Zignorował zaczepny ton. Sam nie był pewny, czy w identycznych okolicznościach nie czułby się równie kiepsko, a może nawet jeszcze gorzej.
– Wiesz, gdzie znajduje się grób twojej matki? – zapytał. Sarah spojrzała w lewo.
– Gdzieś tam.
– Chodź. Poszukamy razem, a potem, obiecuję, odsunę się na taką odległość, na jaką będziesz sobie życzyła.
– Wiesz, że nie musisz tego robić.
– Do licha, Sarah, nie jestem twoim wrogiem. Pozwól sobie pomóc. Zawahała się, lecz zaraz potem wzruszyła ramionami.
– W porządku. Ja…
– Poczekaj chwilkę – poprosił i zawrócił do samochodu.
Patrzyła, jak Tony pochyla się nad otwartym bagażnikiem i wyjmuje ze środka pęk złocistych chryzantem. Od razu rozpoznała kwiaty. Rosły przed jego domem.
– Pomyślałem, że zechcesz położyć na grobie – powiedział, podając kwiaty Sarah.
– Nie wiem, co powiedzieć – szepnęła wzruszona jego gestem.
– Wystarczy podziękować.
Podniosła głowę i zobaczyła, że Tony się uśmiecha. Poczuła, jak jej oczy po raz kolejny wypełniają się łzami.
– Nie jesteś taki twardy, za jakiego uchodzisz. Mam rację?
– Jeśli powiesz to komukolwiek, z miejsca zaprzeczę – odparł ciepłym głosem. Ujął Sarah pod rękę. – Chodź, złotko. Odszukajmy grób twojej matki.
Pozwoliła się prowadzić. Uwierzyła w szczere intencje Tony'ego. Naprawdę chciał pomóc.
– Pamiętam, że na pogrzebie stałam obok grobu z modlącym się aniołem.
– To powinno ułatwić poszukiwanie.
Tony podniósł głowę i zaczął rozglądać się wokół. W tym czasie nadjechał jakiś samochód. Kobietę, która z niego wysiadła, zauważyli, dopiero kiedy podeszła bliżej.
W pierwszej chwili Sarah nie poznała, kto przed nią stoi. Dopiero gdy ujrzała uśmiech na twarzy kobiety, spytała:
– Czy to… pani Blake?
Moira Blake uściskała ją serdecznie.
– Nie byłam pewna, czy mnie pamiętasz – stwierdziła. – Miło widzieć cię znowu. Teraz już jako dorosłą osobę.
Wylewne powitanie zaskoczyło Sarah. Ledwie pamiętała tę kobietę, pracownicę banku ojca.
– Ostatni raz widziała mnie pani, kiedy byłam małą dziewczynką. Jestem zdziwiona, że mnie pani pamięta.
Moira wyczuła powściągliwość w zachowaniu i słowach Sarah i zawstydziła się zbyt wylewnego powitania. Przełożyła przyniesione kwiaty do drugiej ręki i zsunęła kaptur.
– Paskudna pogoda. – Gdy Sarah nie skomentowała tych słów, dodała tytułem wyjaśnienia: – Moja droga, Marmet to małe miasto, a ty jesteś tu jedyną nową twarzą. A poza tym rozmawiałam z szeryfem Gallagherem. Powiedział, że zatrzymałaś się u Tony'ego. Kiedy cię ujrzałam, od razu domyśliłam się, kim jesteś. Prawda, że dobry ze mnie detektyw?
Sarah przeniosła wzrok z Tony'ego na Morię.
– Jak widzę, jesteście w dobrej komitywie. Wzruszył ramionami.
– Swego czasu jej także strzygłem trawniki – wyjaśnił niechętnie. – A poza tym jesteśmy przecież sąsiadami.
– Bardzo współczuję ci z powodu ojca – powiedziała Moira, patrząc Sarah prosto w oczy.
– Dziękuję – odparła Sarah. – Właśnie szukamy grobu mojej matki.
– Idę w tamtą stronę. Chodźcie za mną.
– Idzie pani na grób mojej matki?
– Tak.
– Dlaczego?
– Bo ją lubiłam.
– To miło z pani strony.
Chwilę później ujrzeli przed sobą nagrobek z napisem:
Anna Catherine Whitman. Urodzona 28 października 1944. Zmarła 3 września 1979.
– W dniu śmierci miała zaledwie trzydzieści cztery lata. Tego nie pamiętałam – wyszeptała zasmucona Sarah.
Tony powoli nachylił się w jej stronę i powiedział cicho:
– Poczekam na ciebie w samochodzie.
Moira podążyła za Tonym. Przedtem zdjęła z grobu pęk zeschłych kwiatów i zastąpiła je przyniesioną wiązanką.
