Выбрать главу

– Brakuje jeszcze dwojga członków naszej rodziny, Alberta Philby, majstra, i mojej siostry Millicent Hammitt. Mam nadzieję, że ich pan później pozna. No i oczywiście nie mogę zapomnieć o Jeoffreyu. – Jakby reagując na swe imię, kot, który dotychczas drzemał na parapecie okna, przeciągnął się, zeskoczył niezgrabnie na podłogę i podszedł do nich ze sterczącym do góry ogonem. Anstey wyjaśnił:

– Nazwaliśmy go tak po kocie Christophera Smarta. Chyba pamięta pan ten wiersz? Napisał go w szpitalu dla obłąkanych:

Na przykład taki mój Kot Jeoffrey.

Jest poddanym Boga Żywego, uczciwe służąc mu co dnia,

Zwalcza moce ciemności elektryzującą skórą i rozjarzonymi oczami,

Zwalcza Diabla, symbol śmierci, życiu dodając bodźca.

Dalgliesh potwierdził, iż zna ten utwór. Mógłby dodać, że jeśli Anstey przeznaczył swemu kotu tę dostojną rolę, to chyba niezbyt szczęśliwie wybrał kociątko. Jeoffrey był beczułkowatym kocurem z niemal lisią kitą i sprawiał wrażenie zwierzęcia, którego życie mniej służyło Stwórcy, a więcej zaspokajaniu kocich żądz. Jeoffrey obdarzył Anfleya niechętnym spojrzeniem wyrażającym cierpienie oraz niesmak, po czym skoczył lekko i precyzyjnie na kolana Carwardine'a, który bynajmniej nie poczuł się uszczęśliwiony. Ponieważ Carwardine najwyraźniej nie miał ochoty go przygarnąć, zadowolony kocur położył się wygodnie, mruknął, podwinął łapki i wreszcie łaskawie zamknął oczy.

Julius Court i Maggie Hewson usiedli przy drugim końcu długiego stołu. Nagle Julius zawołał:

– Uważajcie na to, co mówicie panu Dalglieshowi, gdyż może to wykorzystać jako dowód. Wprawdzie woli podróżować incognito, ale to komendant Adam Dalgliesh ze Scotland Yardu. Jego praca polega na ujmowaniu zabójców.

Filiżanka Henry'ego Carwardine'a zabrzęczała na spodku. Młodzieniec próbował bezskutecznie przytrzymać ją lewą ręką. Nikt na niego nie patrzył. Jennie Pegram prychnęła z niesmakiem, po czym rozejrzała się wokół zadowolona z siebie, jakby dokonała czegoś inteligentnego. Helen Rainer odezwała się ostrym tonem:

– Skąd pan wie?

– Bywam w świecie, moi drodzy, a czasami nawet czytam gazety. W zeszłym roku pisano o pewnym przypadku, który przysporzył komendantowi sporo sławy.

Zwrócił się do Dalgliesha:

– Dziś wieczorem po kolacji będę pil z Henrym wino i słuchał muzyki. Może pan się do nas przyłączy? Przy okazji pomógłby pan Henry'emu przyjechać. Wilfred na pewno pana usprawiedliwi.

Nie było to zbyt grzeczne zaproszenie, gdyż wyłączało wszystkich poza dwiema osobami i bezceremonialnie odbierało gościa gospodarzowi, którego nawet nie zapytano o zdanie. Lecz najwidoczniej nikt się tym nie przejął. Być może ci dwaj mężczyźni często wspólnie popijali, gdy Court był w swoim domku. W końcu pacjenci nie musieli mieć wspólnych przyjaciół, a Court nie miał obowiązku zapraszania wszystkich do siebie. Poza tym Dalgliesha przezornie poproszono o eskortowanie pacjenta. Detektyw lakonicznie podziękował i usiadł przy stole między Ursulą Hollis a Henrym Carwardine'em.

Podwieczorek był niewyszukany, wręcz szkolny. Na stole nie położono obrusu. Na pociętym dębowym blacie, pełnym wypalonych śladów, ustawiono dwa brązowe dzbanki, którymi zarządzała Dorothy Moxon, dwie tace z grubo pokrojonym ciemnym chlebem, cienko posmarowanym czymś, co Dalglieshowi przypominało margarynę, słoik z miodem i dzban z napojem drożdżowym, talerz z bułeczkami domowego wypieku z czarnymi porzeczkami. Była też misa z jabłkami. Wyglądały na spady. Każdy pił z brązowego kamionkowego kubka. Helen Rainer podeszła do kredensu ustawionego pod oknem i przyniosła trzy podobne kubki oraz talerze dla gości.

Był to dziwny podwieczorek. Carwardine całkowicie ignorował gościa, jedynie raczył pchnąć w jego kierunku tacę z chlebem i masło, a i z Ursulą Hollis Dalgliesh nie bardzo potrafił nawiązać kontakt. Jej napięta, blada twarz zwracała się ku niemu bez przerwy, a dwoje dysharmonijnych oczu szukało jego wzroku. Męczyło go, że pacjentka stawia mu jakieś wymagania, desperacko usiłując wzbudzić w nim zainteresowanie czy nawet uczucie, którego nie miał i zupełnie nie potrafił ofiarować. Lecz szczęśliwym trafem wspomniał o Londynie. Jej twarz pojaśniała. Ursulą zapytała, czy zna Marylebone i rynek na Beli Street. Zaczęli zawzięcie rozprawiać o stołecznych targach ulicznych. Ożywiła się, nawet poładniala i detektyw zauważył ze zdziwieniem, że rozmowa o Londynie w jakiś sposób ją uspokaja.

Nagle Jennie Pegram nachyliła się nad stołem i powiedziała z udawanym niesmakiem:

– Śmieszny zawód, chwytanie zabójców po to, żeby ich powiesić. Zastanawiające, że wam się to podoba.

– Nie podoba, a poza tym już się ich nie wiesza.

– No to zamyka na dożywocie. Myślę, że to jeszcze gorsze. Poza tym założę się, iż niektórzy z tych, których pan schwytał w swojej młodości, zostali powieszeni.

Dostrzegł w jej oczach niemal pożądliwy błysk. Nie było to dla niego żadną nowością. Odparł cicho:

– Pięciu. Ciekawe, że tylko o nich ludzie chcą słyszeć.

Anstey uśmiechnął się łagodnie i odezwał jak człowiek, który pragnie zachować bezstronność.

– To nie jest tylko kwestia kary, Jennie, prawda? Istnieje przecież kwestia odstraszania, potrzeba zaszczepienia wśród ludzi niechęci do przemocy i zbrodni; nadzieja zreformowania i zrehabilitowania zbrodniarza; ważne jest też to, by nie mógł tego zrobić po raz drugi.

Przypominał Dalglieshowi znienawidzonego dyrektora szkoły. Człowiek ów chętnie inicjował szczere dyskusje, gdyż uważał to za swój obowiązek, ale zawsze robił to z pozycji siły: pozwalał na ograniczone wyrażanie nieprawomyślnych opinii pod warunkiem, że w wyznaczonym czasie klasa doszła do właściwych przekonań, to znaczy zaczęła podzielać jego poglądy. Teraz wszakże Dalgliesh nie musiał ani nie zamierzał brać udziału w takiej rozgrywce. Jennie znów zadała pytanie: