Wsunął list do kieszeni i szedł dalej, od czasu do czasu zerkając na złożoną gazetę. Jedno z ogłoszeń rzuciło mu się w oczy tak wyraźnie, jakby ktoś je umieścił w ramce. Nazwy nie były obce.
Folwark Toynton. Zawiadamiamy wszystkich Przyjaciół,
że od dnia powrotu z Październikowej Pielgrzymki będziemy
częścią większej rodziny trustu Ridgewella. Proszę, byście
w tej ważnej chwili pamiętali o nas w swych modlitwach.
Ponieważ niestety nasza lista Przyjaciół zaginęła w wyniku
nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, upraszam wszystkich,
którzy chcą być z nami w kontakcie, o pilną wiadomość.
Wilfred Anstey, zarządca.
Oczywiście! Lista Przyjaciół Folwarku Toynton, w nie wyjaśniony sposób zagubiona po śmierci Grace Willison, te sześćdziesiąt osiem nazwisk, które Grace znała na pamięć. Stanął jak wryty pod ponurym niebem i jeszcze raz przeczytał notatkę. Ogarnęło go podniecenie, tak gwałtowne i namacalne jak ból brzucha czy nagły przypływ adrenaliny. Zrozumiał natychmiast, nabrał wręcz pewności, że złapał wreszcie koniec splątanego motka. Wystarczy pociągnąć delikatnie za ten jeden fakt, a nitka zacznie się w cudowny sposób rozplątywać.
Jeżeli Grace Willison została zamordowana, w co wierzył niezbicie pomimo wyników sekcji, to dlatego, że coś wiedziała. Musiała to być bardzo istotna informacja, taka, której nie posiadał nikt inny. Nie zabijało się przecież nikogo po to, by uciąć intrygujące, ale niegroźne podejrzenia co do tego, gdzie ojciec Baddeley przebywał owego popołudnia, gdy zginął Holroyd. Ksiądz był w Czarnej Wieży. Dalgliesh był tego świadom i mógł to udowodnić; Grace Willison zapewne też o tym wiedziała. Lecz rozszczepiona zapałka i zeznanie Grace razem wzięte niczego jeszcze nie dowodziły. Ponieważ ojciec Baddeley nie żył, można było najwyżej stwierdzić, że stary ksiądz powinien wspomnieć, iż widział, jak Julius Court przecina cypel. Dalgliesh już sobie wyobrażał pogardliwy sardoniczny uśmieszek Juliusa. Chory zmęczony staruszek siedział z książką przy wschodnim oknie. Któż może teraz udowodnić, że nie przespał tam paru dobrych godzin, zanim wrócił przez cypel do Folwarku Toynton, gdy tymczasem na plaży niewidoczna grupka ratowników zmagała się ze swym brzemieniem? Skoro ojciec Baddeley nie żyje, nie można uzyskać jego zeznania i żadna policja na świecie nie wznowi postępowania na podstawie takich słabych dowodów. Największą krzywdę Grace mogła sobie wyrządzić, jeśli komuś powiedziała, że Dalgliesh jest nie tylko rekonwalescentem w Toynton, ale żywi również pewne podejrzenia. To wyznanie mogło przechylić szalę wagi jej życia i śmierci. Jej osoba stała się niebezpieczna. Nie dlatego, że wiedziała, iż ojciec Baddeley siedział w Czarnej Wieży po południu dwunastego września, lecz ponieważ posiadała konkretną, cenną informację. Istniała tylko jedna lista Przyjaciół Folwarku Toynton, a Grace mogła ją przepisać z pamięci. Powiedziała to przy Juliusie. Spis można było podrzeć, spalić czy też zniszczyć w inny sposób. Lecz tylko w jeden sposób dało się wymazać owe sześćdziesiąt osiem nazwisk z pamięci tej słabiutkiej kobiety.
Dalgliesh przyspieszył kroku. Niemal zaczął zbiegać z cypla. Dziwnym trafem ból głowy zniknął, pomimo coraz cięższego nieba i nabrzmiałego burzowego powietrza. Należałoby zmienić metaforę, sprawdzoną, ale oklepaną. W tej pracy nieważny był ostatni, najłatwiejszy element układanki. Nie, chodziło raczej o ten jeden zaniedbywany, nieciekawy kawałeczek, który wsunięty na miejsce, nieoczekiwanie nadawał sens tak wielu innym rozrzuconym częściom składowym. Zwodnicze kolory, bezpostaciowe i złudne kształty nagle złączyły się po raz pierwszy w rozpoznawalny kontur gotowego obrazu.
