– Wejście na blok operacyjny.
– Możemy się tam dostać?
– Zaraz się przekonamy. – Zrobiła kilka kroków w stronę drzwi, które rozsunęły się przed nią z cichym świstem. – Jak widzisz, bez problemu.
Na kontuarze przy stanowisku pielęgniarki paliła się lampka i stal kubek niedopitej kawy.
– Tu mamy wykaz operacji zaplanowanych na następny dzień – wyjaśniła, wskazując dużą białą tablicę wiszącą na ścianie. – Jak widzisz, można się z niej dowiedzieć wszystkiego: kto będzie operowany, w której sali, przez kogo, kto będzie znieczulał.
– W której sali operowaliście Ellen?
– W piątce, tam za rogiem. Chcesz zobaczyć?
– Tak.
– Więc chodźmy.
Gdy zapaliła światło, musieli zmrużyć oczy.
– Tam stoi mój wózek.
David podszedł do niego i wyciągnął jedną ze stalowych szufladek. Cicho zagrzechotały fiolki leków.
– Nie mają żadnej handlowej wartości, więc nie ma sensu ich kraść. A narkotyki trzymamy tam – powiedziała, wskazując wiszącą szafkę.
– Więc tak wygląda twoje miejsce pracy. – Rozejrzał się dookoła. – Przyznam, że robi wrażenie. Kojarzy mi się ze scenografią do filmu fantastycznego.
– Zabawne. Ja się tu czuję jak w domu. – Przeszła się po pokoju, czule klepiąc dobrze sobie znane urządzenia. – Chyba dlatego, że jestem córką majsterkowicza. Nie boję się tych wszystkich gadżetów. Wręcz przeciwnie, lubię te różne przyciski i guziki. Ale rozumiem, że niektórzy mogą się poczuć onieśmieleni.
– A ciebie nic nie onieśmiela?
Odwróciła się i spostrzegła, że David ją obserwuje z tak szczególnym wyrazem oczu, że wstrzymała oddech.
– W sali operacyjnej nic – odparła łagodnie. Przyglądali się sobie w ciszy tak absolutnej, że Kate słyszała przyspieszone bicie swego serca. Dzieliło ich zaledwie kilka kroków, ale miała wrażenie, jakby odgradzała ich od siebie bezdenna przepaść. David pierwszy wrócił do rzeczywistości.
– Jak myślisz, ile czasu potrzeba, żeby podmienić fiolki albo zmienić ich zawartość? – zapytał.
– Myślę, że jakieś dziesięć minut.
– Tylko tyle?
– Tylko tyle.
– Więc dokonanie morderstwa w sali operacyjnej wcale nie jest takie trudne – zauważył.
– Okazuje się, że nie.
– A co z zamianą wyników EKG? Jak by sobie z tym poradził nasz zabójca?
– Najpierw musiałby zdobyć kartę pacjenta. Trzymamy je na oddziałach.
– To już chyba nie jest takie proste. Tam się przecież kręci mnóstwo pielęgniarek.
– Owszem. Tylko że niektóre peszą się na widok białego fartucha. Założę się, że gdybyśmy cię przebrali za lekarza, bez trudu przeszedłbyś przez cały oddział i żadna nie odważyłaby się ciebie o cokolwiek zapytać.
– Zrobimy eksperyment?
– Teraz?
– A kiedy? Zorganizujesz mi jakiś fartuch? Zawsze chciałem pobawić się w doktora.
W ciągu paru minut znalazła dla niego strój pozostawiony przez kogoś w szatni chirurgów. Plamy z kawy oraz rozmiar zdradzały właściciela, którym nie mógł być nikt inny, jak tylko Guy Santini.
– Nie wiedziałem, że pracuje u was King Kong – rzucił David, wsuwając ręce w długaśne rękawy.
– I jak wyglądam? – zapytał, stając przed nią na baczność. – Padną ze śmiechu?
Cofnęła się o krok i przyjrzała mu się krytycznie. Fartuch był na niego za szeroki w ramionach, zawinęła mu się połowa kołnierzyka, ale i tak wyglądał zniewalająco. Poprawiła mu kołnierzyk i przy okazji przelotnie musnęła palcami jego szyję. To wystarczyło, by zaczęła jej żywiej krążyć krew.
– Ujdzie w tłoku – orzekła.
– Aż tak źle wyglądam? – Zerknął na brązowe plamy. – Czuję się jak ostatni flejtuch.
– Czyli jak ten, który nosi ten fartuch na co dzień – roześmiała się. – Więc się nie przejmuj. I powtarzaj sobie ciągle: lekarz, lekarz. Musisz wyrobić sobie odpowiedni sposób myślenia o sobie jako o lekarzu. Mów więc: jestem genialny, jestem zaangażowany, wczuwam się w sytuację pacjentów – tłumaczyła, gdy szli do windy.
