– Chcę tylko wyjaśnić…
– Przecież mówię, że mecenas ma teraz ważne spotkanie z partnerami, więc nie może pani przyjąć.
Kate czuła, że jej irytacja za moment osiągnie punkt krytyczny. Pochyliła się nad biurkiem nadętej służbistki i wycedziła z nienaturalną uprzejmością:
– Spotkania nie trwają wiecznie.
– A to właśnie potrwa. – Sekretarka posłała jej lodowaty uśmiech.
– Skoro tak, poczekam.
– Pani doktor, niepotrzebnie marnuje pani czas. Pan Ransom nigdy nie rozmawia z pozwanymi. Jeśli pani sobie życzy, z przyjemnością odprowadzę panią… – Urwała i z wyraźnym niezadowoleniem spojrzała na telefon, który właśnie zadzwonił. – Uehara i Ransom – rzuciła do słuchawki. – Tak? Ależ naturalnie, panie Matheson! – Odwróciła się plecami do Kate. – Jedną chwileczkę, mam te akta przed sobą…
Coraz bardziej sfrustrowana Kate rozejrzała się po recepcji. Zwróciła uwagę na skórzaną sofę, ikebanę oraz rycinę przedstawiającą samuraja. Wszystko szalenie gustowne i bez wątpienia drogie. Najwyraźniej kancelaria odnosi sukcesy. Kosztem lekarzy i ich krwawicy, stwierdziła z niesmakiem.
Naraz jej uwagę przykuły głosy dobiegające z korytarza. Dyskretnie zerknęła w tę stronę i spostrzegła małą armię młodych ludzi, opuszczających salę konferencyjną. Który z nich to Ransom? Przyjrzała się im uważnie, lecz uznała, że są zbyt młodzi jak na wspólników w poważnej kancelarii. Szybko sprawdziła, co robi sekretarka, a widząc, że wciąż rozmawia odwrócona do niej tyłem, uznała, że los daje jej niepowtarzalną szansę. Teraz albo nigdy, pomyślała.
Nie tracąc ani chwili, ruszyła w stronę uchylonych drzwi. Jednak w progu gwałtownie przystanęła, oślepiona jasnym światłem.
Przed sobą miała długi stół konferencyjny z teaku. Po jego obu stronach stały skórzane fotele, przez ogromne południowe okna wpadało ostre słoneczne światło, lejąc się wprost na głowę i ramiona mężczyzny siedzącego samotnie przy końcu stołu. W ciepłych promieniach jego jasne włosy lśniły jak złoto. Mężczyzna był tak pochłonięty studiowaniem dokumentów, że nawet nie zauważył, iż nie jest sam.
Kate przez chwilę słuchała cichego szelestu wertowanych stron. Zaraz jednak przypomniała sobie cel swej wizyty i zaczerpnęła głęboko powietrza.
– Pan Ransom?
Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na nią bez większego zainteresowania.
– Tak? Przepraszam, kim pani jest?
– Jestem…
– Tak mi przykro, mecenasie! – Wzburzona sekretarka bez pardonu chwyciła Kate za ramię i syknęła: – Mówiłam przecież, że mecenas jest zajęty. Proszę…
– Ale ja chcę tylko porozmawiać!
– Czy pani naprawdę chce, żebym wezwała ochronę?
– A niech pani sobie wzywa! – Energicznie wyszarpnęła się z żelaznego uścisku.
– Proszę mnie nie prowokować, bo…
– Co tu się tutaj dzieje? – Podniesiony głos Ransoma przetoczył się przez pustą salę niczym grom, wprawiając obie kobiety w stan osłupienia. – Dowiem się wreszcie, kim pani jest? – zapytał, przeszywając Kate surowym spojrzeniem.
– Nazywam się Kate… – Urwała, by po chwili zacząć silniejszym i pewniejszym tonem: – Jestem doktor Katherine Chesne. Cisza.
– Ach tak. – Ransom wrócił do przerwanego zajęcia. – Pani Pierce, proszę odprowadzić panią doktor do wyjścia.
– Ale ja chcę przedstawić panu fakty! – zawołała, robiąc uniki przed sekretarką, która z wprawą pasterskiego psa spychała ją w stronę drzwi. – A może pan wcale nie chce ich poznać? Czy właśnie tak działają prawnicy? – Ransom umyślnie ją ignorował. – Nic pana nie obchodzi, jak było naprawdę, tak? Nie chce pan usłyszeć, co się stało z Ellen O'Brien!
Gwałtownie uniósł głowę znad papierów.
– Niech pani zaczeka – powstrzymał sekretarkę.
– Zmieniłem zdanie. Pozwólmy pani doktor zostać.
