Выбрать главу

– Jakiś żeglarz natknął się na niego wieczorem w zatoce – wyjaśnił Pokie.

Kate poczuła, jak David mocniej ją obejmuje. Po chwili wahania zmusiła się, by spojrzeć na twarz zmarłego. Mimo oznak rozkładu od razu rozpoznała jego oczy. Nawet po śmierci były lekko obłąkane.

– To on – szepnęła.

– No to bingo! – ucieszył się Pokie.

Ten wybuch radości w koszmarnej kostnicy wypadł dość surrealistycznie.

– Ma uraz czaszki. – M. J. przesunęła dłonią w rękawiczce po głowie denata, po czym rozchyliła worek i odsłoniła jego tors. – Musiał długo leżeć w wodzie.

Kate zebrało się na wymioty. Odwróciła się szybko i ukryła twarz w ramieniu Davida. Zapach jego wody kolońskiej zabił wstrętny odór formaliny.

– Na miłość boską, M.J., zamknij go!

– Davy, skarbie, co z tobą? – roześmiała się pani patolog. – Kiedyś nie byłeś taki wrażliwy.

– Człowiek się zmienia. Chodźmy stąd!

– Dobrze, już dobrze. Zapraszam do siebie. Pokój, w którym urzędowała, był zadziwiająco wesoły i przytulny jak na makabryczne miejsce, w którym pracowała. Gdy usiedli, Pokie przyniósł im po kubku kawy, po czym usadowił się naprzeciw.

– A więc tak to się nam ładnie skończyło – westchnął z satysfakcją. – Obędzie się bez sądu i całego tego zamieszania. Mamy trupa, który pojawił się w idealnym momencie i załatwił sprawę. Oby zawsze tak gładko szło.

– Wiadomo już, jak zginął Decker? – zapytała go Kate.

– Jeszcze nie, ale nietrudno sobie wyobrazić, jak mogło do tego dojść. Koleś pewnie za dużo wypił, zleciał z pomostu i rozwalił łeb o skały. Ciągle wyławiamy takich topielców. Co myślisz, M.J.?

– Ciężka sprawa – rzekła z ustami pełnym jedzenia. Kate spojrzała na kanapkę ociekającą keczupem i poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. – Trochę sobie chłopak popływał, więc ciało jest w kiepskim stanie. Muszę mu zrobić sekcję.

– Trochę to znaczy ile? – indagował David.

– Co najmniej jeden dzień. Jak nie dłużej.

– Jeden dzień?! To kto nas dzisiaj śledził? – David spojrzał pytająco na Pokiego.

– Coś mi się zdaje, bracie, że poniosła cię wyobraźnia.

– Mówię ci, że jechał za nami samochód.

– I co w tym dziwnego? Przecież to publiczna droga, ruch jest spory.

– Jedno jest pewne. To nie był mój klient z szuflady – wtrąciła M. J. – O ile wiem, umarlaki nie siadają za kółkiem.

– Kiedy będzie wiadomo, co było bezpośrednią przyczyną śmierci? – zapytał David.

– Wezmę go na warsztat jeszcze dzisiaj. Zrobię mu rentgen czaszki i sprawdzę, czy ma wodę w płucach. Ale najpierw muszę zjeść – zaznaczyła, odgryzając kęs jabłka. – A póki co – obróciła się w fotelu i sięgnęła po kartonowe pudełko – obejrzyjcie sobie, co przy nim znaleźliśmy.

Mówiąc to, zaczęła wyjmować przedmioty szczelnie zamknięte w plastikowych woreczkach.

– Grzebień, papierosy winstony, pół paczki. Zapałki, bez etykiety, brązowy portfel z imitacji skóry, a w nim czternaście dolarów. Różne karty – wyliczała metodycznie. – I wreszcie to. – Położyła na stole woreczek, w którym był klucz.

Na plastikowej przywieszce widać było jaskrawy czerwony napis: Hotel Victory.

– Tam mieszkał? – Kate wzięła klucz do ręki.

– Tak, już tam byliśmy – odparł Pokie. – Koszmarna dziura. Wszędzie szczury, wielkie jak konie. Ostatni raz widzieli go tam w sobotę w nocy.

Kate odłożyła klucz i jeszcze raz przyjrzała się osobistym drobiazgom Deckera. Przypomniała sobie jego twarz odbitą w lustrze i obłąkane spojrzenie ciemnych oczu. Nagle ogarnął ją wielki żal i współczucie dla człowieka, którego marzenia zostały tak brutalnie zniszczone. Kim byłeś naprawdę, Charlie? – zapytała go w myślach. Szaleńcem? Mordercą? Miała przed sobą okruchy jego życia. Bardzo skromne i zwyczajne…

– Sprawa skończona, pani doktor. – Pogodny głos Pokiego wyrwał ją z zamyślenia. – Pani prześladowca nie żyje, więc może pani wracać do domu.

