Dostrzegł też trzy chaty. Dwie stały około stu jardów od Folwarku, a trzecia, samotna, wyżej na cyplu. Miał wrażenie, że bliżej morza widzi również fragment czwartego dachu, ale nie był tego pewien. Mógł to być równie dobrze występ skalny. Ponieważ Dalgliesh nie wiedział, który dom jest Chatą Nadziei, doszedł do wniosku, że najrozsądniej będzie zacząć od bliższej pary. Wyłączył silnik samochodu i zastanawiał się, co robić. Po raz pierwszy usłyszał morze: ów łagodny bezustanny rytmiczny pomruk, jeden z najtęskniejszych i najbardziej przejmujących dźwięków w przyrodzie. Wciąż nic nie wskazywało na to, że ktoś zauważył jego przyjazd; cały cypel pogrążony był w milczeniu, nawet ptaki nie śpiewały. Dalgliesh wyczuwał coś dziwnie złowrogiego w tej pustce i ciszy. Nawet łagodne popołudniowe słońce nie mogło rozproszyć tego wrażenia.
Podjechał do chat, lecz i wówczas jego przybycie nie przywołało do okna żadnej twarzy, na ganku nie pojawiła się postać w sutannie. Dwa stare parterowe domki z wapienia miały ciężkie kamienne dachy, typowe dla tej okolicy, popstrzone jasnymi poduszeczkami szmaragdowego mchu. Chata Nadziei stała z prawej strony, a Wiary z lewej. Ich nazwy wymalowano stosunkowo niedawno. Trzecia z nich, usytuowana nieco dalej, była prawdopodobnie Chatą Miłości. Dalgliesh wątpił, czy ojciec Baddeley przyłożył ręki do nadania im tych nazw. Nie musiał czytać mian na furtce, by zorientować się, w którym domku mieszka ksiądz. Ponieważ staruszek zupełnie nie dbał o estetykę otoczenia, trudno było przypuszczać, by zawiesił perkalowe zasłonki, kosz z pnącym się bluszczem, fuks j e nad drzwiami Chaty Wiary czy też żeby artystycznie rozmieścił po obu stronach ganku pomalowane na jaskrawożółty kolor doniczki z nie przekwitłymi jeszcze letnimi kwiatami. Dwa grzyby – produkt masowej betonowej twórczości – stały po obu stronach furtki i kojarzyły się z typowym przedmieściem Londynu. Dalgliesh wręcz zdziwił się, że nie przycupnęły tu jeszcze figurki krasnoludków. Chata Nadziei, dla odmiany, pozbawiona była wszelkich ozdób. Pod oknem stała jedynie solidna dębowa ławka, gdzie można było wygrzewać się w słońcu, a ganek zagracał dodatkowo zestaw kijów oraz stary parasol. Okna zasłonięte Uranami z jakiegoś ciężkiego materiału w kolorze ciemnej czerwieni.
Nikt nie odpowiedział na pukanie do drzwi, można się było tego zresztą spodziewać. Oba domki sprawiały wrażenie pustych. Drzwi zamknięto tylko na zasuwę. Po chwili wahania Dalgliesh odsunął ją i wkroczył w ponure wnętrze, które swym ciepłym, nieco stęchłym, książkowym zapachem natychmiast przeniosło go o trzydzieści lat wstecz. Odciągnął zasłony i do pomieszczenia wpadło światło. Teraz policjant rozpoznał znajome sprzęty: okrągły palisandrowy stół na jednej nodze, pokryty kurzem, ustawiony na środku pokoju, sekretarzyk pod ścianą; fotel z wysokim oparciem i wyściełanymi bokami, tak stary, że spod wystrzępionej tapicerki wyłaziły trociny, a przez zniszczone siedzenie prześwitywało nagie drewno. Czyżby wciąż był to ten sam fotel? Smutek pamięci musi być jakimś nostalgicznym omamem. Lecz był jeszcze inny przedmiot – równie znajomy i stary. Za drzwiami wisiał czarny płaszcz ojca Baddeleya, a nad nim zniszczony sflaczały beret.
To właśnie widok owego płaszcza uświadomił Dalglieshowi, że coś jest nie w porządku. To, iż gospodarz nie wyszedł na powitanie, było dziwne, ale dawało się wyjaśnić. Pocztówka mogła się zawieruszyć albo nagle wezwano księdza do Folwarku, ewentualnie ojciec Baddeley pojechał do sklepu w Wareham i nie zdążył na powrotny autobus. Możliwe nawet, że zupełnie zapomniał o spodziewanym gościu. Lecz jeśli gdzieś wyszedł, to dlaczego nie włożył płaszcza? Trudno sobie wyobrazić, by nosił coś innego bez względu na porę roku.
