– Jest niemową? – zapytał David.
– Niezupełnie. W czasie reanimacji pozrywali mu struny głosowe. Dlatego mówi niemal bezgłośnie. Podobno brzmi to tak, jakby syczał.
Syk. Kate wzdrygnęła się na wspomnienie nieludzkiego dźwięku, który słyszała na klatce schodowej. Jak syk żmii szykującej się do ataku.
– Miej więcej przed miesiącem Decker wyszedł ze szpitala. Miał być pod stałą kontrolą psychiatryczną i zgłosić się do niejakiego doktora Nemechka – mówił Pokie. – Problem w tym, że się nie pokazał.
– Rozmawiał pan z tym lekarzem? – zapytała Kate.
– Tylko telefonicznie, bo jest na jakiejś konferencji. Zarzekał się, że jego pacjent jest niegroźny. Podejrzewam, że próbuje chronić tyłek. Kiepska sprawa, kiedy czubek, którego właśnie wypuściło się ze szpitala, zaczyna podrzynać ludziom gardła.
– A więc mamy motyw. Zemsta za śmierć ukochanej – podsumował David.
– Na razie to tylko hipoteza – przypomniał Pokie.
– Ale dlaczego zabił Ann Richter?
– Pamiętacie tajemniczą blondynkę, którą w dniu śmierci Tanaki widział portier?
– Myśli pan, że to była Ann?
– Wygląda na to, że ona i Tanaka byli… jak by to sformułować… bardzo bliskimi znajomymi.
– Czy dobrze rozumiem, co chce pan powiedzieć?
– Ujmijmy to w ten sposób: sąsiedzi Ann Richter rozpoznali Tanakę na zdjęciach. Ponoć był u niej częstym gościem. Możemy założyć, że feralnego wieczoru udała się do niego z rewizytą. I zobaczyła coś, co ją śmiertelnie przeraziło. Niewykluczone, że widziała Deckera. A on ją.
– Więc dlaczego nie pobiegła prosto na policję?
– Bo nie chciała, żeby wydało się, że ma romans z żonatym mężczyzną. Albo bała się, że zostanie posądzona o zabicie kochanka. Kto wie?
– A więc była naocznym świadkiem – szepnęła Kate. – Jak ja…
– Z tą różnicą, że pani nic nie grozi – uspokoił ją Pokie. – Nikt poza nami trojgiem nie wie, gdzie się pani ukrywa. – Spojrzał znacząco na Davida. – Czy pani doktor może nadal u ciebie mieszkać?
– Tak – odparł z nieodgadnioną miną.
– To dobrze. O ile to możliwe, proszę nie jeździć swoim samochodem.
– Ale dlaczego? – spytała zaskoczona.
– Decker ma pani torebkę. Mówiła pani, że były w niej kluczyki do audi. Skoro więc Decker wie, jakim samochodem pani jeździ, może się gdzieś zaczaić i wypatrywać takiego auta.
Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.
– Jak długo to potrwa? – zapytała.
– Co, jeśli wolno spytać?
– Zanim to wszystko się skończy i będę mogła wrócić do normalnego życia?
– Niestety, nie mogę pani obiecać, że złapiemy Deckera dziś albo jutro. Proszę być dobrej myśli. Prędzej czy później musi wpaść. Przecież nie będzie się wiecznie ukrywał.
A jeśli? – zapytała go w myślach. Na Oahu nie brakuje miejsc, w których można się zaszyć. Na długo. Są przecież mroczne zaułki Chinatown, gdzie nikt nie zadaje zbędnych pytań. Są blaszane komórki rybaków na Sand Island czy betonowe blokowiska Waikiki. Gdzieś tam przyczaił się Charlie Decker, by w samotności opłakiwać śmierć ukochanej.
Zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Poruczniku, a co z Ellen O'Brien? – zapytała.
– Skąd to pytanie? – Pokie uniósł na nią wzrok.
– Czy jej śmierć ma jakiś związek z tą sprawą?
– Moim zdaniem nie – odparł i spojrzawszy jeszcze raz na zdjęcie Deckera, zamknął kartotekę.
– A ja jestem pewna, że to się w jakiś sposób łączy
– upierała się, gdy wyszli na zalaną słońcem ulicę.
– Twój przyjaciel musiał przeoczyć jakiś szczegół.
– Albo go przed nami zataił – zauważył David.
– Ale dlaczego? Myślałam, że jesteście dobrymi znajomymi.
