Samotne stawanie twarzą w twarz z demonami przeszłości z minuty na minutę wydawało się Sarah trudniejsze.
Wysoka po kolana trawa porastająca dziedziniec była zeschnięta. Sprawiły to zapewne przedwczesne przymrozki. Mokra ziemia wyglądała jak gąbka nasączona wodą. Sarah udało się dostrzec w porę i ominąć dwie duże dziury.
Kiedy obeszła dom, uderzył ją w twarz tak silny podmuch wiatru, że aż zadrżała. Zmarznięta i mokra, narażała się na przeziębienie, ale skoro już przyjechała do Marmet, musiała postępować konsekwentnie.
Od chwili wyruszenia w podróż myślała o skarbie, który zostawiła tutaj w sekretnym schowku.
Znajdzie go czy nie znajdzie?
Nagle ogarnął ją strach. Miała ochotę uciec stąd jak najdalej, ale tylko przyspieszyła kroku.
Podwórze za domem wydawało się mniejsze, niż je zapamiętała. Pewnie dlatego, że sama urosła. Stara weranda wciąż stała na swym miejscu, chociaż chyliła się ku upadkowi.
Sarah podbiegła do bocznej ściany podmurówki schodków, uklękła i zaczęła przesuwać dłońmi po szorstkiej powierzchni starych cegieł. Liczenie rozpoczęła od dolnego stopnia. Dziesięć cegieł w prawo, a potem dwie w górę. Zakołysała się niebezpiecznie na piętach.
Co ja tu właściwie robię?
Uzmysłowiła sobie nagle bezsensowność własnego postępowania. Jak wariatka taplała się w błocie i biegała zziębnięta po deszczu. Boże… Sarah Jane, czy naprawdę musisz tego szukać? Nie masz większych zmartwień? – zganiła się w duchu.
Wpatrywała się w odszukaną cegłę, powtarzając w myśli, że jeśli nie znajdzie za nią swego skarbu, nawet nie poczuje rozczarowania. Jednak wiedziała, że to nieprawda.
W pierwszej chwili cegła nie dawała się nawet obluzować, a co dopiero wyjąć. Po paru próbach Sarah była gotowa zrezygnować, ale właśnie w tej chwili poczuła, że cegła się poruszyła.
Niemal wyrwała ją z muru i tak gwałtownym ruchem wsunęła dłoń do małego otworu, że klęcząc na ziemi, straciła równowagę i upadła. Zraniła przedramię, ale zaabsorbowana przeszukiwaniem skrytki tylko przez krótką chwilę czuła ból.
Otwór był dość głęboki. Dopiero po dłuższych poszukiwaniach udało się Sarah natrafić po omacku na coś małego, twardego i kwadratowego. Nachyliła się i z ulgą wsparła czoło o zimny ceglany mur. Z największym trudem powstrzymała się od płaczu.
– Dzięki ci, Panie – wyszeptała, wyciągając ze skrytki niewielkie plastikowe pudełko. Pokryte grubą warstwą kurzu wyglądało na nietknięte. Sarah postawiła je przed sobą, z kieszeni płaszcza wyjęła chusteczkę, wytarła krew z przedramienia, a potem z odnalezionego skarbu.
Potem powoli otworzyła wieczko i jej oczom ukazała się stara fotografia. A na niej roześmiana twarz ojca.
Z wrażenia straciła oddech. Łzy przesłoniły obraz. Niemal równocześnie zdała sobie sprawę, że padający deszcz może zniszczyć zawartość pudełka. Szybko opuściła wieczko i poderwała się na nogi. Nie oglądając się za siebie, rzuciła się pędem w stronę wyjścia z posesji, przyciskając do piersi odnaleziony skarb.
Tony dostrzegł Sarah wybiegającą zza rogu domu. Już z daleka było widać, że jest wstrząśnięta. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Przekonany, że ktoś ją goni, błyskawicznie wyskoczył z wozu i pognał w jej kierunku.
– Co się stało? – zawołał.
– Muszę dostać się do środka – wymamrotała i nie zwalniając, wyminęła Tony'ego. Zatrzymał się na chwilę, żeby sprawdzić, czy ktoś jej nie goni. Kiedy jednak nie ujrzał nikogo, podążył za Sarah do samochodu. Wsunął się za kierownicę.
Sarah miała dziwną minę. Trzymała na kolanach jakiś mały przedmiot, a z jej przedramienia ściekała strużka krwi.
– Do diabła, co się stało? – warknął.
Zaskoczona gniewnym tonem Tony'ego aż podskoczyła z wrażenia. Spojrzała na skaleczone przedramię i wzruszyła ramionami.
– Drobiazg. Starłam sobie skórę.
– Krwawisz. Zabiorę cię do lekarza.
