– Wiem, ale uważam, że tak będzie lepiej. Przeżyła w naszym domu tyle lat! Chcę się z nią spokojnie pożegnać.
– Rozumiem. – Uśmiechnęła się do niego ze współczuciem, a potem weszła do sali i wyjęła z szafki kolejną fiolkę chlorku.
– Proszę. – Wcisnęła mu ją do ręki. – Tyle powinno wystarczyć, prawda?
– Tak, ona nie jest duża. – Odetchnął, po czym odwrócił się, żeby odejść. Nagle przystanął. – Od początku panią lubiłem – wyznał nieoczekiwanie. – Tylko pani nie naśmiewa się ze mnie za moimi plecami. Ani nie opowiada, że powinienem pójść na emeryturę, bo już się do niczego nie nadaję. – Znowu westchnął i pokręcił głową. – Może zresztą mają rację. Dobranoc, pani doktor. – Zanim odszedł, dodał jeszcze: – Spotkamy się na zebraniu komisji dyscyplinarnej. Będę po pani stronie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy…
Gdy jego kroki ucichły, spojrzała na okruchy szkła w koszu na śmieci. Chlorek potasu, powtórzyła. Podany dożylnie jest śmiertelnie niebezpieczny. Powoduje nagłe zatrzymanie akcji serca. Nagle uświadomiła sobie, że skoro można w ten sposób zabić psa, można i człowieka.
Rejestratorka z oddziału 3B była tak pochłonięta lekturą romansu, że gdy David przechodził obok, nawet nie podniosła oczu znad książki. Dopiero kiedy zawrócił i stanął przed nią, ocknęła się i na niego zerknęła. Wyraźnie speszona, natychmiast zamknęła książkę.
– Dobry wieczór. Mogę w czymś pomóc, doktorze…
– Smith – powiedział i posłał jej uśmiech, który poraził ją niczym grom. Nieźle, pomyślał, patrząc w jej maślane oczy. Magia białego fartucha naprawdę działa. – Potrzebuję kartę pacjenta.
– Którego? – zapytała gorliwie.
– Z sali numer… osiem.
– A czy B?
– B.
– Pani Loomis?
– Właśnie. Dziękuję, nie mogłem sobie przypomnieć nazwiska.
– Już podaję.
Wstała i kołysząc biodrami, podeszła do segregatora, a potem wyjątkowo długo szukała tej właściwej, mimo iż miała ją pod samym nosem. David spojrzał na okładkę powieści o wiele mówiącym tytule: „Namiętna panna młoda", i uśmiechnął się do siebie.
– Proszę bardzo. – Podała mu kartę w taki sposób, jakby ofiarowywała mu najcenniejszy skarb.
– Dziękuję, pani…
– Janet Mann. Panna…
– Oczywiście, panno Janet.
Usiadł jak najdalej od niej i zaczął przeglądać papiery. Szczęście mu dopisało, bo zadzwonił telefon i po chwili romantyczna panna Mann musiała lecieć gdzieś z próbkami krwi do analizy.
I już. Dziecinnie proste, stwierdził, czytając kolejne wpisy w karcie nieszczęsnej pani Loomis, która musiała być kobietą wyjątkowo słabego zdrowia. Nie dość, że miała do czynienia z chirurgiem i anestezjologiem, to jeszcze jej dolegliwości były konsultowane przez internistę, psychiatrę, dermatologa i ginekologa. Gdzie kucharek sześć… przebiegło mu przez myśl, gdy przeglądał wpisy. Biedna kobieta, jest chyba bez szans.
Pielęgniarki mijały go jedna po drugiej i żadna nawet nie zapytała, co tu robi. Spokojnie przejrzał całą kartę i doszedł do wniosku, że gdyby ktoś chciał podmienić wyniki EKG, nie miałby z tym problemu. I na pewno nikt by tego nie zauważył.
Okazja czyni złodzieja, pomyślał, Albo mordercę. Wystarczy, żeby włożył biały fartuch.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Moim zdaniem udało nam się udowodnić, że można zamordować człowieka na bloku operacyjnym – orzekł.
Siedzieli przy stole, popijając gorące mleko.
– A właśnie że nie. Jedyne, co po dzisiejszej wyprawie wiemy na sto procent, to że stary poczciwina Avery ma chorego psa. Ależ on się mnie przestraszył!
– Chyba nawzajem napędziliście sobie stracha. Słuchaj, a ty wiesz na pewno, że on ma psa? – zapytał podejrzliwie.
– Przecież by mnie nie okłamał! Poza tym widziałam zdjęcie na jego biurku.
