– Szefie, tu ma pan kanapkę z szynką, tu majonez, a rozmowę na czwartej linii – oznajmił sierżant Brophy, kładąc na biurku papierową torbę.
Pokie bez wahania ustalił priorytety. Najpierw jedzenie, potem praca.
– Kto dzwoni?
– Ransom.
– Znowu!
– Domaga się, żebyśmy wszczęli dochodzenie w sprawie śmierci Ellen O'Brien.
– Co go napadło, że tak się nam naprzykrza?
– Coś mi się zdaje, że uderza do tej… – Brophy urwał w pół słowa i głośno kichnął – tej lekarki. Wie pan, serce, kwiatki i te inne sprawy.
– Davy? – Pokie parsknął takim śmiechem, że aż mu wypadł z ust kęs kanapki. – Davy nie wie, co to serce, bo go nie ma! Tacy jak on się nie zakochują.
– Na to nie ma mocnych, poruczniku – zauważył Brophy refleksyjnie. – Co mam mu powiedzieć? – zapytał, wskazując głową migającą diodkę.
– Powiedz, że oddzwonię.
– Kiedy?
– Jak będę chciał i ochotę miał. Za rok.
David zaklął pod nosem i wsiadł do samochodu.
– Olali nas, gnoje! – warknął.
– Przecież widzieli kartę Jenny Brook, rozmawiali z Kahanu… – Kate nie potrafiła ukryć zawodu.
– I co z tego? Dalej twierdzą, że nie mają wystarczających dowodów, by wszcząć śledztwo. Z ich punktu widzenia śmierć Ellen była skutkiem błędu lekarzy. Koniec kropka.
– Więc musimy dalej działać na własną rękę.
– Wycofujemy się. Zrobiło się już zbyt niebezpiecznie.
– Przecież od początku było wiadomo, że to ryzykowna zabawa. Dlaczego akurat teraz się boisz?
– Dobra, będę z tobą szczery. Do tej pory sam nie wiedziałem, czy ci wierzę.
– Myślałeś, że kłamię?
– Po prostu miałem wątpliwości. Ale teraz wiem, że dzieje się coś dziwnego. Ze szpitala ginie karta, ktoś włamuje się do biura adwokata. To nie jest dzieło szaleńca, który szuka zemsty. Morderca działa w sposób uporządkowany. Według mnie kluczem do zagadki jest karta Jenny Brook. W tych zapiskach musi być jakiś mroczny sekret, który ktoś chce za wszelką cenę ukryć.
– Przecież przeglądaliśmy ją tysiące razy. I nic.
– Liczę na to, że Charlie Decker pomoże nam rozwiązać tę zagadkę. Dlatego uważam, że musimy się przyczaić i czekać, aż go złapią. Jutro spróbuję przycisnąć Pokiego – oznajmił, zmieniając pasy na zakorkowanej jezdni. – Postaram się go namówić, żeby wszczęli śledztwo.
– A jeśli powie, że brakuje mu dowodów?
– To mu powiem, żeby ruszył tyłek i je znalazł. My na pewno nie będziemy ich szukali za niego.
– Posłuchaj, ja nie mogę się wycofać. Tu stawką jest moja praca. Moje zawodowe być albo nie być.
– A co z twoim życiem?
– Bez pracy nie ma dla mnie życia.
– Chyba przesadzasz!
– Ty tego nie zrozumiesz. – Odwróciła się od niego. – W końcu nie walczysz o siebie.
A jednak rozumiał. I bardzo się martwił, bo znając jej upór, wiedział, że łatwo się nie podda. Jak samuraj, prędzej rzuci się na nagi miecz, niż pogodzi z porażką.
– Nie mów, że cię nie rozumiem, bo to nieprawda.
– Okej. Ale nie masz nic do stracenia.
– Czyżby? Nie zapominaj, że wycofałem się z prowadzenia sprawy, na której mogłem nieźle zarobić.
– Cóż, przykro mi, że poniosłeś przeze mnie straty.
– Myślisz, że chodzi o pieniądze? Jeśli tak, to mnie nie znasz. Naraziłem na szwank swoją opinię, czyli największy kapitał prawnika. Wszystko przez to, że uwierzyłem w twoją historię. Zabójstwo na stole operacyjnym! Jeśli nie zdołam tego dowieść, wyjdę na skończonego durnia! Więc nie mów mi, że nie mam nic do stracenia! – wykrzyczał. Emocje wymknęły mu się spod kontroli. Kate może zarzucać mu różne rzeczy, jakoś by to zniósł. Ale nie ma prawa twierdzić, że niczym się nie przejmuje. – Wiesz, co jest w tym najgorsze? – rzucił głucho, gdy trochę ochłonął. – To, że nie umiem kłamać. O'Brienowie pewnie się zorientowali, że kręcę.
