Drzwi na drugim końcu korytarza otworzyły się z trzaskiem i dwie dziecięce główki wyjrzały na zewnątrz.
– Charlie wrócił? – zapytała chuda dziewczynka.
– Przecież już wam mówiłam, że nie ma go i nie będzie – huknęła pani Tubbs.
– A kiedy wróci?
– Wy głuche jesteśta, czy co? A w ogóle, to dlaczego nie poszliśta do szkoły?
– Bo Gabe zachorował – wyjaśniła dziewczynka. Dla potwierdzenia jej słów młodszy brat kichnął, a potem rozsmarował sobie wszystko na twarzy.
– A gdzie mama?
– W pracy.
– Tak… I znowu zostawiła was samych, żebyście mi tu chałupę z dymem puścili.
– Zabrała zapałki – zapewnił Gabe.
– Dobra, już was tu nie ma! – Pani Tubbs pogroziła im pięścią, po czym wzięła się za otwieranie drzwi do pokoju Charliego.
– Proszę bardzo – wysapała, puszczając ich przodem. – Wchodźcie śmiało. Możecie sobie patrzeć, ile dusza zapragnie. Tylko niczego nie zabierajcie! – zastrzegła.
Weszli do środka, wywołując panikę wśród stada karaluchów, które w sekundę rozpierzchły się do swych kryjówek. Ich gospodyni podeszła do okna i rozsunęła przetarte zasłony. Jasny blask słońca wyostrzył przygnębiającą nędzę ciasnego pokoiku, w którym unosił się zatęchły smród papierosów i starego tłuszczu.
Kate rozejrzała się i pojęła, dlaczego pani Tubbs tak bardzo obawia się wizyty inspektorów. Pokój był bowiem zapuszczoną norą, nie spełniającą żadnych norm sanitarnych.
Przygnębiona popatrzyła na skotłowaną brudną pościel, przepełnioną popielniczkę i stolik zawalony jakimiś notatkami. Podeszła bliżej i ostrożnie sięgnęła po pierwszą kartkę z brzegu.
Ósme urodziny były super
Dziewiąte też niczego sobie
A teraz przyszła pora na dziesiąte.
Kochana moja Jocelyn,
Przyjmij najlepsze życzenia
Wszystkich marzeń spełnienia
I pamiętaj: najlepsze dopiero przed tobą.
– Kto to jest Jocelyn? – zapytała panią Tubbs.
– Ta mała z pokoju obok. Same kłopoty z tymi bachorami, matki nigdy nie ma, więc robią, co chcą. Dawno już bym ich wywaliła, ale płacą na czas.
– Ile kosztuje pokój?
– Cztery stówy za miesiąc.
– Chyba pani żartuje?
– Przecież taka świetna lokalizacja musi kosztować – oburzyła się. – Blisko stąd do autobusów. Nie pobieramy opłat za wodę i światło. – Okazały prusak przebiegł tuż obok jej stóp. – I przyjmujemy zwierzęta – dodała, nie tracąc rezonu.
– Jaki był Charlie? – zapytała ją Kate.
– Jaki był? Strasznie skryty. Siedział tu sobie cichutko jak mysz pod miotłą. Nie puszczał głośno muzyki. Na nic nie narzekał. Aż czasem człowiek zapominał, że tu jest. Ech, porządny był z niego gość – westchnęła z żalem.
Zaczęli przeszukiwać pokój. Szybko okazało się, że Charlie prawie nic nie miał. Zostawił po sobie kilka wymiętych koszul, skarpetki, bieliznę i parę puszek zupy „Campbell".
Kate podeszła do okna i wyjrzała na ulicę zasłaną potłuczonym szkłem. Okolica była nie mniej przygnębiająca niż pokój. Wyglądała jak ślepy zaułek. Miejsce przeklęte przez Boga i ludzi, w którym lądują życiowi rozbitkowie, gdy sięgną dna. Nie, tak naprawdę można upaść jeszcze niżej.
W końcu zawsze pozostaje grób.
– Kate, pozwól na chwilę. Znalazłem tu jakieś lekarstwa! – zawołał David, który przeglądał nocną szafkę. – Haldol. Wydany na receptę wystawioną przez doktora Nemechka ze stanowego szpitala.
– To psychiatra Deckera.
– Spójrz, mam coś jeszcze.
