– Zrezygnowałeś z pieniędzy? Dlatego, że mi wierzysz? – Ze zdumieniem pokręciła głową. – Nie sądziłam, że prawda tak wiele dla ciebie znaczy.
– Ty to potrafisz zrobić ze mnie skończonego łajdaka! Ale jeśli chcesz wiedzieć, to tak, prawda jest dla mnie ważna. Nawet bardzo.
– Coś takiego! Prawnik z zasadami! Myślałam, że tacy nie istnieją.
– I tu się mylisz. Stanowimy osobny podgatunek. – Nawet nie wiedział, kiedy jego wzrok zaczął błądzić w okolicach jej dekoltu. Wspomnienie jedwabistej skóry na jej szyi tak podziałało mu na wyobraźnię, że musiał ratować się następną porcją whisky. Nie przyniósł sobie szklanki, więc w desperacji napił się prosto z butelki. Pięknie, pomyślał rozdrażniony. Brakuje tylko, żebyś się narąbał. Ciekawe, ile do rana zdążysz napleść głupot.
Prawdę powiedziawszy, oboje byli już lekko wstawieni. Tłumaczył sobie, że Kate dobrze to zrobi. Jeszcze dwadzieścia minut temu była w głębokim szoku. Teraz przynajmniej zaczęła mówić. Ba, nawet zdołała go obrazić. Uznał to za dobry znak.
– Boże, jak ja nienawidzę whisky! – wyznała w porywie płomiennej szczerości, po czym jednym haustem opróżniła szklankę.
– Właśnie widzę. Śmiało, nie żałuj sobie.
Przyjrzała mu się podejrzliwie.
– Coś mi się zdaje, że próbujesz mnie upić.
– Skąd ten pomysł? – Śmiejąc się, podsunął jej butelkę.
Chwilę jej się przyglądała, a potem z nieskrywaną odrazą napełniła szklankę niemal po brzeg.
– Stary dobry Jack Daniels – westchnęła, zakręciwszy butelką niezbyt pewną ręką. – Co za ironia losu! Po prostu śmiech na sali!
– Można wiedzieć, co cię tak śmieszy?
– To był ulubiony trunek mojego taty. Zarzekał się, że pije wyłącznie ze względów zdrowotnych. Nie lubił, jak zaczynałam mu dokuczać, że jeśli coś nią leczy, to wyłącznie kaca. Ależ by się uśmiał, gdyby mnie teraz zobaczył. – Pociągnęła łyk i natychmiast się skrzywiła. – Chryste, ojciec chyba jednak miał rację. Coś, co ma tak paskudny smak, musi być lekarstwem.
– Rozumiem, że był lekarzem.
– Marzył o tym. Chciał zostać wiejskim lekarzem, wiesz, takim, który odbiera porody w zamian za tuzin jajek. Nic mu jednak z tych planów nie wyszło. Ożenił się, ja przyszłam na świat. Rodzice potrzebowali pieniędzy, więc… – Westchnęła melancholijnie. – Prowadził mały warsztat naprawczy w Sacramento. Naprawdę miał złote ręce. Zdobył siedemnaście patentów, żaden niewart złamanego centa. Może o którymś słyszałeś? Na przykład o krajalnicy do jabłek?
– Niestety, nie.
– Szkoda. Na pewno byłbyś pod wrażeniem.
– I tak jestem. Dlatego, że stworzył ciebie. Pewnie się cieszył, że poszłaś na medycynę.
– O tak! Po ceremonii rozdania dyplomów wyznał mi, że to najszczęśliwszy dzień w jego życiu. – Jej uśmiech nagle zbladł. – Nie sądzisz, że to strasznie przygnębiające? Przeżył życie, ale najszczęśliwszy poczuł się tego akurat dnia… – Odchrząknęła. – Po jego śmierci mama sprzedała sklep i wyszła za mąż za energicznego bankiera z San Francisco. Nie masz pojęcia, co to za szuja! Nienawidzimy się. – Znów umilkła. – Często wspominam warsztat taty. Tęsknię za tą starą piwnicą pełną różnych gratów i za…
Chryste, tylko nie to! Ona się zaraz rozpłacze! – pomyślał spanikowany, widząc drżenie jej ust. Potrafił radzić sobie z płaczącymi klientami. Wyciągał paczkę chusteczek, klepał ich po plecach, i sprawa była załatwiona. Nie tym razem. Po pierwsze, nie siedział w kancelarii, tylko w domu. Po drugie, wzruszona do łez kobieta nie jest jego klientką, tylko kimś, kogo bardzo lubi. Gdy już był pewien, że za chwilę zacznie chlipać, wzięła się w garść. Łzy błysnęły w jej oczach, ale zdołała je powstrzymać. Dzięki Bogu. Gdyby się rozkleiła, nie potrafiłby jej pomóc.