– Trzyma tam zdjęcie psa?
– Nie, żony, a ona ma tego psa na rękach. Szkoda mi tego Avery'ego, bo prześladuje go straszny pech. Nie dość, że jego żona jest sparaliżowana po wylewie, to jeszcze teraz musi sam uśpić psa. Obawiam się, że nie będzie mógł tego zrobić. Niektórzy ludzie nie są w stanie skrzywdzić nawet muchy.
– Za to inni bez mrugnięcia oka poderżną człowiekowi gardło – skwitował.
– Nadal uważasz, że ktoś zabił Ellen? – zapytała niepewnie. Ponieważ długo nie odpowiadał, przeraziła się, że straciła jedynego sprzymierzeńca.
– Sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Póki co kieruję się instynktem. A sąd potrzebuje niepodważalnych faktów. I tylko o nich będzie chciał rozmawiać.
– Podobnie jak sąd koleżeński.
– Posiedzenie jest we wtorek?
– Tak. A ja nie mam pojęcia, co im powiedzieć.
– A nie możesz ich poprosić, żeby poczekali jeszcze parę dni? Odwołałbym jutro spotkania i może wspólnymi silami zdobylibyśmy jakieś dowody.
– Już prosiłam o przesunięcie terminu. Nie zgodzili się. Poza tym obawiam się, że nie ma żadnych dowodów. Są za to dwa morderstwa, które w żaden sposób nie łączą się ze śmiercią Ellen.
– A jeśli policja idzie fałszywym tropem? Charlie Decker wcale nie musi być mordercą.
– Przecież mają jego odciski palców. Poza tym widziałam go w mieszkaniu Ann.
– Ale nie widziałaś, jak ją morduje.
– To prawda. Jeśli więc nie on, to kto?
– Dobre pytanie. Zastanówmy się. – Sięgnął po solniczkę i postawił ją na środku stołu. – Wiemy, że Henry Tanaka był bardzo zajęty. I nie mówię tu bynajmniej o pracy. Miał romans – mówiąc to postawił obok solniczki pieprzniczkę – z Ann Richter. – Dobrze, ale co miała z tym wspólnego Ellen?
– Oto pytanie za milion dolarów. – Wziął cukiernicę i dołączył do pozostałych przedmiotów. – Co miała z tym wspólnego Ellen?
– Trójkąt miłosny? – odgadła.
– Dlaczego nie? Kto powiedział, że facet ograniczył się do jednej kochanki? Mógł ich mieć dziesiątki. Z kolei każda z nich mogła mieć zazdrosnego męża lub partnera – spekulował.
– Trójkąt w trójkącie? Strasznie karkołomny układ. To, co opowiadasz, brzmi coraz bardziej nieprawdopodobnie. Zupełnie jakby lekarze i pielęgniarki nic innego nie robili, tylko się puszczali na prawo i lewo!
– Przecież to się zdarza. I to nie tylko w szpitalach.
– W kancelariach też?
– Nie powiedziałem przecież, że to robiłem. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi.
Uśmiechnęła się.
– Muszę powiedzieć, że kiedy się poznaliśmy, nie wydałeś mi się szczególnie ludzki.
– Nie?
– Nie. Uznałam cię za zagrożenie. Za wroga. Jeszcze jednego cholernego prawnika.
– Czytaj: skończonego łajdaka.
– Bardzo się starałeś, żebym tak pomyślała.
– Wielkie dzięki.
– Ale już tak o tobie nie myślę – dodała szybko. – Zmieniłam zdanie po tym, jak… – Umilkła, gdy spotkały się ich spojrzenia.
– Jak się pocałowaliśmy – dokończył.
Ciepło oblało jej policzki. Gwałtownie wstała i zaniosła szklankę do zlewu.
– Wszystko się strasznie skomplikowało – westchnęła, czując na plecach jego spojrzenie.
– Dlaczego? Bo okazało się, że jednak jestem człowiekiem?
– Że oboje jesteśmy ludźmi – wyrzuciła z siebie. Nawet nie patrząc mu w oczy, wyczuwała wibracje, które między nimi przepływały. Były jak iskrzenie, które nie daje się zignorować, a przez to odbiera spokój.
Umyła dokładnie szklankę. Dwa razy. Potem spokojnie wróciła do stołu. Udawała, że nie dostrzega rozbawienia w oczach Davida.
– Też uważam, że bycie człowiekiem jest cholernie uciążliwe – ironizował. – Pomyśl tylko o tych wstrętnych popędach, którym ulegamy.