwał?
– A który facet tego nie oczekuje? Ja w każdym razie nie widziałam się w roli kapłanki domowego ogniska. Specyfika mojej pracy wymaga, żebym była do dyspozycji przez całą dobę. Nie potrafił tego zrozumieć.
– Warto było?
– Co, jeśli wolno spytać?
– Poświęcić miłość dla kariery.
Opuściła głowę, jakby potrzebowała czasu na zebranie myśli.
– Kiedyś byłam pewna, że tak – rzekła cicho. – Natomiast jak sobie teraz pomyślę o tych wszystkich nadgodzinach, zrujnowanych planach na weekend… Myślałam, że jestem niezastąpiona. I nagle życie zmusiło mnie, żebym przejrzała na oczy. Już wiem, że mnie też mogą wyrzucić z pracy. Wystarczy jeden pozew. Niezły kubeł zimnej wody na głowę, – Uniosła do góry szklankę. – Dzięki, panie mecenasie.
– O co masz do mnie pretensje? Czy to moja wina, że ktoś mnie wynajął?
– Obiecując sowitą zapłatę, jak się domyślam.
– Uprzedziłem ich, że mogę wycofać się z prowadzenia sprawy. Więc pewnie nie zobaczę złamanego grosza.