Wówczas dopiero Dalgliesh zwrócił uwagę na coś, co jego wzrok musiał wcześniej bezwiednie zanotować: stosik arkuszy na sekretarzyku, wszystkie z nadrukiem czarnego krzyża. Policjant podniósł jeden z nich i podszedł do okna w nadziei, że lepsze światło udowodni, iż nie ma racji. Jednak o błędzie nie mogło być mowy. Przeczytał, co następuje:
Michael Francis Baddeley
Ksiądz
ur. 29 października 1896 zm. 21 września 1974
R.I.P.
Pochowany w parafii Św. Michała i Wszystkich Aniołów
Toynton, Dorset
26 września 1974
Nie żył od jedenastu dni, a pochowany został przed pięcioma. Dalgliesh powinien się domyślić, iż ojciec Baddeley niedawno umarł. Jak bowiem wytłumaczyć wrażenie, że osobowość księdza wciąż wypełnia chatę, że wystarczy jedno głośniejsze wezwanie, by jego dłoń spoczęła na klamce? Spoglądając na znajomy spłowiały płaszcz z ciężką klamrą – czyżby staruszek rzeczywiście się nie zmienił przez trzydzieści lat? – Dalgliesh poczuł ukłucie żalu, wręcz smutku. Zaskoczyła go intensywność tego uczucia. Umarł stary człowiek. Musiał to być naturalny zgon, skoro go tak szybko pochowano. Ani śmierć, ani pogrzeb nie odbiły się głośnym echem. Coś jednak dręczyło księdza, lecz nie zdążył się z tego zwierzyć. Teraz Dalgliesh bardzo pragnął upewnić się, że ojciec Baddeley otrzymał jego pocztówkę i nie umarł w przekonaniu, iż zlekceważono jego wołanie o pomoc.
Szukać należało oczywiście we wczesnowiktoriańskim sekretarzyku, który należał do matki ojca Baddeleya. Pamiętał, że ksiądz zamykał go na kluczyk. Nie należał do ludzi skrytych, ale każdy duchowny musiał mieć przynajmniej jedną zamykaną szufladę albo biurko, by ustrzec się przed wścibskimi oczami sprzątaczek czy też nazbyt ciekawych parafian. Dalgliesh przypominał sobie, jak ojciec Baddeley szperał w głębokich kieszeniach płaszcza szukając zabytkowego kluczyka, przywiązanego sznurkiem do staromodnego spinacza na bieliznę w celu łatwiejszego rozpoznania. Prawdopodobnie tkwił on nadał w jednej z kieszeni płaszcza.
Policjant wsunął dłoń do obu kieszeni w poczuciu winy, że oto okrada zmarłego. Kluczyka nie było. Podszedł do sekretarzyka i chwycił klapę. Otworzyła się lekko. Dalgliesh pochylił się, aby obejrzeć zamek, następnie przyniósł z samochodu latarkę i znów zaczął się przyglądać. Nie miał żadnych wątpliwości: zamek wyważono. Dokonano tego fachowo i bez większego wysiłku. Zamknięcie było ozdobne, ale niezbyt solidne, zainstalowano je po to, by uchronić zawartość sekretarzyka przed wścibskim wzrokiem, lecz nie przed fachowym włamaniem. Dłuto albo nóż, a prawdopodobnie ostrze nożyka do listów wsunięto pod blat i użyto do wyważenia. Ślady były zdumiewająco nieznaczne, ale zadrapania i wyłamany zamek nie pozostawiały cienia wątpliwości.
Kto był sprawcą włamania? Mógł nim być sam ojciec Baddeley. Jeśli zgubił kluczyk, a nie posiadał zapasowego, gdzie w tej zapadłej dziurze miał szukać ślusarza? Wprawdzie, o ile Dalgliesh dobrze pamiętał księdza, atak na blat sekretarzyka nie należał do rozwiązań typowych dla tego człowieka, jednakże nie można było tego wykluczyć. Możliwe, iż otworzono go po śmierci ojca Baddeleya. Jeśli nie udało się znaleźć kluczyka, ktoś z Folwarku Toynton musiał wyważyć zamek. Być może znajdowały się tam dokumenty lub potrzebne papiery; legitymacja ubezpieczeniowa; nazwiska przyjaciół, których należało powiadomić; testament. Dalgliesh uwolnił się od podejrzeń, zirytowany, ponieważ miał już ochotę założyć rękawiczki, zanim zacznie szukać dalej. Szybko przejrzał zawartość szuflad sekretarzyka.