Ona jednak milczała. Teraz, gdy wreszcie dopięła swego, nie wiedziała, od czego zacząć.
– Jestem bardzo… skrupulatną osobą, panie Ransom – powiedziała wreszcie. – Nigdy nie działam pochopnie. Może nie jestem genialna, ale za to bardzo solidna. I naprawdę nie popełniam szkolnych błędów.
Jego wysoko uniesione brwi były wystarczająco czytelnym komentarzem. Zignorowała to jednak i ciągnęła:
– Guy Santini przyjmował Ellen na oddział, ale to ja wydawałam polecenia związane z przygotowaniem do operacji i ja sprawdzałam wyniki badań. Między innymi zapis EKG. Była niedziela wieczór i technik miał coś pilnego do zrobienia, więc sama włączyłam elektrokardiogram. Nie spieszyłam się. Wszystko robiłam dokładnie i spokojnie. Szczerze mówiąc, nawet dokładniej niż zwykle, bo przecież Ellen z nami pracowała. Doskonale pamiętam, jak omawiałam z nią wyniki badań. Chciała wiedzieć, czy wszystko jest w normie.
– I pani zapewniła ją, że tak.
– Oczywiście. Również EKG.
– Czyli popełniła pani błąd.
– Już panu mówiłam, że nie popełniam głupich błędów. Tamtego wieczoru też się nie pomyliłam.
– Z akt sprawy wynika coś zupełnie innego…
– Akta pokazują nieprawdę. Musiała nastąpić pomyłka.
– Jest w nich zapis badania, z którego jasno wynika, że pacjentka miała atak serca.
– To nie jest ten zapis EKG, który widziałam! Zrobił minę człowieka, który ma wątpliwości, czy się przypadkiem nie przesłyszał.
– Wynik badania EKG, który widziałam, był prawidłowy.
– Jakim więc cudem w karcie pacjentki znalazł się ten niewłaściwy?
– Ktoś musiał zamienić wyniki. To chyba oczywiste!
– Ktoś, czyli kto?
– Nie mam pojęcia.
– Rozumiem. Już słyszę, jak to zabrzmi w sądzie.
– Panie Ransom, gdybym popełniła błąd, pierwsza bym się do tego przyznała.
– Cóż za godna podziwu uczciwość.
– Pan naprawdę myśli, że byłabym wstanie wymyślić tak… kretyńską historię?
W odpowiedzi wybuchnął śmiechem.
– Nie, przypuszczam, że byłoby panią stać na coś bardziej wiarygodnego. – Skinął zachęcająco głową, po czym rzucił z ironią: – Proszę mówić dalej. Umieram z ciekawości, żeby się wreszcie dowiedzieć, jak doszło do tej nieszczęsnej zamiany wyników. Jak rozumiem, ma pani na ten temat własną hipotezę, tak?
– Nie mam.
– Pani doktor, litości. Proszę nie sprawiać mi zawodu.
– Już mówiłam, że nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść.
– Niech pani przynajmniej coś zasugeruje.
– Może zrobili to kosmici! – rzekła zdenerwowana.
– Ciekawa koncepcja – zauważył poważnie. – Wróćmy jednak na ziemię. Czy jeśli pani woli, do realiów, które w tym przypadku przybrały formę produktu pochodzenia drzewnego, znanego powszechnie jako papier. – Otworzył kartę na feralnym zapisie pracy serca. – Proszę, niech się pani z tego wytłumaczy.
– Przecież panu mówię, że nie potrafię! Odchodzę od zmysłów, próbując to rozgryźć. W szpitalu każdego dnia robimy dziesiątki takich badań. Może ktoś z personelu pomylił karty. Albo nie opatrzył wydruku nazwiskiem pacjenta. Pojęcia nie mam, jak to się stało, że akurat ten zapis trafił do karty Ellen.
– Podpisała się pani na nim. Przecież to pani inicjały.
– Nie, nie moje.
– W szpitalu pracuje jeszcze jedna osoba o inicjałach K.C., lekarz medycyny?
– To znaczy inicjały są rzeczywiście moje, ale to nie ja je napisałam.
– Mam rozumieć, że ktoś sfałszował pani podpis?
– Tak mi się wydaje. To znaczy, na to wygląda… – Zmieszana niecierpliwie odgarnęła niesforne pasemko włosów. Olimpijski spokój Ransoma wytrącał ją z równowagi. Na litość boską, czemu ten człowiek nic nie mówi? Dlaczego siedzi i patrzy na nią z politowaniem?
– No dobrze – odezwał się w końcu.
