– Czy ty nie rozumiesz, że to było ostrzeżenie?
– Nawet jeśli, to pewnie zostawił je Decker.
– Sąsiadka Kate podlewała kwiatki we wtorek i wszystko było w porządku. Więc to się musiało stać później, kiedy Decker już nie żył.
– Może jakieś małolaty zrobiły jej głupi dowcip.
– Naprawdę uważasz, że jakiś małolat pisałby: „Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy"?
– Słuchaj, Davy. Ty rozumiesz dzisiejsze dzieciaki? Bo ja nie! Ze swoimi nie mogę się dogadać, a co dopiero z jakąś patologią, którą chowa ulica. – Pokie wszedł do pokoju i ciężko opadł na fotel. – Stary, wybacz, ale ja naprawdę nie wiem, w co najpierw ręce włożyć.
David oparł się o biurko.
– Wczoraj mówiłem ci, że ktoś nas śledził. Stwierdziłeś, że sobie to wymyśliłem.
– Nadal tak uważam.
– Potem okazało się, że Decker nie żyje. Naprawdę uważasz, że to był nieszczęśliwy wypadek?
– Coś mi tu pachnie teorią spiskową.
– Pogratulować węchu!
– Okej! – westchnął. – Masz minutę, żeby przedstawić mi swoją teorię. Czas start. Uprzedzam, że za sześćdziesiąt sekund wywalę cię za drzwi.
David gwałtownie przysunął sobie krzesło.
– Dobra. Mamy cztery trupy. Tanaka, Richter, Decker. I Ellen O'Brien…
– O, przepraszam. Zgony podczas operacji to nie moja działka.
– Ale morderstwa tak! Pokie, w tej grze jest jeden cholernie sprytny rozgrywający. W ciągu dwóch tygodni udało mu się wyeliminować cztery osoby. To ktoś cholernie inteligentny, nierzucający się w oczy i posiadający wykształcenie medyczne. I śmiertelnie wystraszony, a przez to nieobliczalny.
– I niby czego tak się boi?
– Nie czego, tylko kogo? Kate Chesne, Może Kate zadaje za dużo pytań. Może wie o czymś, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Jedno jest pewne. Musiała zrobić coś, co bardzo zdenerwowało mordercę.
– Mówisz, niewidzialny gracz? Domyślam się, że masz dla mnie listę podejrzanych.
– Otwiera ją szef anestezjologów. Sprawdziliście już tę historię z jego żoną?
– Tak. Zmarła we wtorek w nocy. Śmierć z przyczyn naturalnych.
– Jasne. Kopnęła w kalendarz równą dobę po tym, jak jej stary wyniósł ze szpitala leki, za pomocą których można zabić człowieka.
– Przypadek.
– Słuchaj, facet mieszka sam. Nikt tak naprawdę nie wie, co robi po godzinach.
– Weź ty mnie nie rozśmieszaj! – prychnął Pokie.
– Już widzę tego starego capa, jak lata ze skalpelem. Geriatryczny Kuba Rozpruwacz! – szydził. – Niby dlaczego miałby podrzynać gardła kolegom z pracy?
– zapytał, poważniejąc.
– Nie wiem – przyznał David. – Ale to musi mieć jakiś związek z przypadkiem Jenny Brook.
Odkąd ujrzał tę kobietę na zdjęciu, nie mógł o niej zapomnieć. Bez przerwy myślał o tym, jak umarła, przypominał sobie fragmenty dokumentacji medycznej, w której opisano jej zgon. „Gwałtowne pogorszenie się stanu pacjentki. Noworodek płci żeńskiej, żywy".
Matka i dziecko, dwa żywe płomyki zdmuchnięte za jednym zamachem w sali operacyjnej. Dlaczego po pięciu latach tamta śmierć zagraża Kate?
– Panie poruczniku? – Sierżant Brophy, wycierając załzawione oczy, położył na biurku Pokiego plik dokumentów. – Przyszedł wreszcie ten raport, na który pan czeka.
– Dzięki, sierżancie. Sam widzisz, Davy. Wybacz, ale muszę brać się do roboty.
– Wznowisz śledztwo?
– Zastanowię się nad tym.
– A co z Averym? Na twoim miejscu…
– Powiedziałem, że się zastanowię! – przerwał mu grubiańsko i otworzył raport.
David zrozumiał, że równie dobrze mógłby walić głową w mur. Zacisnął więc zęby i bez słowa wstał.
– Czekaj, Davy!
– Co znowu? – Zdziwił go nienaturalnie ostry ton kolegi.
– Gdzie jest ta twoja Kate?
– U mojej matki. A co?
– Znaczy się, jest bezpieczna?
– Jeśli towarzystwo mojej matki można uznać za bezpieczne, to owszem – stwierdził z przekąsem.
Pokie machnął w jego stronę raportem.
– M.J. przysłała wyniki sekcji. Decker nie utonął.