Spojrzała na Davida, ale on patrzył w inną stronę.

– Tak – mruknęła ze znużeniem. – Mogę wracać do domu.

Kim byłeś, Charlie? – powtarzała jak refren, gdy ciemną nocą wracali z Davidem do domu. Z jakiegoś powodu nie mogła przestać myśleć o człowieku, który tak wiele wycierpiał. Dla niej on również był ofiarą, jak pozostałych troje.

A teraz zostały tylko zwłoki, które pojawiły się w wyjątkowo dogodnym momencie.

– To wszystko jest zbyt proste – stwierdziła z przekonaniem.

– Co takiego?

– Finał. Wiesz, ciągle myślę o Deckerze. Dopiero teraz zrozumiałam, co wtedy widziałam w jego oczach. Byłam zbyt przerażona, żeby to od razu rozpoznać.

– Co to było?

– Strach. On też się czegoś bał. Musiał znać jakąś straszną tajemnicę. I to go zgubiło. Jak pozostałych…

– Uważasz, że on też jest ofiarą? Skoro tak, po co cię straszył? Po co dzwonił do ciebie?

– Skąd wiesz, że chciał mnie zastraszyć? Może on próbował mnie przed czymś ostrzec?

– Ale dowody…

– Jakie znów dowody? Parę odcisków palców na klamce?

– Jest jeszcze naoczny świadek. Przecież widziałaś go w mieszkaniu Ann.

– A jeśli on był prawdziwym świadkiem zbrodni? Tylko pomyśl, zginęły cztery osoby. Łączy je to, że zetknęły się z kobietą, która też nie żyje. Gdybym tylko mogła się dowiedzieć, o co chodzi z tą Jenny Brook!

– Niestety, żaden zmarły ci tego nie powie. Niekoniecznie.

– Hotel Victory – powiedziała niespodziewanie. – Wiesz, gdzie to jest?

– Kate, Decker nie żyje. Musisz pogodzić się z tym, że zabrał tajemnicę do grobu.

– Ale jest szansa, że…

– Słyszałaś, co mówił Pokie. Sprawa jest zamknięta.

– Nie dla mnie.

– Na litość boską, zaczynasz mieć obsesję – rzucił ze złością. Gdy po chwili znów się odezwał, był już spokojny. – Posłuchaj, rozumiem, jak bardzo ci zależy, żeby oczyścić się z zarzutów. Zastanów się jednak, czy na dłuższą metę opłaca się o to walczyć. Jeśli liczysz na to, że w sądzie uda ci się zrehabilitować, to się mylisz.

– Skąd możesz wiedzieć, jak będzie glosowała ława przysięgłych?

– Moja praca polega między innymi na tym, żeby przewidzieć werdykt ławników. Odniosłem zawodowy sukces w mieście, gdzie wielu prawników ledwie zarabia na czynsz. Udało mi się wcale nie dlatego, że jestem od nich mądrzejszy. Po prostu starannie wybieram sprawy. A gdy jakąś wezmę, idę na całego. Nie przebieram w środkach, więc kiedy proces dobiega końca, oskarżony żałuje, że w ogóle się urodził.

– Wykonujesz przepiękny zawód.

– Mówię ci o tym tylko dlatego, że naprawdę nie chciałbym, aby coś takiego cię spotkało. Uważam, że powinnaś pójść na ugodę z O'Brienami. Najlepiej, żeby ta sprawa przycichła. Im mniej szumu, tym lepiej. Pamiętaj, że jeśli raz przeczołgają cię przez błoto, część brudu przylgnie do ciebie na zawsze.

– Tak to się załatwia w prokuraturze? „Przyznaj się do winy, a my już za ciebie wszystko załatwimy"?

– Uwierz mi, że nie ma nic złego w podpisaniu ugody.

– Ty na moim miejscu byś podpisał?

– Tak. Podpisałbym.

– Z tego wniosek, że bardzo się różnimy. Bo ja się nie zgadzam na wyciszenie sprawy. Nie poddam się bez walki.

– Więc przegrasz. – Nie było to ostrzeżenie, lecz wyrok. Równie ostateczny jak głuche stuknięcie młotka sędziego.

– Jak rozumiem, prawnicy nie podejmują się prowadzenia przegranych spraw?