– Ależ mecenasie, ta kobieta może być niebezpieczna! – ostrzegła go bezgranicznie zdumiona podwładna.
– Proszę się nie obawiać, poradzę sobie. A teraz niech nas pani zostawi samych.
Sekretarka wyszła, mamrocząc coś pod nosem.
– No cóż, pani doktor – zaczął, gdy zostali sami
– udało się pani dokonać niemożliwego i sforsować zaporę nie do przejścia, czyli panią Pierce. 1 co dalej? Będzie pani tak stała? – Wskazał jej fotel. – Proszę usiąść. Chyba że woli pani krzyczeć do mnie przez całą salę.
Jego ironia, zamiast pomóc w przełamaniu lodów, przyniosła odwrotny skutek. Kate poczuła się bardziej spięta, on sam zaś wydał jej się jeszcze bardziej nieprzystępny. Po chwili wahania zdecydowała się do niego podejść. Drażniło ją, że uważnie śledzi każdy jej krok. Zresztą sama też go obserwowała. Nie spodziewała się, że będzie tak młody. Przypuszczała, że prawnik o takiej renomie musi być osobą w co najmniej średnim wieku, tymczasem on chyba nie ma jeszcze czterdziestu lat. Wszystko inne poza wiekiem pasowało do stereotypowego wizerunku wziętego adwokata.
Elegancki ubiór, niczym transparent, krzyczał: elita. Wszystko, co na sobie miał, począwszy od dobrze skrojonego szarego garnituru w prążki po spinkę do krawata z emblematem Yale, świadczyło o jego wysokiej pozycji społecznej. Tylko mocna opalenizna i spłowiałe od słońca włosy nieco psuły idealny portret absolwenta prestiżowej uczelni. Wygląda jak surfer, który wydoroślał, oceniła. W każdym razie budową ciała przypominał miłośnika ślizgania się na falach. Wysoki i szczupły, miał długie ręce i efektowne szerokie barki. Daleki od klasycznego ideału nos i nieco cofnięty podbródek uchroniły go od etykietki mężczyzny super przystojnego. Jednak największe wrażenie wywarły na niej jego oczy. Chłodne, przenikliwie niebieskie. Z rodzaju tych, przed którymi niczego się nie ukryje. Ich przeszywające spojrzenie sprawiło, że ledwie się powstrzymała, by w obronnym geście nie skrzyżować rąk na piersi.
– Przyszłam przedstawić panu fakty – powtórzyła.
– W pani subiektywnej ocenie?
– Nie, panie Ransom. Po prostu fakty.
– Proszę sobie darować. – Wyciągnął akta sprawy Ellen i oskarżycielsko rzucił je na biurko. – Tu są fakty. Wszystkie, których potrzebuję.
Żeby cię powiesić, takie było ukryte przesłanie jego słów.
– Myli się pan. To nie jest wszystko.
– Rozumiem, że chce pani uzupełnić luki w mojej wiedzy i podsunąć mi kilka brakujących szczegółów.
– Jego uśmiech wydał jej się złowrogi i groźny. Idealnie równe, białe i ostre zęby nasunęły jej skojarzenie ze szczękami rekina.
Oparła ręce na blacie stołu i pochyliwszy się w jego stronę, rzekła z naciskiem:
– Chcę powiedzieć panu prawdę.
– Naturalnie. – Nonszalancko rozparł się w fotelu, przybierając pozę świadczącą o śmiertelnym znudzeniu. – Niech mi pani coś powie – poprosił znienacka.
– Czy pani adwokat wie o tej wizycie?
– Adwokat? Nie mam żadnego adwokata…
– Błąd. Niech go pani sobie jak najszybciej wynajmie. Bo zaręczam, że będzie pani bardzo potrzebny.
– Niekoniecznie. Proszę mi wierzyć, że ta sprawa to jedno wielkie nieporozumienie. Jeśli zechce pan mnie wysłuchać…
– Proszę zaczekać.
– Co pan wyprawia?
Położył na stole dyktafon i włączył nagrywanie.
– Nie chcę uronić żadnej ważnej informacji. Proszę opowiedzieć swoją wersję zdarzeń. Zamieniam się w słuch.
Zdenerwowana wyłączyła dyktafon.
– Nie składam przed panem zeznań. Niech pan to stąd zabiera!
Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem. Ostatecznie dyktafon wrócił do teczki, co Kate potraktowała jak swoje małe zwycięstwo.
– Na czym to stanęliśmy? – zapytał uprzedzająco grzecznym tonem. – A tak, miała mi pani opowiedzieć, co się naprawdę zdarzyło. – Poprawił się w fotelu, jak widz przed spektaklem.