Teraz, gdy ów element znalazł się na miejscu, należało poukładać pozostałe. Tymczasem trzeba zapomnieć o dowodach, wynikach sekcji i formalnych orzeczeniach po przeprowadzonym dochodzeniu; zapomnieć o dumie, strachu przed śmiesznością, o niechęci do angażowania się w tę sprawę. Należy wrócić do podstawowej zasady wyznawanej przez każdego detektywa, który zwęszył jakieś łotrostwo na swym poletku. Cui bono? Kto żył ponad stan? Kto posiadał więcej pieniędzy, niż dało się to logicznie wyjaśnić? W Folwarku Toynton byli dwaj tacy ludzie, a łączyła ich śmierć Holroyda. Julius Court i Dennis Lemer. Julius, który stwierdził, że jego odpowiedzią na Czarną Wieżę są pieniądze i wszystko, co można za nie dostać: piękno, rozrywki, przyjaciele, podróże. Jakim cudem spadek w wysokości trzydziestu tysięcy funtów, choćby najlepiej zainwestowany, umożliwiał mu życie na tak wysokiej stopie? Julius pomagał Wilfredowi w rachunkach i wiedział lepiej niż inni, w jak opłakanym stanie znajdują się finanse Folwarku Toynton. Sam nie jeździł nigdy do Lourdes, bo to impreza nie dla niego, lecz zawsze był w domku, by przygotować przyjęcie powitalne dla pielgrzymów. Julius tak wielkodusznie pomógł, gdy autobus z pacjentami miał kraksę, natychmiast pojawił się na miejscu, wszystko pozałatwiał, po czym kupił nowy, specjalnie zaadaptowany autokar, aby pielgrzymka uzyskała niezależność. Court dostarczył dowodów oczyszczających Dennisa Lernera z jakichkolwiek podejrzeń o zamordowanie Holroyda.
Dot stwierdziła, iż Julius czerpał korzyści z Folwarku Toynton. Dalgliesh przypomniał sobie tamtą scenę przy łożu śmierci Grace; wybuch Dot, niedowierzające spojrzenie Juliusa, a potem szybką kąśliwą ripostę. Być może wykorzystywał on to miejsce do czegoś więcej niż zaspokojenie wewnętrznej potrzeby sprawowania patronatu i okazywania hojności? Wykorzystanie Folwarku Toynton. Wykorzystanie pielgrzymki. Walka o to, aby przetrwał Folwark i pielgrzymka, bo zarówno jedno, jak i drugie było dla niego bardzo istotne.
A co z Dennisem Lernerem? Siedział w Folwarku Toynton, chociaż zarabiał tu mniej niż gdzie indziej, i pomimo to mógł opłacać pobyt matki w ekskluzywnym domu opieki. Dennis pokonał strach, by wdrapywać się na skały z Juliusem. Gdzie można lepiej porozmawiać w absolutnym odosobnieniu, nie wzbudzając niczyich podejrzeń? I jak dobrze się złożyło, że przetarta lina zniechęciła Wilfreda do wspinaczki. Dennis nigdy nie zrezygnował z pielgrzymki, nawet jeśli – jak to właśnie zdarzyło się dzisiaj – ledwie stal na nogach z powodu migreny. Dennis zarządzał dystrybucją kremu do rąk i talku. Większość pakunków przygotowywał sam.
Wyjaśniało to także śmierć ojca Baddeleya. Dalgliesh nie mógł uwierzyć, iż jego przyjaciel stracił życie, by nie wyszło na jaw, że nie widział Juliusa na cyplu tego popołudnia, kiedy zginął Holroyd. Ponieważ staruszek nie miał żadnego konkretnego dowodu, iż nie zdrzemnął się na chwilkę przy oknie, oskarżenie Juliusa o kłamstwo byłoby kłopotliwe i nieprzyjemne, choć niegroźne. Lecz jeśli śmierć Holroyda stanowiła część szerzej zakrojonego i bardziej złowrogiego spisku? Wówczas konieczne stało się wyeliminowanie – i to bez wysiłku! – upartego, inteligentnego i zawsze obecnego obserwatora, którego nie dało się uciszyć w żaden inny sposób, jeśli zwęszył obecność zła. Ojca Baddeleya zabrano do szpitala, zanim dotarła do niego wieść o śmierci Holroyda. Gdy się wszakże dowiedział, uzmysłowił sobie z pewnością znaczenie tego, czego w tak oczywisty sposób nie udało mu się spostrzec. Musiał podjąć działania. I zrobił to. Zadzwonił do Londynu, pod numer znaleziony w książce telefonicznej. Umówił się na spotkanie z mordercą.
Dalgliesh maszerował szybko, minął Chatę Nadziei i skierował się niemal instynktownie do Folwarku Toynton. Pchnął ciężkie frontowe drzwi. Znów poczuł nieco onieśmielający ostry zapach, maskujący posępniejszą, mniej przyjemną woń. Było tak ciemno, że od razu musiał włączyć światło. Korytarz rozbłysnął jak ekran po zakończonym filmie. Podłoga w czamo-białą kratkę przypominała gigantyczną pustą szachownicę, na której dopiero należało poustawiać figury.