– Ja bym niczego nie komplikował.
– Może masz rację. Moje pierwsze dwa morderstwa były klasycznie proste, a przecież nie można się ich powstydzić. Teraz włożysz Philby'ego do bagażnika mercedesa. Jest zaparkowany z tyłu. Ale najpierw idziemy do pomywalni naczyń. Znajdziesz tam w pralce dwa obrusy. Zabierzesz ten z góry. Nie chcę mieć w samochodzie żadnych tkanek ani kurzu z butów.
– Czy pani Reynoids nie zauważy, że jednego brakuje?
– Pierze i prasuje dopiero jutro. Ta kobieta trzyma się ściśle swoich nawyków. Do wieczora zwrócę obrus. Nie trać czasu.
Umysł Juliusa musiał rejestrować każdą sekundę, pomyślał Dalgliesh, ale jego głos nie zdradzał zdenerwowania. Ani razu nie zerknął na zegarek, nie spojrzał nawet na zegar wiszący w kuchni. Nie spuszczał oczu z lufy ługera i ofiary. Tę koncentrację należało jakoś przełamać. A czas uciekał.
Mercedes stał przed kamiennym garażem. Na polecenie Juliusa Dalgliesh podniósł nie zamkniętą pokrywę bagażnika i rozłożył w nim pognieciony obrus. Przerzucenie ciała Philby'ego z fotela do bagażnika nie przedstawiało trudności. Następnie Dalgliesh złożył fotel i umieścił go na zwłokach. Julius powiedział:
– Teraz kładź się przy nim.
Czy to właśnie miała być najlepsza, a raczej ostatnia okazja do działania; tutaj, przed domkiem Juliusa, z ciałem zamordowanego człowieka w samochodzie i niezbitymi dowodami? Dla kogo niezbitymi? Dalgliesh wiedział, że jeśli teraz rzuci się na Courta, uzyska tylko tę sekundę wolności od gniewu i frustracji, zanim trafi go pocisk. Do Czarnej Wieży pojadą dwa ciała zamiast jednego i oba zostaną wrzucone w głębię wód. Oczyma duszy Dalgliesh widział, jak Julius stoi w triumfalnej pozie; samotna sylwetka na krawędzi urwiska rewolwer przecina łukiem powietrze jak spadający ptak i wpada w skotłowane fale, pod którymi dwa trupy bezwładnie ulegają prądom przypływów i odpływów. Plan się powiedzie. Może wszystko będzie bardziej kłopotliwe, zajmie nieco więcej czasu, gdyż trzeba będzie pchać samemu przez cypel dwa ciała zamiast jednego. Lecz kto zdołałby temu zapobiec? Na pewno nie pani Reynolds, nawet jeżeli pedałuje teraz na rowerze drogą z wioski Toynton. A co będzie, jeśli zacznie coś podejrzewać albo o czymś napomknie zsiadając z roweru, by się przywitać z nadjeżdżającym Juliusem, lub jeśli wręcz powie, że słyszała strzał? Przecież w rewolwerze są jeszcze dwa naboje. Dalgliesh zaś wątpił, czy Julius jest zdrowy psychicznie.
Mógł jednak jeszcze uczynić coś w tej chwili, coś, co już wcześniej zaplanował. Nie będzie to łatwe. Miał nadzieję, że przynajmniej przez parę sekund podniesiony bagażnik choćby częściowo zasłoni go przed wzrokiem Juliusa. Lecz Court stał bezpośrednio za samochodem widział Dalgliesha jak na dłoni. Policjant musiał liczyć zatem tylko na to, że szare oczy mordercy nie opuszczą jego twarzy, nie ośmielą się tego zrobić. Jeżeli detektyw zadziała szybko i sprawnie, przy odrobinie szczęścia może mu się udać. Swobodnie zsunął ręce na biodra. Czul na pośladku leciutki ucisk cienkiego skórkowego portfela, który trzymał w tylnej kieszeni spodni. Julius odezwał się cichym, ale złowrogim tonem:
– Powiedziałem, kładź się przy nim. Nie będę ryzykował siedzenia z tobą w samochodzie.
Prawy kciuk i wskazujący palec Dalgliesha przesunęły się nieznacznie w stronę guzika kieszeni. Dzięki Bogu, dziurka od guzika była dosyć luźna.
– Lepiej jedź szybko – powiedział Dalgliesh – bo będziesz musiał wyjaśniać, dlaczego trup został wcześniej uduszony.
– Wystarczy jedna noc albo dwie w morzu i będziesz miał zbyt dużo wody w płucach, żeby można postawić taką diagnozę.
Tymczasem guzik został odpięty. Dalgliesh wsunął delikatnie do kieszeni prawy kciuk i palec wskazujący. Chwycił portfel. Teraz wszystko zależało od tego, czy uda mu się go bez trudu wyciągnąć i upuścić za koło samochodu. Odezwał się ponownie:
– Nie masz racji. Sekcja wykaże niezbicie, iż nie żyłem, zanim wpadłem do wody.
