Выбрать главу

Szła coraz wolniej, aż w końcu stanęła. Miała ochotę się rozpłakać, lecz łzy nie chciały płynąć. Patrzyła niewidzącymi oczami na pielęgniarki biegnące do windy. Było już po piątej, wszyscy szli do domu. Tylko w sekretariacie Avery'ego paliło się światło. Nie było w tym nic dziwnego, szef często zostawał po godzinach. Postanowiła skorzystać z okazji i zapytać go, dlaczego nie przyszedł na posiedzenie, mimo iż zdawał sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje jego wsparcia.

Okazało się, że w gabinecie jest tylko sekretarka.

– Doktor Avery już wyszedł?

– A, pani doktor! Nic pani jeszcze nie wie?

– O czym?

Sekretarka ze smutkiem spojrzała na stojącą na biurku fotografię.

– Dziś w nocy zmarła żona pana doktora. Dlatego nie było go w szpitalu.

Kate bezwładnie oparła się o framugę.

– Jego… żona?

– Tak. Nagle, na atak serca. Pani doktor, dobrze się pani czuje?

– Tak, tak! Nic mi nie jest! – Czym prędzej wycofała się na korytarz i chwiejnym krokiem ruszyła do windy. Jadąc w dół, przypomniała sobie stłuczoną fiolkę leżącą u stóp Avery'ego.

„Trzeba ją uśpić… Będzie lepiej, jeśli zrobię to sam. Chcę się z nią spokojnie pożegnać".

Drzwi rozsunęły się. Wyszła do jasno oświetlonego holu i nagle poczuła przemożną chęć ucieczki. Musi natychmiast znaleźć schronienie. I Davida! Jeśli się pospieszy, może jeszcze go zastanie w kancelarii. Wiedziona gwałtowną tęsknotą, pobiegła do samochodu.

Kancelaria mieściła się w śródmieściu zabudowanym wysokimi biurowcami, w których odbijało się popołudniowe słońce. Szerokimi ulicami wolno sunął sznur samochodów. Uwięziona między nimi, czuła się jak ryba płynąca pod prąd. Z każdą mijającą minutą rosło w niej pragnienie, by go zobaczyć. I lęk, że dotrze na miejsce za późno. Że już go tam nie będzie i zastanie drzwi zamknięte na głucho. Nic nie było ważniejsze niż to, by znaleźć schronienie w jego ramionach.

Bądź tam! – błagała go w myślach. Proszę…

– Słowo wyjaśnienia, panie Ransom. Tydzień temu mówił pan, że zwycięstwo mamy w kieszeni. A teraz rezygnuje pan z prowadzenia naszej sprawy. Chcę wiedzieć dlaczego.

David spojrzał niepewnie na panią O'Brien. Nie miał zamiaru zwierzać się jej, że ma romans z podsądną, ale chwilowo żadne sensowne tłumaczenie nie przychodziło mu do głowy. Tymczasem stalowoszare oczy starszej kobiety mówiły mu, że powinien jej podać poważny powód. Starał się skupić, lecz rozpraszało go charakterystyczne skrzypienie drewna i skóry: to zdenerwowany Glickman wiercił się w fotelu. Rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, ale i tak cały czas się bał, że młodszy kolega go wsypie.

– Zrezygnowałem z powodu konfliktu interesów – odparł ogólnikowo, lecz zgodnie z prawdą.

– Ja nie wiem, co to znaczy, proszę pana – zniecierpliwiła się. – Mam rozumieć, że podjął pan współpracę ze szpitalem?

– Niezupełnie.

– Więc o co chodzi?

– Pani wybaczy, ale to są informacje… poufne. Zapewniam, że przekazuję sprawę renomowanej kancelarii. Oczywiście, o ile państwo wyrażą zgodę.

– Nie odpowiedział pan na moje pytanie! – Pochyliła się w jego stronę. Szpony zemsty, pomyślał, patrząc na jej kościste palce zaciśnięte na krawędzi biurka.

– Bardzo mi przykro, pani O'Brien. Niestety, w świetle zaistniałych okoliczności nie jestem w stanie zachować obiektywizmu. Dlatego muszę zrezygnować.

Tym razem pożegnanie przebiegło w zupełnie innej atmosferze. Po wymianie oficjalnych uścisków dłoni obaj z Glickmanem odprowadzili swą niedoszłą klientkę do wyjścia.

– Mam nadzieję, że zmiana kancelarii nie spowoduje żadnych opóźnień? – Spojrzała na niego wyczekująco.

– Nie sądzę. Wszystko jest gotowe, więc sprawa może natychmiast trafić na wokandę. – Zmarszczył brwi, bo wydało mu się, że sekretarka jest czymś zaniepokojona.

– Myśli pan, że szpital pójdzie na ugodę?

– Właściwie nie ma się tu nad czym zastanawiać. – Urwał, gdyż sekretarka wyglądała na spanikowaną.

– Ale przecież pan zapewniał, że dojdzie do ugody!

– Słucham? – Poczuł, że ma dość, więc aby pozbyć się jej jak najszybciej, gestem wskazał wyjście. – Proszę się o nic nie martwić. – Z trudem skrywał zniecierpliwienie. – Jestem pewny, że negocjacje ze szpitalem są w toku i…

Stanął jak wryty. Poczuł się jak figura odlana z betonu, niezdolny do najmniejszego ruchu.

Naprzeciw niego stała Kate. Jej zdumiony wzrok wolno przeniósł się na Mary O'Brien.

– Jezu! – jęknął Glickman.

Scena żywcem wyjęta z opery mydlanej, przebiegło mu przez myśl. Zwaśnione strony niespodziewanie się spotykają i mierzą się niechętnym wzrokiem.

– Wszystko pani wyjaśnię – zaczął, próbując ratować sytuację.

– Wątpię – odparła pani O'Brien.

Kate odwróciła się i wyszła. Huk zatrzaśniętych drzwi wyrwał go z odrętwienia. Zanim wybiegł na korytarz, usłyszał jadowite słowa byłej klientki:

– Konflikt interesów, tak? Teraz już rozumiem, co to za interesy!

Nie zdążył złapać Kate, zanim wsiadła do windy. Na następną czekał całą wieczność. A potem krążył po kabinie jak dzikie zwierzę po klatce, wyrzucając z siebie przekleństwa, jakich nie używał od lat. Pędem wypadł z budynku i stanąwszy na chodniku, zaczął gorączkowo się rozglądać. Za skrzyżowaniem był przystanek, do którego właśnie podjeżdżał autobus.

Zaczął biec, odpychając przechodniów. Złapał Kate w ostatniej chwili i siłą ściągnął ją ze schodków.

– Puszczaj!

– A ty gdzie, do jasnej cholery?!

– O, przepraszam! Zapomniałam. – Wyciągnęła z kieszeni kluczyki i niemal rzuciła mu je w twarz. – Nie chcę zostać oskarżona o kradzież twojego cennego bmw.

Autobus odjechał, więc uwolniwszy się, ruszyła przed siebie pieszo. Poszedł za nią.

– Pozwól sobie wszystko wytłumaczyć!

– Co powiedziałeś swojej klientce? Że przyniesiesz jej w zębach ugodę, bo durna lekarka je ci z ręki?

– To, co się między nami wydarzyło, nie ma żadnego związku z tą sprawą!

– Właśnie że ma! Od początku liczyłeś na to, że namówisz mnie do podpisania ugody!

– Ja cię tylko prosiłem, żebyś się nad tym zastanowiła.

– Aha! Tego was uczą na studiach? Jak wszystko inne zawiedzie, zaciągnij stronę przeciwną do łóżka?

To była kropla, która przepełniła czarę. Niewiele myśląc, chwycił ją za rękaw i wciągnął do pobliskiego pubu. W środku, nie bacząc na spory tłum klientów, zawlókł ją do wolnego stolika i bezceremonialnie pchnął na drewnianą ławę. Sam zajął miejsce naprzeciw i spojrzał na nią w taki sposób, iż w lot pojęła, że dla własnego dobra powinna go wysłuchać.

– Po pierwsze… – zaczął.

– Dobry wieczór! – powitał ich szczebiotliwy głos.

– Co znowu? – warknął na kelnerkę, który chciała przyjąć zamówienie.

– Czy życzą sobie państwo… czegoś? – zapytała niepewnie, kuląc się w swym zielonym stroju.

– Dwa piwa!

– Dobrze, proszę pana! – Spojrzała na Kate ze współczuciem i uciekła, szeleszcząc spódnicą.

Przez pełną napięcia minutę mierzyli się wrogimi spojrzeniami. David ochłonął pierwszy. Ze świstem wypuścił powietrze i powiedział:

– Okej, spróbujmy jeszcze raz.

– Od czego zaczniemy? Od tego, co się działo, zanim odprowadziłeś swoją klientkę do wyjścia?

– Czy ktoś ci już mówił, że masz kiepskie wyczucie czasu?

– I tu się pan myli, mecenasie. Akurat wyczucie czasu mam pierwszorzędne. Czy mi się zdaje, czy naprawdę słyszałam, jak mówisz, że negocjacje ze szpitalem są w toku?