– Co?! – David w ułamku sekundy znalazł się przy biurku i wyrwał mu papiery.
„Zdjęcie rentgenowskie wykazało uszkodzenie czaszki, do którego doszło na skutek silnego ciosu zadanego twardym narzędziem. Przyczyna śmierci: krwiak zewnątrzoponowy mózgu".
Pokie ze znużeniem osunął się w fotelu i wypluł z siebie wyjątkowo ordynarne przekleństwo.
– Ktoś wrzucił do wody trupa.
– Zemsta? – zamyśliła się Jinx, odgryzając kawałek ciastka. – Moim zdaniem to całkiem racjonalny motyw zabójstwa. Oczywiście zakładając, że odebranie komuś życia nie jest z zasady aktem irracjonalnym.
Razem z Kate siedziały na tylnej werandzie z widokiem na cmentarz. Popołudnie było bezwietrzne. Chmury wisiały nieruchomo jak żaglówki w czasie flauty, na drzewach nie drgnął nawet jeden listek, a powietrze nad doliną było ciężkie i gęste.
– Będzie padać! – zawyrokowała Gracie.
– Charlie Decker był poetą. Bardzo kochał dzieci. – Kate wróciła do przerwanej opowieści. – Co więcej, dzieci też do niego lgnęły. Nie uważa pani, że gdyby był uosobieniem zła, one by to wyczuły?
– Nonsens. Dzieci są tak samo durne jak my wszyscy. A fakt, że Decker pisał romantyczne wiersze, jeszcze o niczym nie świadczy. Przez pięć lat rozdrapywał swoje rany i opłakiwał śmierć ukochanej. Moim zdaniem to wystarczająco długo, by obsesja przerodziła się w chorobliwą żądzę odwetu.
– Wszyscy, którzy go znali, zgodnie twierdzą, że nie był agresywny.
– Każdy nosi w sobie agresję. Ujawnia ją zwłaszcza wtedy, gdy musi bronić tych, których kocha. Miłość i nienawiść od zawsze idą w parze.
– Smutne, co pani mówi o ludzkiej naturze.
– Ale prawdziwe. Mój mąż był sędzią, syn prokuratorem. Nasłuchałam się w życiu takich historii, które raz na zawsze pozbawiły mnie złudzeń. Niech mi pani wierzy, rzeczywistość często bywa gorsza od naszych najbardziej mrocznych wizji.
– Dlaczego David zrezygnował z pracy w prokuraturze? – zapytała Kate, błądząc wzrokiem po zielonym zboczu usianym brązowymi tablicami, które wyglądały jak ślady stóp odciśnięte na trawie.
– Nie mówił pani?
– Wspominał coś o niskich zarobkach. Zdziwiłam się, bo mam wrażenie, że pieniądze nie są dla niego najistotniejsze.
– W ogóle go nie obchodzą – wtrąciła Gracie.
– Więc dlaczego odszedł?
Jinx rzuciła jej jedno ze swych bystrych spojrzeń.
– Muszę przyznać, Kate, że jest pani dla mnie zagadką. Po pierwsze dlatego, że David nigdy dotąd nie przedstawił mi żadnej swojej znajomej. A kiedy usłyszałam, że jest pani lekarką… – Pokręciła głową.
– David nie lubi lekarzy – wyjaśniła Gracie.
– „Nie lubi" to trochę zbyt słabe określenie, moja droga – pouczyła ją Jinx.
– Prawda – przyznała Gracie po zastanowieniu. – On ich z całego serca nienawidzi.
Jinx bez słowa sięgnęła po laskę i wstała.
– Chodźmy – zwróciła się do Kate. – Myślę, że powinna pani coś zobaczyć.
Przez postrzępioną szczelinę w żywopłocie dostały się na cmentarz i w powolnym uroczystym tempie doszły do cienistego zakątka pod wielkim drzewem. Tam zatrzymały się i przez chwilę w skupieniu spoglądały na leżącą u ich stóp wiązankę więdnących kwiatów.
Noah Ransom Żył lat siedem
– To mój wnuk.
– Dla Davida to musiało być straszne – szepnęła Kate.
– Nie tylko dla niego. Dla nas wszystkich. Ale on do tej pory się nie pozbierał. – Jinx odsunęła końcem laski listek. – Chciałabym opowiedzieć pani o moim synu. Zacznę od tego, że w jednym przypomina ojca: nie szafuje uczuciami. Jak biedak, który dziesięć razy obejrzy monetę, zanim ją wyda, tak on oszczędza emocje. Ale jeśli już kogoś pokocha, to na całe życie. Właśnie dlatego tak ciężko przeżył śmierć Noaha. Ten chłopiec był jego największym szczęściem, najcenniejszym skarbem. Do dziś nie pogodził się z jego odejściem. Może dlatego traktuje panią tak nieufnie. Czy powiedział pani, dlaczego Noah zmarł?