– Pewnie, skoro będziesz miał pocisk w głowie. Nie sądzę, aby w takim przypadku szukano oznak uduszenia. W każdym razie dziękuję za ostrzeżenie. Pojadę szybko. A teraz właź.
Dalgliesh wzruszył ramionami i nachylił się z nagłą werwą, by jakoś wejść do bagażnika. Wyglądało na to, że ostatecznie stracił nadzieję. Oparł lewą dłoń o zderzak. Tu przynajmniej zostanie ślad, który trudno będzie wytłumaczyć. Lecz potem coś mu się przypomniało. Przecież wcześniej opierał dłoń o zderzak, kiedy ładował do bagażnika pastorał, worki i miotłę. Nie był to poważny powód do zgryzoty, niemniej przygnębił go. Na chwilę zwiesił prawą rękę, a portfel – wysunięty spomiędzy kciuka i palca wskazującego – wpadł pod prawe koło. Nie usłyszał żadnego cichego i groźnego rozkazu. Julius ani się nie odezwał, ani nie poruszył, a Dalgliesh wciąż żył. Może mu się nawet uda pozostać przy życiu, dopóki nie dojadą do Czarnej Wieży.
Niemal rozśmieszyła go ironia tej sytuacji. Dlaczego bowiem jego serce radowało się tak na ten skromniutki dar, który zaledwie przed miesiącem Dalgliesh przyjął bardzo niechętnie.
Julius zatrzasnął bagażnik. Dalgliesha ogarnęła całkowita ciemność i absolutna cisza. Przez chwilę opanowała go klaustrofobiczna panika, nieodparta chęć wyprostowania skulonego ciała i walenia zaciśniętymi pięściami w metal. Samochód nie ruszał. Julius będzie mógł wreszcie zestawić czas. Ciało Philby'ego ugniatało policjanta. Czuł zapach martwego mężczyzny, jakby Philby nadal oddychał: mieszanina tłuszczu, naftaliny i potu, bagażnik wręcz pulsował jego obecnością. Przez chwilę Dalgliesh miał nawet poczucie winy: on żyje, a Philby nie. Czy uratowałby go, jeśliby go ostrzegł? Rezultatem na pewno byłaby śmierć obu. Philby i tak by wszedł, musiałby wejść. A nawet gdyby zaczął uciekać, Julius dogoniłby go i zabił. Teraz jednak zimne wilgotne ciało, włoski na bezwładnym nadgarstku, ostre jak szczecina, kłuły go niczym wyrzuty sumienia. Auto zakołysało się i ruszyło.
Detektyw nie miał pojęcia, czy Julius zauważył portfel i podniósł go z ziemi; było to raczej mało prawdopodobne. Lecz czy natrafi nań pani Reynolds? Leżał na ścieżce. Gospodyni niemal z pewnością zejdzie z roweru przed garażem. Jeśli znajdzie portfel, prawdopodobnie nie spocznie, dopóki go nie zwróci. Pomyślał o własnej gospodyni, pani Mack, wdowie po konstablu stołecznej policji, która mu sprzątała, a czasami gotowała obiady; o jej niemal obsesyjnej uczciwości, drobiazgowej dbałości o rzeczy pracodawcy, o wiecznych wyjaśnieniach dotyczących nieuczciwych pralni, rozliczaniu się po zakupach, przeprosinach, jeżeli zapodziała się gdzieś spinka do koszuli. Nie, pani Reynolds nie zazna spokoju dopóty, dopóki będzie w posiadaniu portfela. Podczas ostatniej wizyty w Dorchester Dalgliesh zrealizował czek; trzy monety dziesięciofuntowe, plik kart kredytowych, legitymacja policyjna: wszystko to będzie ją szczególnie niepokoiło. Prawdopodobnie upłynie nieco czasu, zanim gospodyni dojdzie do Chaty Nadziei. Co uczyni, gdy go tam nie zastanie? Podejrzewał, że zatelefonuje do miejscowej policji, przerażona, iż detektyw zauważy zgubę, wpierw niż ona ją zgłosi. A policjanci? Jeśli będzie miał nieco szczęścia, domyśla się, iż coś się za tym kryje, skoro portfel leży ot tak sobie na ścieżce. Nawet gdy nie wzbudzi to ich podejrzeń, będzie im wypadało od razu się z nim skontaktować. Może zadzwonią do Folwarku Toynton, ponieważ w chacie nie było telefonu. Stwierdzą, iż dziwnym trafem aparat jest zepsuty. Istniała szansa, że postanowią na wszelki wypadek wysłać wóz patrolowy, a jeżeli znajdowałby się on gdzieś w okolicy, mógłby przyjechać w miarę szybko. Logicznie rzecz biorąc, wszystkie te czynności powinny następować tuż po sobie. Na szczęście, jeśli dobrze pamiętał, pani Reynolds była wdową po wiejskim policjancie. Przynajmniej nie będzie się bała zadzwonić i będzie wiedziała, do kogo. Jego życie zależało teraz od tego, czy gospodyni spostrzeże portfel. Niewielki skórkowy kwadracik na płytkach chodnika. A robiło się coraz ciemniej. Wkrótce przyjdzie burza.