Sarah rzuciła okiem na jaskrawoczerwone poinsecje leżące na brązowej ziemi, uniosła w górę twarz i zamknęła oczy, czując na skórze drobniutkie kropelki wody. Dopiero w tej chwili przypomniała sobie, że pogrzeb matki odbywał się także w deszczowy dzień. Położyła chryzantemy na grobie, a potem cofnęła się o krok.
– Potrzebowałam cię, mamo – wyszeptała. – Nie powinnaś była mnie opuszczać. – Przed oczyma Sarah zaczęły rozmazywać się litery na nagrobku. Odetchnęła głęboko. – Jestem inna niż ty. Ja nie porzucam nikogo ani niczego. Nigdy.
Odeszła od grobu z uniesioną wysoko głową.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Gdzie się podziała twoja sąsiadka? – spytała Sarah, zajmując miejsce w samochodzie. Tony chętnie przystał na rozmowę na neutralny temat, żeby dać Sarah czas na ochłonięcie.
– Pojechała do domu – odparł. – Przedtem jednak zaprosiła nas do siebie na kolację. Powiedziałem, że damy znać.
Nie komentując zaproszenia Moiry, Sarah odchyliła się w fotelu i zamknęła oczy.
Wydawała się kompletnie zagubiona i taka bezbronna… Tony zapragnął przytulić ją i pocieszyć. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, bo Sarah uznałaby taki gest za zbyt poufały.
– Dokąd teraz? – zapytał.
– Jedźmy, proszę, do miasta.
– Do biura szeryfa?
– Na samym końcu – odparła Sarah i spojrzała na Tony'ego. – Pamiętasz, gdzie mieszkałam? W odpowiedzi skinął głową.
– Czy ten dom nadal stoi?
– Tak, ale kiedy ostatnim razem tamtędy przejeżdżałem, znajdował się w kiepskim stanie. Chyba został wystawiony na sprzedaż.
– To nawet lepiej – szepnęła Sarah. – Zawieź mnie tam teraz, proszę.
Przez całą drogę do miasta Sarah milczała, pochłonięta własnymi myślami, nieświadomie zaciskając pięści.
Gdyby ktoś spytał ją przed miesiącem, jaki jest jej stosunek do Marmet, mogłaby przysiąc, że z tym małym miastem w stanie Maine nic jej nie łączy. Jednak teraz, niemal z minuty na minutę odczuwała coraz większy strach. Przyczyną przerażenia była nie tylko wiadomość o zamordowaniu ojca. Zbyt dobrze pamiętała szykany ze strony mieszkańców Marmet. Ci ludzie najzwyczajniej zniszczyli jej rodzinie życie.
Odetchnęła głęboko i nieświadomie uniosła podbródek. Jeśli teraz zachowają się równie podle, spotka ich wielkie zaskoczenie. Już dawno przestała być małą, bezbronną dziewczynką, a ponadto, w przeciwieństwie do matki, należała do kobiet, które podejmują wyzwanie.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Tony.
Sarah odetchnęła głęboko i odwróciła głowę. Ledwo rozpoznała dom. Znikła gdzieś szeroka, frontowa weranda, na której tak często się bawiła. Zamiast niej ujrzała mały ganek, okolony prętami z giętego żelaza, i dwa zardzewiałe lwy, ustawione niegdyś dla ozdoby. Betonowa droga prowadząca do domu była popękana i porośnięta chwastami, a wielki dąb, na którym wisiała niegdyś huśtawka, wyglądał na uschnięty.
– Jesteś pewny, że to tutaj? – spytała ogromnie zaskoczona. Tony wskazał tabliczkę z numerem domu.
– Boże… – szepnęła.
– Daj sobie spokój. Wracajmy – zaproponował Tony.
Siedziała bez ruchu ze wzrokiem wbitym w dom. Po chwili westchnęła.
– Nie mogę – odparła.
Kiedy zaczęła otwierać drzwi wozu, Tony przytrzymał jej rękę.
– Nie powinnaś iść tam sama – powiedział.
– Wiem. I doceniam to, co dla mnie robisz.
– Czemu wyczuwam jakieś „ale"? Sarah zdobyła się na blady uśmiech.
– Pewnie dlatego, że go nie wypowiedziałam.
– A więc nie potrzebujesz towarzystwa?
– Poradzę sobie sama. Poza tym nadal mży. Po co masz moknąć?
– A ty nie zmokniesz?
– Nie zabawię tam długo – oznajmiła i opuściła szybko samochód, jakby się bała, że zaraz zmieni zdanie i poprosi Tony'ego, by z nią poszedł.