– Wypadek. Facet miał pękniętą śledzionę. Na ratunek było za późno. Jak mi doręczyli pozew, wpadłem w taki dołek, że miałem ochotę wyskoczyć z okna. Susan chciała mnie zamknąć w psychiatryku. Jak widzisz, przetrwałem. I ty też przetrwasz, jeśli będziesz pamiętała, że to nie ciebie atakują, tylko twoją pracę.
– Jakoś nie widzę różnicy.
– I właśnie na tym polega twój problem. Nie potrafisz oddzielić życia prywatnego od zawodowego. Oboje wiemy, ile godzin spędzasz w szpitalu. Do diabła, czasem mi się zdaje, że ty tu mieszkasz. Nie mówię, że pełne zaangażowanie w pracę to wada. Trzeba jednak uważać, żeby nie przeholować.
Najbardziej bolało ją, że Guy ma rację. Często zostawała po godzinach. Być może było jej to potrzebne, bo pozwalało zapomnieć o nieudanym życiu osobistym.
To nieprawda, że żyję tylko pracą – broniła się. ostatnio znowu zaczęłam chodzić na randki. Najwyższy czas. Można wiedzieć, z kim? W zeszłym tygodniu spotkałam się z Elliotem.
– Tym kolesiem od komputerów? – westchnął Guy. Wspomniany Elliot nie mógł uchodzić za wzór męskiej urody: przy wzroście metr osiemdziesiąt parę ważył góra sześćdziesiąt kilogramów i był nieco podobny do Pee – Wee Hermana. – Wyobrażam sobie, jak się ubawiłaś.
– Wiesz co? Właściwie to nawet było fajnie. Po kolacji zaprosił mnie do siebie.
– Poważnie?
– I poszłam.
– No nie żartuj!
– Chciał mi pokazać swój najnowszy elektroniczny gadżet.
– I co było dalej? – Guy przysunął się bliżej.
– Słuchaliśmy kompaktów. Graliśmy w gry komputerowe.
– I?
– Po ośmiu rundach Zorka poszłam do domu. Guy z jękiem zawodu osunął się na krześle.
– Elliot Lafferty, ostatni z gorących kochanków. Moim zdaniem powinnaś poszukać kogoś na forach randkowych. Jak chcesz, to napiszę twój post. Inteligentna i atrakcyjna pozna…
– Tatuś! – Radosny dziecięcy okrzyk przebił się przez gwar rozmów.
Guy obrócił się, słysząc znajomy tupot małych stóp.
– Patrzcie, kogo tu mamy! – zawołał. – Przecież to mój Will! – Poderwał się z krzesła i chwyciwszy swego pięcioletniego synka, podrzucił go do góry. Chłopczyk był tak lekki, że przez chwilę frunął w powietrzu jak ptak, by w końcu wylądować w ramionach ojca.
– Ty wiesz, szkrabie, że ja tu na ciebie czekam? – zapytał go Guy. – Co tak długo?
– Mama późno wróciła.
– Znowu?
– Adele była wściekła – szepnął mu Will na ucho.
– Umówiła się z chłopakiem do kina i nie mogła wyjść.
– Ojoj! To ci obciach! A my przecież nie chcemy, żeby Adele była na nas zła, prawda? – Guy spojrzał pytająco na swoją żonę Susan, która szła w ich stronę.
– Czyżbyśmy wykończyli kolejną opiekunkę?
– Przysięgam, że to wina pełni księżyca! – Susan ze śmiechem odgarnęła z oczu pasmo kręconych rudych włosów. – Wszystkim moim pacjentom kompletnie dziś odbiło. Nie mogłam się od nich uwolnić. Dosłownie nie chcieli wychodzić z gabinetu.
– A zarzekała się, że wraca tylko na pół etatu – mruknął Guy, przysuwając się do Kate. – Dobre sobie! Zgadnij, kogo co noc wzywają do nagłych przypadków?
– Ty się lepiej od razu przyznaj, że brakuje ci domowych obiadków i wyprasowanych koszul. – Susan czule poklepała męża po policzku. Był to jeden z typowo macierzyńskich gestów, z których Susan Santini była powszechnie znana. „Moja kwoczka", powiedział o niej kiedyś Guy. To będące wyrazem czułości określenie pasowało do niej jak ulał. Jej piękno nie wiązało się z wyglądem zewnętrznym, miała bowiem przeciętnej urody piegowatą twarz i masywną budowę ciała żony farmera. Piękno Susan Santini kryło się w jej łagodnym uśmiechu, którym właśnie obdarzyła swego małego synka.
– Tato! – Will kręcił się wokół nóg Guya niczym elf. – Podrzuć mnie jeszcze raz.
