Barman obrzucił go taksującym spojrzeniem. Jego chytrze przymrużone oczy zdradzały tok myśli: elegancki garnitur, jedwabny krawat, wszystko warte kupę szmalu.
– Charlie nie żyje – rzucił lakonicznie.
– Wiemy.
– Nie powiem złego słowa o umarłym – zastrzegł, po czym zrobił znaczącą pauzę. – Podać coś państwu?
– Dwa piwa – westchnął David, siadając na stołku.
– I dwa soki ananasowe – dodała szybko Jocelyn.
– Robi się. Dwanaście dolarów.
– Tanio u pana – stwierdził David, kładąc na barze dwadzieścia dolarów. – Reszty nie trzeba.
– Co powie pan o Charliem? – zapytała Kate.
– Zawsze siadał przy tamtym stoliku. – Barman machnął ścierką w kierunku mrocznego kąta.
– I?
– I nic. Mówię, że tam siadał.
– I co robił?
– To co wszyscy. Pił. Najczęściej czystą whisky. A jak miał chęć, to robiłem mu „kwaśnego Sama". Mój wynalazek – pochwalił się i umilkł. Jak automat, który czeka, aż ktoś wrzuci następną monetę.
– Chętnie spróbuję pana wynalazku – rzekła Kate.
– Proszę bardzo. – Dokładnie odmierzył dżin, wodę sodową i sok z cytryny. – Pięć dolarów – poinformował, stawiając przed nią szklankę. – I co? Dobre?
– Interesujący smak – wybrnęła, upiwszy mały łyk.
– Wszyscy tak mówią.
– Rozmawiamy o Charliem. – David pilnował, by rozmowa nie zbaczała z właściwych torów.
– A tak. No więc przychodził do nas prawie co wieczór. Chyba lubił być między ludźmi, choć rzadko z kimś rozmawiał, bo coś tam miał nie tak z gardłem. Siadał sobie w tym swoim kącie i pił, ale nigdy nie przesadzał. Zwykle kończył na dwóch…
– Czystych whisky – dopowiedział David.
– Właśnie. Znał umiar, nie to co inni. Przychodził tak przez cały miesiąc, a potem raptem przestał. Szkoda.
– Wie pan, dlaczego zniknął?
– Podobno gliny go szukały. Poszła plotka, że kogoś zabił.
– A co pan o tym myśli?
– Charlie miałby kogoś zabić? – Barman parsknął śmiechem. – Wolne żarty!
– Czy kiedykolwiek wspominał o Jenny Brook? – zapytała Kate.
– Już mówiłem, że mało gadał. Zresztą często był zajęty, bo pisał te swoje wiersze. Mógł tak bazgrać godzinami. A potem nagle coś w niego wstępowało i zaczynał je drzeć na strzępy. Tylko sprzątanie potem było.
– Nie wiedziałam, że był poetą – powiedziała zaskoczona.
– Dzisiaj to każdy się za poetę uważa. Ale ten Charlie traktował to poważnie. Jak tu był ostatnim razem, zabrakło mu pieniędzy. Wyciągnął więc jeden z tych swoich wierszy i mi go dał. Bierz, Sam, mówi. Kiedyś to będzie sporo warte. Co miałem robić, wziąłem. Straszny ze mnie frajer, nie?
– Ma pan ten wiersz? – zainteresowała się.
– Tak, powiesiłem go tu, na ścianie.
Wyrwana z zeszytu kartka dyndała na paru kawałkach taśmy klejącej. W mrocznym wnętrzu z trudem dawało się odczytać słowa:
Oto co od nich usłyszałem:
„Potrzeba czasu…
Czas leczy rany, pozwala zapomnieć".
Oto co im odpowiedziałem:
„Uzdrowienie nie polega na zapominaniu
Lecz na pamięci
O tobie.
O zapachu morza na twojej skórze;
O odciśniętych na piasku śladach twoich drobnych pięknych stóp.
Pamięć jest bezkresna.
Leżysz więc, teraz i na zawsze, na brzegu morza.
Otwierasz oczy. Dotykasz mnie.
Słońce przepływa przez twoje palce.
I czuję się uleczony. Czuję się uleczony".
– I co? Myślicie, że to coś warte? – Barman spojrzał na nich z nadzieją.
– No pewnie! Przecież to Charlie napisał! – powiedziała z przejęciem.
– Zdaje się, że zabrnęliśmy w ślepy zaułek – skomentował David, gdy wyszli na zalaną słońcem ulicę.
