– Ależ kochanie, czy to nie jest okropne?
– O nie, to śmieszne. Podoba mi się. I Mogg będzie zachwycony. Kupmy to dla Mogga.
Mogg, jego największy i, jak niekiedy sądziła, jedyny przyjaciel, nazywał się naprawdę Morgan Evans, ale wolał używać przezwiska, uważął bowiem, że jest bardziej odpowiednie dla poety walki ludowej. Nie żeby Mogg specjalnie się tym bojem trudził; w gruncie rzeczy Ursula jeszcze nigdy nie spotkała człowieka, który piłby i jadł tak szczerze na koszt innych ludzi. Wykrzykiwał swe mętne anarchistyczne wezwania bojowe w miejscowych pubach, gdzie jego kudłaci i smętnoocy poplecznicy słuchali ich w ciszy albo od czasu do czasu uderzali w stół kuflami z piwem, mrucząc z aprobatą. Jednakże styl prozy Mogga był bardziej zrozumiały. Tylko raz przeczytała jego list, zanim włożyła go do kieszeni dżinsów Steve'a, lecz zapamiętała każde słowo. Czasami zastanawiała się, czy chciał, żeby go znalazła, czy też zupełnier przez przypadek zapomniał opróżnić kieszenie spodni pewnego wieczora, kiedy odnosiła rzeczy do pralni. Było to trzy tygodnie po tym, jak otrzymała ze szpitala ostateczne potwierdzenie diagnozy.
“Powiedziałbym, że cię ostrzegałem, tyle że w tym tygodniu rezygnuję z banałów. Przewidywałem klęskę, ale nie całkowitą. Mój cholernie biedny Steve! Czy nie mógłbyś załatwić rozwodu? Przecież musiała mieć jakieś symptomy przed ślubem. Możesz, a raczej dostałbyś rozwód z powodu choroby wenerycznej, jeśli istniała w momencie poślubienia wybranki, a przecież w porównaniu z tym tryper to pestka. Zdumiewa mnie brak odpowiedzialności tak zwanego establishmentu w stosunku do małżeństwa. Wszyscy bębnią o jego świętości, o obronie tego niewzruszonego fundamentu społeczeństwa, a potem pozwalają człowiekowi nabyć żonę, która przeszła mniej badań niż zwykły używany samochód. Tak czy owak, zdajesz chyba sobie sprawę, że musisz się z tego wyrwać, prawda? Jeśli tego nie zrobisz, będziesz skończony. I nie zasłaniaj się tchórzliwymi wymówkami o współczuciu. Czy rzeczywiście widzisz się w roli popychacza wózka inwalidzkiego? Czy będziesz jej podcierał tyłek? Tak, wiem, że niektórzy to robią, ale ty nigdy nie byłeś specjalnym zwolennikiem masochizmu, co? Poza tym mężowie, którzy tak się poświęcają, wiedzą coś o kochaniu, a nawet ty, mój drogi Steve, nie odważyłbyś się tego szczerze powiedzieć o sobie. Nawiasem mówiąc, czy ona nie jest przypadkiem katoliczką? Ponieważ braliście tylko ślub cywilny, wątpię, czy ona w ogóle uważa się za twoją żonę. To by mogło być dla ciebie jakieś wyjście. W każdym razie do zobaczenia w pubie Paviours Arms, w środę o ósmej wieczorem. Będę święcił twoje niepowodzenie nowym wierszem i szklanką piwa."
W gruncie rzeczy nie oczekiwała, że będzie popychał jej wózek. Nie chciała, by wykonywał przy niej nawet najprostsze, najmniej krępujące posługi fizyczne. Bardzo prędko pojęła, że każde niedomaganie, nawet przejściowe przeziębienia i dolegliwości żołądkowe, napawały go niesmakiem i przerażeniem. Miała jednak nadzieję, że choroba będzie rozwijała się bardzo powoli i przynajmniej przez kilka lat potrafi sama dbać o siebie. Ułożyła nawet dokładny plan takiego działania. Wstawałaby wcześnie, by go nie razić swoją powolnością i niezdarnością.
Mogłaby przesunąć meble, dosłownie o kilka cali, tak by tego nawet nie zauważył – i w ten sposób uzyskać naturalne dyskretne oparcia. Nie musiałaby wówczas zbyt szybko uciekać się do lasek i kuł. Może znaleźliby wygodniejsze mieszkanie na parterze. Gdyby przy drzwiach wejściowych zainstalować podjazd, mogłaby w ciągu dnia sama wyjeżdżać na zakupy. Poza tym zostałyby im jeszcze wspólne noce. Tego przecież nic nie może zmienić.