Pokazał jej niewielkie zdjęcie w ramce. Od razu wiedziała, kim jest uwieczniona na nim kobieta. Wzięła je od Davida i podeszła do okna, by mu się przyjrzeć. Fotka została zrobiona na jakiejś plaży. Młoda kobieta, właściwie dziewczyna, uśmiechała się do obiektywu, mrużąc lekko oczy. Kate od razu zwróciła na nie uwagę, były bowiem bardzo piękne. Ciemne, wesołe, życzliwe całemu światu, były największą ozdobą ładnej twarzy. Dziewczyna miała na sobie prosty biały kostium. Klęczała na piasku, celowo przybierając seksowną pozę. Była w niej jednak wrodzona niewinność, która sprawiała, że wyglądała jak mała dziewczynka wystrojona w ubranie mamy.
Delikatnie wyjęła fotografię z ramki. Brzegi były wytarte, widocznie ktoś ich często dotykał. Na odwrocie widniała dedykacja. „Wracaj do mnie szybko. Jenny".
– Jenny – szepnęła wzruszona. Długo przyglądała się kobiecie, w której oczach płonął wieczny blask. I myślała o tym, że dla Charliego ta blaknąca fotografia była najcenniejszym skarbem. – Co się stanie z tymi rzeczami? – zapytała panią Tubbs.
– A bo ja wiem? Chyba spróbuję to sprzedać. Biedaczysko nie zapłacił mi za ostatni tydzień, więc muszę to sobie jakoś odbić. Tylko że to wszystko nic niewarte. No, może z wyjątkiem tego, co pani trzyma.
– Śliczna była, prawda? – Kate spojrzała ciepło na uśmiechniętą Jenny.
– Ja nie mówię o zdjęciu, tylko o ramce. Jest srebrna – wyjaśniła pani Tubbs.
Jocelyn i jej brat bujali się na łańcuchach odgradzających chodnik od jezdni. Kiedy Kate i David wyszli z hotelu, zeskoczyli na ziemię i zaczęli im się uważnie przyglądać. Mieli przy tym takie miny, jakby spodziewali się jakichś niezwykłych zdarzeń. Ponieważ nic niezwykłego nie nastąpiło, dziewczynka postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
– On umarł, prawda? – zawołała, a kiedy Kate kiwnęła głową, powiedziała do jednej z plam na swojej sukience: – Widzisz, mówiłam ci, że tak będzie. Dorośli to straszne głupki. Nigdy nie mówią prawdy.
– A co wam powiedzieli o Charliem? – zapytała Kate.
– Że gdzieś wyjechał. Ale nie uwierzyłam, bo nie dał mi prezentu.
– Na urodziny?
– Mam już dziesięć lat! – oświadczyła z dumą, spoglądając na swój nieistniejący biust.
– A ja siedem – wtrącił Gabe, który przez cały czas kurczowo trzymał się brzegu siostrzanej spódnicy.
– Charlie był waszym przyjacielem, tak? – David próbował być miły, ale tylko niepotrzebnie ją speszył.
– Charlie nie miał żadnych przyjacieli – odparła z powagą. – Ja też nie mam. Tylko Gabe'a, ale on się nie liczy, bo to brat.
Gabe uśmiechnął się i wytarł nos o jej spódnicę.
– A czy mieszka tu ktoś, kto znał Charliego tak dobrze jak wy? – ciągnął David.
Jocelyn chwilę się zastanawiała.
– Możecie zapytać u Maloneya, tu niedaleko.
– A kto to jest?
– Nikt.
– Jak to nikt? Przecież mówisz, że znał Charliego.
– Bo to nie jest żaden on. Maloney to miejsce.
– Jasne. Ale ze mnie głuptak – zreflektował się David.
– A co wy tu robicie, gnojki? Uciekać mi stąd! I to już! Chcecie, żeby mi przez was zabrali pozwolenie?!
Jocelyn i Gabe udawali, że niczego nie słyszą i pobiegli prosto do baru.
– Przyprowadziliśmy panią i pana, którzy chcą z tobą pogadać, Sam – wyjaśniła dziewczynka, wdrapując się na wysoki stołek.
– Nie widzieliście, co jest napisane na drzwiach?
– burknął barman. – Żeby tu wejść, trzeba mieć dwadzieścia jeden lat!
– A ja mam już siedem. Dasz mi oliwkę? – zagadnął Gabe.
– Masz i zmykaj! – Mężczyzna położył przed nim kilka sztuk. W tej samej chwili spostrzegł Davida i Kate. Tak się ich przestraszył, że aż podskoczył. – To nie moja wina – zastrzegł od razu. – Te małe szelmy ciągle tu przyłażą. Właśnie próbuję ich stąd wykurzyć.
– Sam, to nie są żadni inspektorzy – szepnęła Jocelyn. – To my ich tu przyprowadziliśmy.
– Zbieramy informacje o jednym z klientów – wyjaśnił David, by nie trzymać barmana w niepewności.
– Czy może pan nam coś powiedzieć o Charliem?