– Kate?
Serce skoczyło jej do gardła.
– Tak?
– Drugie drzwi na lewo.
– Dzięki. – Poczuła, jak jej rozedrgane serce robi się ciężkie jak kamień. Z żalem zostawiła Davida w salonie i poszła do sypialni. Mogła tylko się pocieszać, że David wyglądał na nie mniej zawiedzionego niż ona.
Zbiegała na oślep po niekończących się schodach, coraz niżej i niżej, aż pogrążyła się w totalnej ciemności. Nie miała pojęcia, co czeka na nią u kresu morderczego biegu. Wiedziała, że przed czymś ucieka, lecz nie rozumiała przed czym. Bała się tak bardzo, że nawet nie próbowała się odwrócić. Po omacku wyciągała ręce, szukając wyjścia, lecz nie mogła natrafić na żadne okno czy drzwi. Jej paniczna ucieczka odbywała się w absolutnej ciszy, jak na filmie z wyłączoną fonią. Ta cisza była najbardziej przerażająca.
Obudził ją własny płacz. Otworzyła szeroko oczy i ujrzała obcy sufit. Gdzieś dzwonił telefon. Przez okna zaglądał już dzień i wpadał znajomy odgłos fal uderzających o beton. Telefon przestał dzwonić. Zza ściany dobiegł przytłumiony i niewyraźny głos Davida.
Jestem bezpieczna, pomyślała z ulgą.
Poderwała się gwałtownie, słysząc pukanie.
– Kate? – wołał David przez drzwi.
– Tak.
– Przepraszam, że cię budzę, ale musisz wstawać. Dzwonił Pokie. Mamy przyjechać na komisariat.
– Teraz?
– Tak. Teraz.
Zaniepokoił ją jego ponaglający ton. Natychmiast wyskoczyła z łóżka i otworzyła drzwi.
– Ale co się stało?
Prześliznął się spojrzeniem po jej sylwetce.
– Podobno mają nazwisko mordercy – odparł.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Pokie położył przed Kate kartotekę ze zdjęciami.
– Niech się pani przyjrzy. Poznaje pani kogoś? Zaczęła przerzucać strony. Dość szybko natknęła się na twarz, która od razu przykuła jej uwagę. Zrobiony podczas zatrzymania portret porażał swym bezlitosnym realizmem; ostre światło lamp wyostrzyło każdą zmarszczkę. Uwieczniony na zdjęciu mężczyzna patrzył w obiektyw szeroko otwartymi oczami, z których wyzierała zagubiona dusza.
– To on – powiedziała cicho.
– Jest pani pewna?
– Pamiętam jego oczy.
David i policjant przyglądali się jej w napięciu. Pewnie bali się, że zaraz zemdleje albo wpadnie w histerię. Tymczasem ona czuła się wyprana z wszelkich emocji. Miała wrażenie, że jej dusza oderwała się od ciała i uleciawszy pod sufit, obserwuje z wysoka scenę typową dla każdego komisariatu: oto świadek pokazuje palcem zdjęcie, na którym rozpoznał mordercę.
– No to cię mamy, bracie – mruknął Pokie.
– Kto to jest? – zapytała.
– Taki jeden czubek. Nazywa się Charlie Decker. Sfotografowaliśmy go pięć lat temu, jak został aresztowany.
– Za co?
– Za czynną napaść. Siłą wdarł się do gabinetu i próbował udusić lekarza.
– Lekarza? – zainteresował się David. – Którego? Pokie rozparł się w swym wysłużonym fotelu, który na znak protestu donośnie zaskrzypiał.
– A jak myślisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Henry'ego Tanakę.
– Bingo! – Pokie wyszczerzył żółte od nikotyny zęby. – Trochę trwało, ale w końcu dogrzebaliśmy się do nazwiska Deckera.
– W rejestrze zatrzymanych?
– Tak. Pewnie wpadlibyśmy na ten trop wcześniej, ale zmyliły nas zeznania żony tego lekarza. Rutynowo zapytaliśmy ją, czy mąż miał jakichś wrogów. Wymieniła parę nazwisk, ale wszyscy okazali się czyści. Dopiero potem wspomniała, że pięć lat wcześniej Tanakę zaatakował jakiś szaleniec. Nie mogła sobie przypomnieć nazwiska, ale była przekonana, że do tej pory siedzi w psychiatryku. Zajrzeliśmy do archiwum i odnaleźliśmy protokół z aresztowania. Na dodatek dzisiaj rano wreszcie dostałem wyniki badań daktyloskopijnych. Wiecie, do kogo należą odciski palców zdjęte z klamki w mieszkaniu Ann Richter?
– Do Deckera?
– Właśnie! A teraz nasz jedyny naoczny świadek – Pokie spojrzał na Kate – rozpoznaje go na zdjęciu. No i mamy ptaszka.
– A motyw? – zapytał David.
– Już ci mówiłem. To psychol.
– Jak tysiące innych. Pozostaje pytanie, dlaczego akurat on zaczął mordować?
– Hej, przecież nie jestem jego psychiatrą! – obruszył się Pokie.
– Ale na pewno masz już odpowiedź. Zgadłem?
– Na razie to tylko hipoteza. – Pokie wyraźnie uchylał się od odpowiedzi.
– Poruczniku, ten człowiek chciał mnie zaatakować. O mały włos przez niego nie zginęłam. Chyba mam prawo wiedzieć o nim coś więcej.
– Kate ma rację – poparł ją David.
– Dobra, niech wam będzie. – Pokie z westchnieniem sięgnął po notatnik. – Tylko uprzedzam, że informacje nie są potwierdzone – zastrzegł, po czym zaczął czytać: – Decker, Charlie Louis, lat trzydzieści dziewięć, urodzony w Cleveland. Rodzice rozwiedli się, piętnastoletni brat padł ofiarą porachunków między gangami. Siostra mieszka na Florydzie.
– Rozmawiałeś z nią?
– Tak, sporo nam powiedziała. Co my tu jeszcze mamy? W wieku dwudziestu dwóch lat wstąpił do marynarki wojennej. Stacjonował w wielu bazach.
Sześć lat temu skierowany do Pearl Harbour. Służył na okręcie USS „Cimarron" jako sanitariusz.
– Sanitariusz? – podchwyciła Kate.
– Tak. Był pomocnikiem okrętowego chirurga. W opinii dowódców typ samotnika. Skryty, małomówny. Żadnej wzmianki dotyczącej problemów psychicznych czy emocjonalnych. To tyle, jeśli chodzi o oficjalne informacje. – Przewrócił kartkę. – Przebieg służby bez zarzutu, parę razy dostał pochwałę. Zdobywał kolejne stopnie. I nagle, pięć lat temu, coś mu odbiło.
– Załamanie nerwowe? – zapytał David.
– Gorzej. Facet kompletnie sfiksował. Ponoć z powodu kobiety.
– Miał dziewczynę?
– Tak. Poznał ją tu, na Hawajach. Chciał się żenić i nawet dostał zgodę przełożonych. Ślub się nie odbył, bo jego okręt wypłynął na półroczne manewry. Koledzy pamiętają, że Decker każdą wolną chwilę spędzał na pisaniu wierszy do ukochanej. Musiał chłopina mieć hopla na jej punkcie. – Pokie westchnął. – W każdym razie kiedy po sześciu miesiącach „Cimarron" zawinął do portu w Pearl, narzeczona nie czekała na nabrzeżu. I tu zaczynają się schody. Decker bez zgody dowódcy zszedł z okrętu. I szybko dowiedział się, co się stało.
– Znalazła sobie innego? – domyślił się David.
– Nie. Okazało się, że dziewczyna nie żyje. W pokoju zapadła cisza.
– Co jej się stało? – zapytała Kate.
– Zmarła w czasie porodu. Dostała jakiegoś wylewu. Jej córeczki też nie udało się uratować. Decker nawet nie wiedział, że była w ciąży.
Kate popatrzyła na fotografię Charliego. Próbowała sobie wyobrazić, co czuł tamtego dnia, gdy statek zawinął do portu. Na nabrzeżu jak zwykle tłum. Wszędzie widać radosne twarze bliskich oczekujących na marynarzy. Jak długo szukał pośród nich jej twarzy? Ile czasu minęło, zanim dotarło do niego, że jej tam nie ma?
– Wtedy mu odbiło – ciągnął Pokie. – W jakiś sposób dowiedział się, że jej ciążę prowadził Tanaka. No i napadł na niego w gabinecie. Trafił do aresztu, ale następnego dnia wyszedł za kaucją. I nielegalnie kupił sobie tani pistolet. Ale nie po to, żeby skończyć z lekarzem, tylko z sobą. Wsadził lufę do ust i pociągnął za cyngiel.
Krok ostateczny, przebiegło jej przez myśl. Wziął pistolet i rozwalił sobie łeb. Musiał bardzo kochać swoją kobietę. Czy jest lepszy sposób, by tego dowieść, niż oddając za nią życie?
Tylko że Charlie przeżył. I zaczął mordować.
Pokie podchwycił jej pytające spojrzenie.
– Pistolecik był mały i tandetny. Pocisk spalił na panewce – wyjaśnił. – Ale okaleczył mu jamę ustną. Ledwie przeżył. Po kilkumiesięcznej rehabilitacji trafił do szpitala psychiatrycznego. Z jego karty wynika, że wrócił do równowagi, ale mowy nie odzyskał.