Równie dobrze mógł to powiedzieć o ich związku. Gdyby chociaż się do niej uśmiechnął lub dał jakiś znak, że ich przygoda jeszcze się nie kończy. On jednak milczał. Patrzyła, jak stoi z rękami w kieszeni na chodniku zaśmieconym szkłem z potłuczonych butelek, na tle krzykliwej fasady kina porno, i powoli godziła się z myślą, że ich wspólny czas dobiega końca.
– W tej sprawie jest mnóstwo niezbadanych wątków – stwierdziła, gdy ruszyli do samochodu. – Nie rozumiem, dlaczego policja zamknęła śledztwo.
– W tej pracy tak już jest. Zawsze zostają jakieś wątpliwości i niezbadane wątki.
– To smutne, kiedy człowiek umiera i prawie nic po nim nie zostaje – westchnęła, zerkając w stronę hotelu.
– Myślisz, że z nami będzie inaczej? Jeśli nie napiszesz wspaniałej książki albo nie zbudujesz imponującego gmachu, kto będzie o tobie pamiętał? Nikt.
– Z wyjątkiem dzieci. Długo milczał.
– O ile zdarzy ci się to szczęście, by je mieć – zauważył z goryczą.
– Przynajmniej dowiedzieliśmy się jednego o Deckerze – dodała na pocieszenie. – Bardzo ją kochał. Tę swoją Jenny.
Ciekawe, jakie to uczucie, być tak kochaną? – przebiegło jej przez myśl. I co takiego miała w sobie ta kobieta, że zasłużyła na tak wielką miłość?
– Fajnie wrócić wreszcie do domu – stwierdziła bez przekonania.
– Naprawdę?
– Tak. Przywykłam do tego, że jestem sama.
– Podobnie jak ja.
Wycofali się do swych emocjonalnych narożników. Zostało im już tak niewiele czasu, a oni cedzili słowa jak nieznajomi. Rano, zanim pojechali do hotelu, rozmawiali o wszystkim z wyjątkiem tego, co najbardziej leżało jej na sercu. Pakując walizki, w napięciu czekała, aż David poprosi, by została. Nie wahałaby się ani chwili.
Nawet się na ten temat nie zająknął.
Dziękowała Bogu, że obdarzył ją silnym charakterem. W trudnych chwilach nigdy nie zalewała się łzami ani nie próbowała emocjonalnego szantażu. Nawet Eric, jej były partner, to doceniał. Zawsze jesteś taka rozsądna, powiedział, gdy się rozstawali.
Teraz też zachowała rozsądek. Całą drogę do domu udało jej się utrzymać minę rasowego pokerzysty.
David zaniósł jej walizkę pod drzwi. Poruszał się przy tym jak człowiek, któremu bardzo się spieszy.
– Może wstąpisz na kawę? – zaproponowała, wiedząc, że odmówi.
– Teraz nie mogę. Ale zadzwonię do ciebie. Słynne ostatnie zdanie. Oczywiście w mig pojęła jego ukryty sens. Było żywcem wyjęte z kanonu rozstań.
David ostentacyjnie spojrzał na zegarek. Pora ruszać w drogę. Tyle że każde z nas w swoją, pomyślała.
Przekręciła klucz w zamku i lekko pchnęła drzwi. Otwierały się powoli, stopniowo odsłaniając znajome wnętrze. Znieruchomiała. Nie wierzyła własnym oczom. Miała wrażenie, że ogląda scenę z sennego koszmaru.
Boże, dlaczego mnie to spotyka? I dlaczego teraz?
Poczuła na ramieniu rękę Davida. Podtrzymał ją, gdy cofając się, zaplątała się we własne nogi. Zdawało jej się, że pokój faluje. Chcąc skupić na czymś wzrok, spojrzała na przeciwległą ścianę. I po raz drugi ugięły się pod nią kolana. Na jasnej tapecie w delikatny roślinny wzór ktoś napisał krwistoczerwonym sprejem: „NIE WTYKAJ NOSA W NIE SWOJE SPRAWY". A pod spodem narysował trupią czaszkę.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
– Davy, przestań mi wiercić dziurę w brzuchu! Ile razy mam ci powtarzać, że wznowienie śledztwa nie wchodzi w grę?
Pokie Ah Ching sunął przez zatłoczony posterunek, wychlapując kawę z plastikowego kubka. Niewzruszony i majestatyczny niczym fregata prująca wzburzone fale, mijał kolejno: sierżanta wykłócającego się z kimś przez telefon, asystentki biegające tam i z powrotem z segregatorami, śmierdzącego pijaka ubliżającego dwóm wyraźnie zmęczonym policjantom.