– Nie zapominaj, że uciekłem z okopów.
– Mówisz tak, jakby praca w policji polegała na prowadzeniu gier wojennych.
– Niektórzy policjanci tak właśnie do niej podchodzą. Uważają, że prowadzą świętą wojnę. Gdybyś wiedziała, ile godzin Pokie spędza w robocie, nigdy byś nie uwierzyła, że ma żonę i dzieci.
– Twoim zdaniem jest dobrym policjantem? Wzruszył ramionami.
– To typowy wół roboczy. Solidny, ale niezbyt lotny. Parę razy zdarzyło mu się nawalić. Niewykluczone, że idzie fałszywym tropem. Muszę jednak przyznać, że się z nim zgadzam. Ja również nie widzę żadnego związku między tymi morderstwami a śmiercią Ellen.
– Ale przecież słyszałeś, co mówił porucznik! Decker był asystentem chirurga…
– Profil psychologiczny Deckera nie pasuje do profilu mordercy Ellen. Psychopata, który zarzyna ludzi jak Kuba Rozpruwacz, nie będzie się bawił w podmienianie leków i wyników EKG. Do tego potrzeba innej konstrukcji psychicznej.
– Wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze?
– zawołała sfrustrowana. – To, że nie jestem w stanie udowodnić, że Ellen została zamordowana. Sama nie mam pewności, czy to w ogóle możliwe. David przystanął.
– Okej. Nie jesteśmy w stanie niczego udowodnić. Wobec tego zastanówmy się nad logistyką.
– Morderstwa?
– Tak. Weźmy więc takiego Deckera. Autsajder. Z podstawową wiedzą medyczną, zwłaszcza z zakresu chirurgii. Spróbuj mi powiedzieć, jak ktoś taki mógłby przeprowadzić swój szatański plan. Wiesz, tak krok po kroku. Jak mógłby dostać się do szpitala i zabić kobietę leżącą na stole operacyjnym.
– Chyba powinniśmy… – Szukając inspiracji, rozejrzała się po ulicy i nagle jej wzrok padł na gazeciarza sprzedającego prasę kierowcom zatrzymującym się na światłach. – Dzisiaj jest niedziela – oznajmiła znienacka.
– I co w związku z tym?
– Ellen przyszła do szpitala w niedzielę. Pamiętam, jak wpadłam do niej, żeby chwilę pogadać. Była ósma wieczorem. – Spojrzała na zegarek. – Mamy dziesięć godzin. Możemy po kolei odtworzyć…
– Czekaj, bo się zgubiłem. Co niby mamy zrobić w ciągu tych dziesięciu godzin?
– Popełnić morderstwo.
Gdy punktualnie o dziesiątej wieczorem podjechali pod szpital, parking był niemal pusty. David zaparkował blisko wejścia, zgasił silnik i spojrzał na Kate.
– Zdajesz sobie sprawę, że niczego w ten sposób nie udowodnimy?
– Po prostu chcę sprawdzić, czy to w ogóle możliwe.
Spojrzała na wejście, nad którym palił się neon „Izba przyjęć". W niedzielny wieczór w szpitalu jak zawsze panował spokój. Godziny odwiedzin dawno się skończyły. W pokojach pacjenci szykowali się do snu.
– No dobrze. – David otworzył drzwi. – Skoro mamy to zrobić, chodźmy.
Ponieważ o tej porze główne drzwi były zamknięte, weszli przez te prowadzące na oddział nagłych wypadków. Nie niepokojeni przez nikogo minęli stanowisko siostry oddziałowej, która akurat rozmawiała przez telefon, i podeszli do wind.
– Każdy może sobie tutaj tak po prostu wejść? – zapytał David.
– Siostra oddziałowa mnie zna.
– Ledwo na ciebie spojrzała.
– Bo cały czas gapiła się na ciebie.
– Chryste, ale ty masz wybujałą wyobraźnię. – Zatrzymał się i spojrzał na pusty hol. – A gdzie jest ochrona? Nie macie tu żadnego strażnika?
– Mamy. Pewnie robi obchód.
– A jest tylko jeden?
– Szpitale to dość nudne miejsca – odparła, wciskając guzik windy. – Poza tym jest niedziela.
Wjechali na czwarte piętro i wyszli na jasno oświetlony biały korytarz, na którym w karnym rzędzie stały nosze do przewożenia chorych. Kate wskazała dwuskrzydłowe drzwi z napisem: „Wstęp wzbroniony".