Выбрать главу

Jak dotąd Dalgliesh nie posiadał dowodu. Lecz jeśli ma rację, to przy odrobinie szczęścia uzyska go za trzy dni. Mógłby już teraz zadzwonić na miejscową policję i spokojnie zlecić jej skontaktowanie się z oddziałem centralnej kontroli narkotyków, a także zatelefonować do inspektora Daniela i umówić się na spotkanie w drodze powrotnej do Londynu. Przede wszystkim jednak musiał działać dyskretnie. Nie może wzbudzać podejrzeń. Wystarczyłby przecież jeden telefon do Lourdes, by odwołać dostawę, a on zostałby znów z nie uporządkowanymi podejrzeniami, zbiegami okoliczności i bezpodstawnymi zarzutami.

Pamiętał, że najbliższy aparat telefoniczny znajduje się w jadalni. Miał wyjście na miasto i przedłużenie na inne pomieszczenia. Kiedy detektyw podniósł słuchawkę, nie usłyszał sygnału. Jak zwykle w takim momencie, zdenerwował się, ponieważ urządzenie, które powinno działać, okazało się bezużyteczną masą plastiku i metalu. Dalglieshowi przyszło do głowy, że dom z zepsutym telefonem wydaje się zawsze bardziej odcięty od świata niż ten, w którym w ogóle nie ma telefonu. Właściwie dlaczego linia nie działała? Zresztą czy miało to jakieś znaczenie? W końcu detektyw zaraz wyruszy w drogę i możliwe, że zastanie inspektora Daniela na posterunku policji. W tym stadium, kiedy jego teoria była zaledwie przypuszczeniem, wolał nie rozmawiać z nikim innym. Odłożył słuchawkę. Nagle od strony drzwi usłyszał głos:

– Jakieś kłopoty, komendancie?

Julius Court musiał stąpać po domu cicho jak kot. Teraz stal oparty lekko o futrynę, a obie ręce trzymał w kieszeniach marynarki. Złudzenie spokoju było fałszywe. Julius stał gotów do natychmiastowego skoku. Twarz nad wysokim, zrolowanym kołnierzem swetra przypominała czaszkę albo rzeźbę, muskuły napinały się pod zaczerwienioną skórą. Court nawet nie mrużył błyszczących czujnych oczu. Patrzył na Dalgliesha z miną hazardzisty, który obserwuje toczące się kości.

Detektyw odparł spokojnie:

– Chyba telefon jest zepsuty. Nie szkodzi. Zrobię gospodyni niespodziankę.

– Czy często włóczy się pan po cudzych domach, by przeprowadzać prywatne rozmowy? Główny telefon jest w portierni. Nie zauważył pan?

– Wątpię, czy miałbym tam więcej szczęścia.

Spoglądali po sobie, cisza zaś stawała się coraz bardziej nieznośna. Dalgliesh z drugiego końca pokoju czytał w myślach przeciwnika, jakby je ktoś wyraźnie zaznaczył na grafiku, gdzie czarna strzałka wędruje zgodnie z kierunkiem podejmowanych decyzji. Nie było tu wewnętrznej walki, a jedynie proste rozważanie możliwości. Gdy wreszcie Julius wyjął rękę z kieszeni, Dalgliesh niemal odetchnął z ulgą. Zauważył lufę ługera. Kości zostały rzucone. Teraz już nie mogło być mowy o powrocie, udawaniu, niepewności.

– Nie ruszaj się – powiedział cicho Julius – jestem świetnym strzelcem. Siadaj przy stole. Ręce na blat. Teraz mi powiesz, jak mnie rozpracowałeś. Zakładam, że to uczyniłeś. Jeśli nie, przeliczyłem się. W tej chwili i tak musisz zginąć, ja zaś zadaję sobie mnóstwo trudu, więc byłoby nam obu przykro na wieść, że to właściwie niepotrzebne.

Lewą ręką Dalgliesh wyciągnął z kieszeni list ojca Baddeleya i pchnął go przez stół.

– To cię zainteresuje. Przyszło dziś rano pod adres ojca Baddeleya.

Szare oczy nawet nie drgnęły.

– Przykro mi. List na pewno jest fascynujący, ale akurat mam inne sprawy na głowie. Sam go odczytaj.