Szybko wszakże okazało się, że choroba atakowała jej nerwy nieubłaganie jak drapieżne zwierzę, rozwijała się własnym rytmem, a nie wedle jej życzenia. Plany, które poczyniła, leżąc sztywno u jego boku, na wielkim podwójnym łóżku, usiłując nie przeszkodzić mu choćby najmniejszym skurczem mięśni, okazały się zupełnie nierealne. On widząc jej żałosne wysiłki, próbował być wyrozumiały oraz uprzejmy. Nie czynił jej wyrzutów, tyle że się od niej odsunął, nie potępiał jej coraz większego osłabienia, tyle że demonstrował własny brak sił. Tonęła w koszmarach sennych; walczyła i dusiła się w bezmiernym morzu, chwytała dryfujący konar i czuła, że i on idzie na dno – miękka i przegniła gąbka w jej dłoniach. Zauważała z przerażeniem, że nabiera pokutniczej, nieznośnej maniery człowieka niepełnosprawnego. Lecz niełatwo było zachowywać się przy nim naturalnie, jeszcze trudniej rozmawiać. Pamiętała, jak leżał wyciągnięty na sofie i patrzył, jak czytała lub szyła; postać, którą wybrał i stworzył, udrapował i przystroił w ekscentryczne ubrania. Teraz zaś bal się napotkać jej wzrok.
Przypomniała sobie, jak jej powiedział, że rozmawiał z pielęgniarką środowiskową w szpitalu. Może już wkrótce znajdzie się wolne miejsce w Folwarku Toynton.
– To nad morzem, kochanie. Zawsze lubiłaś morze. A poza tym niewielka społeczność, nie jedna z tych potężnych, bezosobowych instytucji. Faceta, który tam rządzi, bardzo cenią, no i jest to głównie instytucja o charakterze religijnym. Anstey nie jest osobiście katolikiem, lecz regularnie pielgrzymują do Lourdes. Spodoba ci się; chodzi mi o to, że zawsze obchodziła cię religia. Tej sprawy akurat nie dograliśmy między sobą. Prawdopodobnie nie pojmowałem twoich potrzeb tak jak należało.
Mógł sobie teraz pozwolić na pobłażliwość względem tej szczególnej słabostki. Zapomniał, że nauczył ją obywać się bez Boga. Odebrał jej religię mimochodem, nie przywiązując do tego większej wagi. Nic z tego nie rozumiał. Właściwie wiara nie była dla niej ważna – stanowiła przecież substytut seksu i miłości. Nie mogła udawać, że z trudem porzuciła wygodną fikcję nauczaną w Szkole Podstawowej Świętego Mateusza, przyswajaną za fałdami elanowych zasłon w saloniku ciotki w Alma Terrace. Wisiały tam święte obrazki, fotografia papieża Jana, a w ramce papieskie błogosławieństwo z okazji ślubu cioci i wujka. Wszystko to stanowiło część tego sierocego, monotonnego i niezupełnie nieszczęśliwego dzieciństwa, które teraz nikło w oddali jak niemal obcy, dawno temu odwiedzony brzeg. Nie mogła tam wrócić, gdyż zgubiła drogę.
W końcu uznała, że Folwark Toynton rzeczywiście będzie dla niej odpowiednim schronieniem. Wyobrażała sobie, jak siedzi z grupką pacjentów, słońce świeci, a ona wpatruje się w morze; morze, które nieustannie się zmienia, ale jest wieczne, koi i jednocześnie przeraża, mówi jej swym nieprzerwanym rytmem, iż tak naprawdę nic nie ma znaczenia, że ludzkie nieszczęście się nie liczy, a wszystko z czasem mija. Zresztą nie miała tu zostać na zawsze. Steve, dzięki pomocy działu socjalnego w urzędzie dzielnicowym, planował przeprowadzkę do nowego i bardziej odpowiedniego domu; jej pobyt tutaj miał być jedynie chwilową rozłąką.
Trwała ona jednak już osiem miesięcy; osiem miesięcy, podczas których słabła coraz bardziej i pogrążała się w rozpaczy. Usiłowała to ukrywać, ponieważ w Folwarku Toynton nieszczęście było grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, grzechem przeciwko Wilfredowi. Odnosiła wrażenie, że na ogół jej się to udaje. Niewiele miała wspólnego z innymi pacjentami. Grace Willison to nudna dewotka w średnim wieku. Osiemnastoletni Georgie Allan był hałaśliwy i wulgarny; poczuła ulgę, gdy się rozchorował tak bardzo, że nie mógł opuszczać łóżka. Henry Carwardine, sarkastyczny i pełen dystansu, traktował ją jak młodszą urzędniczkę. Jennie Pegram nieustannie robiła coś z włosami i uśmiechała się ni to głupio, ni tajemniczo. Wreszcie Victor Holroyd, przerażający Victor, który nie cierpiał jej, podobnie jak pozostałych mieszkańców Folwarku Toynton. Victor nie uznawał ukrywania nieszczęścia za cnotę i często podkreślał, że jeśli już ludzie poświęcają się opiece nad innymi, to trzeba im rzeczywiście zapewnić pełne ręce roboty.