– Co dobrze?
– Od jak dawna wydaje się pani, że ktoś fałszuje pani podpis?
– Proszę nie robić ze mnie paranoiczki!
– Nie muszę, dobrze pani to wychodzi.
On się z niej śmieje. Wyczytała to z jego oczu. Co gorsza, nie może mieć do niego o to pretensji. Sama czuła, że jej wywody brzmią jak urojenia schizofrenika.
– W porządku – westchnął ugodowo. – Załóżmy, że mówi pani prawdę.
– Właśnie!
– Widzę dwa potencjalne motywy. Pierwszy to chęć skompromitowania pani. Ktoś postanowił panią zniszczyć…
– Absurd! Nie mam żadnych wrogów!
– Drugi to próba zatuszowania morderstwa – dokończył, a widząc jej zdumienie, uśmiechnął się z irytującą wyższością. – Ponieważ ta druga ewentualność nam obojgu wydaje się niedorzeczna, nie pozostaje mi nic innego, jak uznać, że pani kłamie. – Przysunął się do niej, a jego głos niespodziewanie przybrał poufały, niemal intymny ton. Wilk postanowił przywdziać owczą skórę, należy mieć się na baczności. – No dalej, pani doktor. Zagrajmy w otwarte karty. Niech pani to wreszcie z siebie wyrzuci. Niech mi pani powie, co się naprawdę stało w sali operacyjnej? Chirurgowi zadrżała ręka? Przez pomyłkę podała pani nie ten środek co potrzeba?
– Nic podobnego nie miało miejsca!
– Za dużo głupiego jasia, za mało tlenu?
– Nie popełniliśmy żadnych błędów!
– Więc dlaczego Ellen O'Brien nie żyje?
Nie spodziewała się tak gwałtownej reakcji z jego strony. Lekko oszołomiona i zaskoczona, spojrzała mu w oczy. Ich błękit ją hipnotyzował. Nagle odniosła wrażenie, że przeskoczyła między nimi jakaś iskra. Zszokowana po raz pierwszy pomyślała o tym, że ma do czynienia z atrakcyjnym mężczyzną. Może nawet zbyt atrakcyjnym, sądząc po tym, jak na niego reaguje. Uznała, że sytuacja staje się groźna.
– Doczekam się jakiejś odpowiedzi? – rzucił zaczepnie. Zachowywał się w tak, jakby fakt, że ma nad nią przewagę, sprawiał mu przyjemność. – Może woli pani, żebym to ja powiedział, co się wydarzyło? W niedzielę drugiego kwietnia Ellen O'Brien została przyjęta do szpitala w związku z planowaną operacją usunięcia woreczka żółciowego. Jako anestezjolog zleciła pani wykonanie rutynowych badań, w tym EKG. Obejrzała je pani przed końcem dyżuru. Być może spieszyła się pani, żeby wyjść. W końcu był niedzielny wieczór. Może była pani umówiona na randkę. Mniejsza o powód pośpiechu, ważne, że popełniła pani tragiczny w skutkach błąd. Zinterpretowała pani krzywą EKG jako prawidłową i podpisała się pani na wydruku. Następnie wyszła pani do domu, nie mając pojęcia o tym, że pacjentka właśnie przechodzi atak serca.
– Ellen nie miała żadnych objawów, które mogłyby na to wskazywać – broniła się. – Nie skarżyła się na ból w obrębie klatki piersiowej…
– A jednak w notatkach pielęgniarki pojawia się wzmianka – szybko odnalazł odpowiednią stronę – że pacjentka uskarża się na bóle brzucha…
– To był ten nieszczęsny woreczek.
– A może serce? Tak czy owak, kolejne zdarzenia są bezsporne. Razem z doktorem Santinim położyliście pacjentkę na stole. Szybko okazało się, że narkoza plus stres to zbyt wiele dla jej osłabionego serca. Więc się zatrzymało. A wy nie byliście w stanie pobudzić go do pracy. – Zrobił dramatyczną pauzę. – Koniec historii, pani doktor. Wasza pacjentka zeszła.
– To nie tak! Ja naprawdę pamiętam EKG, na którym się podpisałam. Było normalne.
– Może warto wrócić do studenckich podręczników i przypomnieć sobie rozdział o odczytywaniu krzywej EKG.
– Nie potrzebuję podręczników. Wiem, co jest normalne! – Nie poznawała własnego głosu odbijającego się echem w przestronnym pomieszczeniu.
Na Ransomie jej wystąpienie nie zrobiło większego wrażenia. Wyglądał wręcz na znudzonego.