– Nie powiedziałeś im prawdy?
– Że moim zdaniem ich córka została zamordowana? Do cholery, nie! Chciałem ułatwić sobie życie, więc poczęstowałem ich gładką formułką o konflikcie interesów. I dodałem, że przekazuję sprawę bardzo dobrej kancelarii, więc nie powinni czuć się pokrzywdzeni.
– Co takiego?
– Kate, do niedawna byłem ich adwokatem. Przecież nie mogłem zostawić ich na lodzie.
– Naturalnie.
– Uwierz mi, to nie była łatwa decyzja.
– Domyślam się.
– Nie lubię sprawiać klientom zawodu. Uważam, że po tragedii, którą przeżyli, należy im się sprawiedliwość. Dlatego czuję się bardzo nie w porządku, gdy nie mogę wywiązać się z obietnicy. Rozumiesz mnie?
– Oczywiście, że rozumiem.
Kłamie. Zdradził ją urażony ton. Zdenerwowała go tym, bo uważał, że powinna wykazać się zrozumieniem.
Dojechali do domu, ale żadne nie kwapiło się, by wysiąść z samochodu. Siedzieli w mrocznym garażu i nie odzywali się do siebie. Kate pierwsza przerwała nieprzyjazną ciszę:
– Naraziłam na szwank twoje dobre imię, tak? Kiwnął głową.
– Przykro mi.
– Posłuchaj, zapomnijmy o tym, dobrze? – Wysiadł i otworzył drzwi po jej stronie. Nawet nie drgnęła. – Nie wejdziesz do środka?
– Wejdę. Żeby się spakować.
Lęk chwycił go za serce, lecz to ukrył.
– Chcesz się wyprowadzić?
– Doceniam, co dla mnie zrobiłeś, i jestem ci za to wdzięczna. Naraziłeś się na przykre konsekwencje, choć wcale nie musiałeś mi pomagać. Początkowo rzeczywiście byliśmy sobie potrzebni, ale układ przestał być dla ciebie korzystny. I dla mnie też.
– Rozumiem. – Uważał, że Kate zachowuje się jak dziecko. – Dokąd zamierzasz się przenieść?
– Do znajomych.
– Świetnie. Uważasz, że to w porządku narazić Bogu ducha winnych ludzi na niebezpieczeństwo?
– Masz rację. Zatrzymam się w hotelu.
– Zapomniałaś już, że zgubiłaś torebkę? Nie masz dokumentów, pieniędzy, kart kredytowych. – Zrobił dramatyczną pauzę. – Nie masz nic.
– W tej chwili nie, ale…
– Zamierzasz poprosić mnie o pożyczkę?
– Nie żartuj! Nie potrzebuję twojej pomocy! – zirytowała się. – I nigdy nie potrzebowałam. Ani od ciebie, ani od żadnego innego faceta!
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie uciec się do starej sprawdzonej metody siłowej. Doszedł jednak do wniosku, że tylko pogorszyłby sprawę.
– Zrobisz, jak zechcesz – rzucił i wszedł do domu.
Kiedy pakowała walizkę, nerwowo krążył po kuchni, zastanawiając się, co robić. Gotów był zmusić ją do posłuszeństwa. Już nawet szedł do jej pokoju, by oznajmić, że ma zostać, ale w porę się opamiętał. Przystanął w drzwiach i patrzył, jak starannie składa ubrania. Jego wzrok padł na wciąż widoczny siniec na jej twarzy, i wzruszenie ścisnęło mu gardło. Uświadomił sobie, jak bardzo jest krucha i bezbronna. Kate pozuje na twardą i niezależną, lecz w rzeczywistości jest samotną kobietą na ostrym życiowym zakręcie.
– Prawie skończyłam – oznajmiła, rzucając na wierzch nocną koszulę. Mimo woli spojrzał na obłok brzoskwiniowego jedwabiu i poczuł, jak ciężar, który uciskał mu krtań, przesuwa się w dolne partie brzucha. – Zamówiłeś mi taksówkę?
– Nie.
– Za minutę będę gotowa. Możesz zamówić?
– Nie mam zamiaru.
– Słucham? – Spojrzała na niego zaskoczona.
– Nie będę zamawiał żadnej taksówki.
– No to zamówię sama. – Chciała wyjść, ale złapał ją za rękę.
– Kate, daj już spokój! Powinnaś tu zostać.
– Niby dlaczego?
– Bo na zewnątrz grozi ci niebezpieczeństwo.