– Nic z tego – mruknęła. – Odwieź mnie tylko do domu.
– S ądziłem, że zamierzasz spotkać się z szeryfem – przypomniał.
– Nie dzisiaj – odparła cicho. Zacisnęła palce na małym pudełku. – Jedźmy już do domu. – Spojrzała na swego towarzysza błagalnym wzrokiem. – Proszę.
Tony zaklął pod nosem i ruszył w drogę. Po chwili, oddalając się coraz bardziej od Marmet, pędzili w stronę jeziora.
Podjechali pod dom Tony'ego. Sarah była tak roztrzęsiona, że z trudem wysiadła z samochodu. Drżąc na całym ciele, szła za Tonym po schodach na piętro. Przez cały czas przyciskała do piersi małe zielone pudełko. Ciepło panujące we wnętrzu domu sprawiło, że natychmiast opuściła ją resztka sił.
– Musisz od razu wyskoczyć z tych mokrych ciuchów – oświadczył Tony.
– Dobrze, tylko najpierw…
Rozeźlony chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
– Albo natychmiast się rozbierzesz, albo cię wyręczę.
– Sama to zrobię – oświadczyła. – Ale dopiero wtedy, kiedy wyjdziesz z mojego pokoju. Kiwnął głową i ruszył ku drzwiom łazienki.
– Po co tam idziesz?
– Przygotować ci gorącą kąpiel.
– Ach, tak. Dziękuję – mruknęła.
Spojrzała na trzymane pudełko, a potem na drzwi, za którymi zniknął Tony. Uspokoiła się, gdy usłyszała szum wody. Miała nadzieję, że pan tego domu dotrzyma także pozostałych obietnic. Na samą myśl o tym, że mógłby ją rozbierać, pod Sarah ugięły się kolana. Opadła ciężko na krzesło, odłożyła pudełko na stolik i zabrała się za ściąganie przesiąkniętych wodą pantofli i płaszcza. Właśnie zesztywniałymi z zimna palcami usiłowała bezskutecznie rozpiąć pasek, gdy do pokoju wrócił Tony.
– Boże, chyba zupełnie postradałem zmysły, pozwalając ci w taką pogodę opuszczać dom… – niemal jęknął.
– Nie jesteś moim opiekunem – odparła wyniośle. – Sama podejmuję decyzje i…
– Nie są one zbyt mądre – skomentował sucho, a potem odsunął lodowate dłonie Sarah i rozpiął jej pasek.
Zanim zdołała zaprotestować, szybkim ruchem wyszarpnął jej bluzkę z dżinsów.
– Poradzisz sobie dalej?
Zacisnęła kurczowo palce na kołnierzyku, tak jakby obawiała się, że Tony zaraz zerwie z niej bluzkę.
– Tak, poradzę sobie.
– W porządku.
Zły jak diabli zszedł na parter. Dopiero na dole zaczął zastanawiać się nad przyczyną własnego gniewu. Sarah przeżywała trudne chwile, nic dziwnego zatem, że reagowała w tak nieprzyjemny i nieprzewidywalny sposób.
Nagle wyobraził sobie, jak Sarah wchodzi do parującej wody, która omywa najpierw jej kolana, potem biodra, a w końcu piersi… Obraz był tak realny, że Tony'ego ogarnęła chęć zawrócenia na górę i przekonania się, czy jego wizja ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.
I właśnie w tej chwili uzmysłowił sobie przyczynę własnej złości. Przyjechał do Marmet specjalnie po to, aby pomóc Sarah przetrwać trudne chwile, lecz ona mu na to nie pozwalała. Okazywała brak zaufania. Fakt ten ugodził go boleśnie, był przyczyną narastającego rozgoryczenia.
Przytłoczyło go poczucie klęski. Zwiesił ramiona i poszedł do kuchni, by przygotować coś do jedzenia. Właściwie nie powinno go obchodzić, co myśli o nim Sarah. To nie miało żadnego znaczenia, dla sprawy.
Kilka minut później, przelewając zupę z puszki do garnka, Tony uznał, że niepotrzebnie się oszukuje. Miał trzydzieści sześć lat, lecz jeszcze nigdy nie był z żadną kobietą w poważnym związku. Sarah Whitman mogłaby to zmienić, dlatego obchodziło go, co o nim myśli i czy mu ufa. Pragnął jej pomóc, otoczyć ją opieką, ponieważ wywarła na nim wielkie wrażenie. Podziwiał jej wewnętrzną siłę i odwagę.
Jeśli jednak nie uda mu się pozyskać jej sympatii i zaufania, ich znajomość skończy się równie szybko, jak się zaczęła. I właśnie świadomość tego faktu doprowadzała go do furii.