– Wyjaśnia, dlaczego chciał się ze mną spotkać. Nie musiałeś pisać tamtego anonimu. Niepotrzebnie też niszczyłeś dziennik. Jego dylemat nie dotyczył ciebie. I w ogóle, po co go zabijałeś? Był w wieży podczas śmierci Holroyda; doskonale zdawał sobie sprawę, że nie spał i że ciebie nie było wówczas na cyplu. Lecz czy ta wiedza była na tyle niebezpieczna, że musiałeś go wykończyć?

– Owszem, w przypadku Baddeleya była groźna. Stary miał jakiś dziwny instynkt w sprawach, które określał złem. To oznaczało, że wykazywał głęboko zakorzenioną nieufność w stosunku do mnie; szczególnie niepokoił go mój wpływ na Dennisa. Odgrywaliśmy swego rodzaju prywatną komedyjkę, na takim poziomie, który raczej nie znalazłby uznania Policji Metropolitalnej. Mogło się to zakończyć tylko w jeden sposób. Na trzy dni przed wyjściem ze szpitala Baddeley zadzwonił do mojego londyńskiego mieszkania i poprosił, abym go odwiedził dwudziestego szóstego września po dziewiątej. Poszedłem przygotowany. Jadąc z Londynu, zostawiłem mercedesa w tej kotlince za kamiennym murem przy nabrzeżnej drodze. Kiedy wszyscy jedli kolację, zabrałem jeden z habitów wiszących w portierni. Następnie udałem się do Chaty Nadziei. Gdyby mnie ktoś zobaczył, musiałbym zmienić plan. Nikt mnie jednak nie widział. Stary siedział sam przy wygasającym kominku i czekał na mnie. Myślę, że już w dwie minuty po moim wejściu uświadomił sobie, że go zabiję. Gdy przyłożyłem mu plastik do twarzy, nawet nie mrugnął. Zwróć uwagę – plastik. Nie zostawia w nozdrzach i tchawicy żadnych zdradliwych nitek. Zresztą ten biedny głupek Hewson i tak niczego by nie zauważył. Dziennik Baddeleya leżał na stole. Zabrałem go na wszelki wypadek, bo stary mógł zapisać coś obciążającego. Słusznie uczyniłem. Baddeley miał okropny zwyczaj dokładnego notowania, gdzie był i kiedy. Lecz nie włamywałem się do sekretarzyka. Nie musiałem. Tym drobnym przewinieniem możesz obarczyć Wilfreda. Na pewno bardzo mu zależało, żeby jak najszybciej zobaczyć testament. Przy okazji, nie znalazłem twojej pocztówki i podejrzewam, że Wilfred też dalej nie grzebał, gdy tylko znalazł testament. Stary na pewno ją podarł. Nie przywiązywał wagi do takich drobiazgów. Potem wróciłem i przespałem się trochę w samochodzie. Następnego ranka wróciłem na londyńską szosę i przyjechałem tu, gdy wszystko się uspokoiło. Zauważyłem w dzienniku, że stary zaprosił A.D. z wizytą i że ten ktoś ma przyjechać pierwszego października. Trochę mnie to zdziwiło. Baddeley nie miewał gości. Na wszelki wypadek podłożyłem anonim, ponieważ nie wiedziałem, czy Baddeley nie zwierzył się komuś ze swych problemów. Muszę przyznać, że nieco mnie zmartwiło, iż tajemniczym A.D. jesteś ty, mój drogi komendancie. Gdybym o tym wiedział, działałbym z nieco większą finezją.

– A stuła? Po co miał ją na sobie?

– Powinienem był ją zdjąć, lecz przecież nie można o wszystkim pamiętać. Otóż nie wierzył, że kryję Dennisa z czystej sympatii albo że chcę oszczędzić zmartwień Wilfredowi. Za dobrze mnie znał. Kiedy mnie oskarżył o korumpowanie Dennica i o wykorzystywanie Toynton dla własnych celów, powiedziałem, że wyznam prawdę i chcę się wyspowiadać. Musiał podejrzewać w głębi duszy, iż to oznacza jego śmierć, a ja zabawiam się tylko jego kosztem. Nie mógł jednak ryzykować. Gdyby nie potraktował mnie poważnie, całe jego życie pachniałoby hipokryzją. Wahał się może dwie sekundy, po czym założył stułę na szyję.