– A co ja jestem, wyrzutnia rakietowa?
– Podrzuć! Jeszcze raz!
– Później, Will – przystopowała go Susan. – Musimy odebrać samochód taty, zanim zamkną garaż.
– Proszę!
– Słyszałaś? Powiedział magiczne słowo! – rozpromienił się Guy i rycząc jak lew, porwał chłopca na ręce i podrzucił do samego sufitu.
Susan posłała Kate cierpiętnicze spojrzenie.
– Tak naprawdę mam dwoje dzieci – westchnęła z rezygnacją. – Tyle że jedno waży sto dwadzieścia kilo.
– Wszystko słyszałem. – Guy otoczył żonę ramieniem. – Za karę, moja pani, musisz odwieźć mnie do domu.
– Tyran! Masz ochotę na coś z McDonalda?
– Uhm. Chyba wiem, komu się dziś nie chce gotować. – Guy pomachał Kate i ruszył ze swą rodziną do wyjścia. Słyszała, jak pyta synka, co ma ochotę zjeść.
Odprowadzała ich tęsknym wzrokiem. Z łatwością wyobraziła sobie, jak będzie wyglądał ich wieczór. Najpierw McDonald, gdzie śmiejąc się i żartując, będą na zmianę podtykali jedzenie Williamowi, który nigdy nie był głodny. Potem wrócą do domu i położą go spać. Guy pewnie opowie mu bajkę na dobranoc, a on złapie go za szyję swymi chudymi rączkami i da mu buziaka.
A ja do czego mam wracać? To pustych ścian? – pomyślała ze smutkiem, machając do Guya. Szczęściarz, westchnęła, czując lekkie ukłucie zazdrości.
Po wyjściu z biura David pojechał w górę Nuuanu Avenue i skręcił w gruntową drogę wiodącą na stary cmentarz. Zaparkował samochód w cieniu rozłożystego figowca i stąpając po świeżo skoszonej trawie, rozpoczął wędrówkę pomiędzy marmurowymi nagrobkami, z których spoglądały na niego groteskowe anioły strzegące wiecznego spokoju Dole'ow, Bighamów i Cooke'ów. Minąwszy starszą część, przeszedł do nowych kwater, w których miejsce tradycyjnych pomników zajęły wykonane z brązu tablice położone wprost na trawie. Tam zatrzymał się pod okazałym drzewem i spojrzał w dół.
Noah Ransom Żył lat siedem
Miejsce było wyjątkowo malownicze, usytuowane na łagodnie opadającym stoku, z którego roztaczał się widok na miasto. Zawsze wiał tu lekki wiatr, przylatujący albo od strony morza, albo – doliny. David nawet z zamkniętymi oczami potrafił odgadnąć, z której strony wieje; poznawał to po zapachu.
Nie on wybierał to miejsce. Nawet nie pamiętał, kto zdecydował, że Noah ma spocząć właśnie tutaj. A może była to kwestia przypadku, bo akurat ta kwatera była wolna. Kto w obliczu śmierci dziecka ma głowę myśleć o widokach, powiewach wiatru albo drzewach?
Pochylił się i zmiótł ręką liście z tablicy. Potem się wyprostował i milcząc stal przy swoim synu. Był tak skupiony, że ledwie usłyszał szelest długiej spódnicy i rytmiczne głuche stukanie laski.
– A więc jesteś, Davidzie – odezwał się głos za jego plecami.
Odwrócił się i ujrzał wysoką siwowłosą kobietę, która powoli kuśtykała w jego stronę.
– Nie powinnaś tu przychodzić, mamo. Masz zwichniętą nogę i dobrze wiesz, że nie wolno ci jej nadwerężać – odparł.
– Zobaczyłam cię z kuchni – powiedziała, wskazując laską biały dom sąsiadujący z cmentarzem – i pomyślałam sobie, że pójdę się przywitać. Przecież nie będę w nieskończoność czekała, aż się domyślisz, że trzeba mnie odwiedzić.
– Przepraszam – mruknął, całując ją w policzek. – Ostatnio mam mnóstwo pracy. Ale naprawdę chciałem dziś do ciebie zajrzeć.
– Pewnie – burknęła i spojrzała na grób. Chłodny błękit oczu był tylko jedną spośród wielu cech, które po niej odziedziczył. Mimo skończonych sześćdziesięciu ośmiu lat Jinx Ransom miała równie przenikliwe spojrzenie jak on. – O niektórych rocznicach lepiej zapomnieć – stwierdziła półgłosem.
David nie zareagował.
– Pamiętasz, Noah zawsze mówił, że chce mieć brata. Zastanów się, czy aby nie pora spełnić jego prośbę.