– Nie zapomnij dodać: jestem skromny. Klepnęła go w plecy.
– Do boju, doktorze Kildare.
Wsiadł do windy, ale przytrzymał drzwi i poprosił:
– Tylko nigdzie mi nie zniknij. Jeśli wpadnę w tarapaty, będziesz musiała mnie jakoś wybronić.
– Będę czekała na bloku operacyjnym. Aha, panie doktorze, jeszcze jedna rada.
– Jaka?
– Nie popełnij błędu, bo będziesz musiał wytoczyć sobie proces.
Jęknął z irytacją, lecz nie zdążył nic powiedzieć, bo drzwi zasunęły się i winda zaczęła zjeżdżać. Na korytarzu zapadła martwa cisza.
Kate wiedziała, że nie powinna się denerwować, bo eksperyment był łatwy i nawet gdyby David miał pecha i został zatrzymany przez ochronę, nie grożą mu żadne konsekwencje. A jednak kiedy wracała do sali operacyjnej, czuła się coraz bardziej spięta. Ponieważ mogła tylko czekać, usiadła na swym miejscu u szczytu stołu operacyjnego i zaczęła rozmyślać o wszystkich godzinach, które tu spędziła. To był jej świat. Bardzo mały. I bardzo bezpieczny.
Nagle drgnęła. Gdzieś stuknęły drzwi. Zaniepokoiło ją, dlaczego David tak szybko wraca. Czyżby pojawiły się nieprzewidziane kłopoty? Energicznie zeskoczyła ze stołka i wyszła na korytarz. Tam znieruchomiała.
W sali operacyjnej numer siedem paliło się światło. Zaintrygowana zaczęła nasłuchiwać i po chwili dobiegło do niej ciche pobrzękiwanie szyb w szafkach z lekami i szuranie szuflad. Ktoś grzebie w lekach. Tylko kto? Pielęgniarka? Czy może ktoś do tego nieuprawniony?
Zdenerwowana spojrzała na koniec korytarza, jedyną drogę ucieczki. Gdyby zdołała niezauważenie przemknąć obok siódemki, mogłaby wydostać się z bloku operacyjnego i wezwać ochronę. Może też schować się w którejś z sal, ryzykując, że ten ktoś ją tam znajdzie. Uznała, że jeśli zostanie tu, gdzie jest, wpadnie w pułapkę.
Po cichu zaczęła się skradać w stronę siódemki. Była już blisko, gdy usłyszała stuk zamykanej szafki. Zrozumiała, że nie zdoła uciec. Z przerażeniem patrzyła, jak drzwi otwierają się i na korytarz wychodzi doktor Avery. Najwyraźniej on również nie spodziewał się tu nikogo zastać, bo gdy ją zobaczył, tak się przestraszył, że coś upuścił. W pustym korytarzu rozległ się chrzęst tłuczonego szkła. Spojrzała na niego i natychmiast zapomniała o lęku. Był tak blady, że przeraziła się, iż za moment dostanie zawału serca.
– Pani doktor, przepraszam, nie spodziewałem się… – jęknął, patrząc w dół. Dopiero teraz zauważyła stłuczoną fiolkę. – Ale narobiłem bałaganu… – mruknął strapiony.
– Nic się nie stało. Zaraz to posprzątamy. Zapaliła światło i przyniosła papierowe ręczniki.
Podała mu kilka, ale nawet nie drgnął. Uklękła więc i sama zaczęła zbierać okruchy szkła. Przemknęło jej przez myśl, że szef jeszcze nigdy nie wydał jej się tak stary i zmęczony życiem jak dziś. Przy okazji zauważyła, że włożył skarpetki nie do pary, w różnych kolorach. Biedak, westchnęła, sięgając po Kawałek fiolki, do którego przyczepiona była etykieta Z nazwą leku.
– To dla mojego psa – wykrztusił cichym głosem.
– Słucham?
– Chlorek potasu. Dla naszej suczki. Jest bardzo chora.
– Przepraszam, ale nie rozumiem. – Spojrzała na niego pytająco.
Zrezygnowany opuścił głowę.
– Musimy ją uśpić. Skomlała biedna cały dzień. Nie mogłem tego słuchać, ale nie mam serca zawieźć jej do weterynarza. Przecież to dla niej zupełnie obcy człowiek. Będzie się bała – tłumaczył, ściskając w ręku ręczniki.
– Proszę się nie martwić. Jestem pewna, że weterynarz obejdzie się z nią delikatnie. Nie musi pan tego robić sam – przekonywała.