– Myślę, że starczy na dziś – oznajmił, zabierając jej szklankę. – Pora spać, pani doktor. Chodź. – Chciał wziąć ją za rękę, ale się odsunęła. – Coś nie tak?
– Nie. Ale…
– Tylko mi nie mów, że nie wypada, żebyś u mnie nocowała. Chyba się tym nie przejmujesz?
– Trochę, ale nie przesadnie. Śmieszne, jak bardzo lęk zmienia spojrzenie na to, co wypada, a co nie.
– I co jest etyczne z punktu widzenia prawa – dodał, a widząc jej zdziwienie, wyjaśnił: – Nigdy tego nie robiłem.
– Chcesz powiedzieć, że nie zapraszałeś kobiet?
– Cóż, tego też od dawna nie robiłem. Ale miałem na myśli prywatne kontakty z klientkami.
– Więc jestem wyjątkiem?
– Żebyś wiedziała. Uwierz lub nie, ale nie obłapiam kobiet, które przychodzą do kancelarii.
– A które obłapiasz? – Uśmiechnęła się lekko.
– Wyłącznie zielonookie. – Przysunął się do niej, wiedziony pożądaniem. – I takie, które mają sińce tu i ówdzie – mruknął, dotykając jej policzka.
– To mi wygląda na zboczenie – szepnęła.
– Wcale nie. – Ton jego głosu sprawił, że znieruchomiała. Zdawała sobie sprawę, że zrobiło się niebezpiecznie. Obok niej siedzi człowiek, który jeszcze niedawno zarzekał się, że ją zniszczy. Paktowanie z wrogiem, pomyślała. Powinna natychmiast się odsunąć, ale nie mogła się do tego zmusić. Miała wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Że śni jakiś duszny alkoholowy sen, w którym siedzi na kanapie z mężczyzną do niedawna przez nią pogardzanym i nie może się doczekać, kiedy on wreszcie zacznie ją całować.
Tym razem jego usta były niezwykle delikatne. To nawet nie był pocałunek, tylko muśnięcie warg. Ostrożne delektowanie się wyobrażeniem o tym, co może się za chwilę między nimi zdarzyć. Ale już to wystarczyło, by ogarnęła ją słodka gorączka.
– A co na to powie twoja korporacja? – wyszeptała.
– Powie, że to skandal.
– Kompletny brak etyki zawodowej.
– I czyste szaleństwo. Bo to prawda. – Odsunął się i spojrzał jej w oczy. Widać było, że ze sobą walczy.
Ku jej rozczarowaniu rozsądek wziął górę nad pożądaniem. Jeszcze chwilę ją obejmował, a potem wstał.
– Jak będziesz składała na mnie skargę w korporacji, nie zapomnij nadmienić, jak bardzo ubolewałem nad swym niestosownym zachowaniem.
– A twoja skrucha będzie miała jakieś znaczenie?
– Dla nich nie. Ale mam nadzieję, że dla ciebie tak. Stali naprzeciw siebie tuż przy oknie.
– Pora iść do łóżka – stwierdził.
– Co takiego?
– Osobno.
– Jasne.
– No chyba że…
– Że…
– Nie chcesz.
– Czego?
– Pójść do łóżka.
– Chyba jednak się położę…
– Właśnie. Dobra myśl. – Odwrócił się i nerwowo przeczesał palcami włosy.
– Davidzie?
– Tak? – Spojrzał na nią przez ramię.
– Czy to naprawdę wbrew zasadom waszej etyki zawodowej? No wiesz, to, że u ciebie zostaję?
– Biorąc pod uwagę okoliczności? – Wzruszył ramionami. – Myślę, że nie grożą mi żadne konsekwencje. No, prawie żadne. Pod warunkiem, że do niczego między nami nie dojdzie. – Zabrał butelkę ze stolika i na wszelki wypadek schował ją do barku.
– Oczywiście, że nie! Nie potrzebuję dodatkowych komplikacji. Zwłaszcza teraz.
– Ja też nie. Jednak chwilowo jesteśmy sobie potrzebni. Ja zapewniam ci schronienie, a ty pomagasz mi odkryć, co naprawdę się wydarzyło w sali operacyjnej. Myślę, że to uczciwy układ. Mam tylko jedną prośbę.
– Mianowicie?
– Nie afiszujmy się z tym, dobrze? Nie tylko dopóki u mnie jesteś, ale również, kiedy wrócisz do siebie. Po co mamy psuć sobie opinię.
– Rozumiem.
– W takim razie… dobrej nocy. – Odwróciła się i na miękkich nogach poszła w stronę holu.