Poczuł przypływ pożądania. Jęknął cicho i poczłapał pod prysznic. Kiedy po jakimś czasie opuścił sypialnię, uzmysłowił sobie, że Sarah już nie śpi. Smakowite zapachy i ciche odgłosy dochodzące z kuchni pozwalały się domyślać, że wkrótce czeka go śniadanie.
Dopiero zdejmując z ognia blachę upieczonych biszkoptów, Sarah zorientowała się, że nie jest w kuchni sama. Odwróciła się i ujrzała Tony'ego. Oparty o framugę drzwi, stał z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
– Od kiedy tu sterczysz? – spytała niezbyt elegancko.
Uśmiechnął się lekko. Już zdążył się przekonać, że Sarah nie lubi być zaskakiwana.
– Też miło mi, że cię widzę – oznajmił z lekką drwiną w głosie. – Dzień dobry. – Pociągnął nosem. – Coś wspaniale pachnie.
Sarah westchnęła z rezygnacją, sięgnęła po ścierkę i wytarła ręce.
– Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna. Chyba nie masz mi za złe, że panoszę się w twojej kuchni.
Z szerokim uśmiechem na twarzy Tony ruszył w stronę dzbanka z kawą.
– Miałbym się gniewać? – zdziwił się. – Kobieto, czyżbyś była niespełna rozumu? Czy twoim zdaniem istnieje na świecie choć jeden mężczyzna, który reaguje gniewem na próbę nakarmienia go?
Kiedy Sarah roześmiała się, Tony odwrócił się gwałtownie i utkwił w niej twarde spojrzenie.
Z wrażenia straciła oddech, bo zmienił się w jednej chwili. Już nie miał ochoty na żarty, tylko na coś zupełnie innego…
Poczuła ogarniający ją ogień. Odwróciła wzrok i zaczęła wbijać jajka do miski. Zastanawiała się równocześnie, co powinna zrobić, jeśli Tony przejdzie od myśli do czynów.
Z reakcji Sarah zorientował się, że dostrzegła w jego wzroku pożądanie. Zasępił się, sfrustrowany zaistniałą sytuacją. Kiedy naszła go ochota, nigdy nie odmawiał sobie przyjemności pójścia z kobietą do łóżka. Jednak Sarah nie była jakąś tam kobietą, a po drugie, dramatyczne okoliczności, jakie chwilowo ich połączyły, w żadnym wypadku nie nastrajały do romantycznych uniesień.
Tony'ego bardzo zaskoczył śmiech Sarah. Taki niespodziewany, dźwięczny, wesoły, pełen życia. Zapragnął usłyszeć go ponownie. A już po chwili uświadomił sobie, że uczucia, jakie obudziła w nim Sarah Whitman, są dla niego czymś zupełnie nowym i dotąd nieznanym.
– Jesteś bardzo głodny? – zapytała.
Tak głodny, że schrupałbym cię całą, pomyślał. Popatrzył na jajko w rękach Sarah i udał, że się głęboko zastanawia.
– S ądzę, że to trójjajeczny poranek – oświadczył po chwili z poważną miną. Skinęła głową i rozbiła następne jajko.
– Nie masz w domu żadnych płatków – powiedziała opryskliwie.
– Czego?
– Płatków.
– Nie mam, bo nie lubię – odparł Tony, nalewając sobie kawy.
– W Nowym Orleanie bez płatków nie ma śniadania.
Odwrócił się w stronę Sarah, popatrzył na nią sponad brzegu swego kubka, po czym wymamrotał z niechęcią:
– Całkiem możliwe, ale na szczęście teraz jesteśmy w Maine.
Stłumiła uśmiech. Do rozmieszanych jajek dodała kawałki kiełbasy i drobno posiekane warzywa, a potem całą zawartość miski przelała do dużego rondla.
– Co robisz? – zainteresował się Tony.
– Taki specjalny omlet, na pewno ci zasmakuje.
– Och, z całą pewnością.
Sarah nie podniosła oczu, wolała skoncentrować się na przygotowaniu śniadania. Po chwili postawiła danie na stół.
– Ś niadanie gotowe – oznajmiła. – Ciocia Lorett dodałaby jeszcze: „siadaj i jedz, bo jak nie, to oddam wszystko świniom".
Po słowach Sarah odprężyli się oboje. Siadając do stołu, Tony uśmiechnął się lekko.
– Czy ty i twoja ciotka hodujecie świnie? – zapytał. Sarah uniosła brwi.
– Jasne, że nie.
– Przepraszam – mruknął i ze skruszoną miną spojrzał na stojący przed nim talerz.
– Tylko kury. Na nich ciocia nie ma zwyczaju praktykować czarnej magii.
Tony zaczął się śmiać, lecz po chwili zorientował się ze zdziwieniem, że Sarah wcale nie żartuje.
– Mówiłaś serio? – spytał.
– Lepiej zajmij się już jedzeniem – poradziła Sarah.
Po brzydkim dniu nastąpił pogodny ranek, zwiastujący ładną pogodę. Na jasnym, czystym niebie było widać kilka chmur, które wyglądały jak rozczapierzone kłębki waty. Niewiedza, co naprawdę przydarzyło się ojcu, i stałe napięcie osłabiły znacznie odporność psychiczną Sarah. Rano zadzwoniła do szeryfa, jednak dowiedziała się tylko tyle, że wyszedł z biura i wróci dopiero przed wieczorem. Poczuła się rozczarowana i zmęczona.
Po śniadaniu Tony przeszedł do biblioteki, aby załatwić kilka służbowych telefonów, natomiast Sarah zadzwoniła do Nowego Orleanu. Usłyszała, że nie dzieje się nic złego, a w restauracji, mimo nieobecności właścicielki, wszystko chodzi jak w zegarku.
Sama nie wiedziała, czy cieszyć się tym faktem, czy raczej martwić.
Potem próbowała dodzwonić się do Lorett, lecz bezskutecznie. Z westchnieniem odwiesiła słuchawkę, nie po raz pierwszy żałując, że nie udało się jej namówić ciotki na zainstalowanie automatycznej sekretarki.
Tak więc pozostawało teraz tylko czekanie, jednak Sarah nigdy nie należała do cierpliwych osób. Podeszła do okna i spojrzała na drzewa okalające dziedziniec. Wspaniałe jesienne barwy liści wydawały się nieco bledsze i mniej jaskrawe niż poprzedniego dnia. Sarah uznała, że takie postrzegania świata jest wynikiem jej pogarszającego się nastroju.
Dostrzegła jezioro, tu i ówdzie prześwitujące wśród drzew. Promienie porannego słońca ślizgały się wesoło po powierzchni, maskując sekrety, które skrywała ponura topiel.
Po dłuższej chwili odeszła od okna i odszukała w szafie swój płaszcz.
Powietrze było ostre i rześkie, wprost zachęcało do spaceru. Sarah postawiła kołnierz, wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza i rozpoczęła przechadzkę po terenie okalającym dom. Zatrzymała się przy kwiatowym klombie i nachyliła, aby wyrwać garść zielska. Rzuciła je na ziemię, wytarła ręce o dżinsy i poszła dalej. Wkrótce ujrzała przed sobą małą drewnianą ławkę, którą obudowano pień potężnego drzewa. Postanowiła, że wracając ze spaceru, posiedzi tu przez chwilę.
Dwukrotnie przystawała, odwracała się i pod różnym kątem spoglądała na dom, za każdym razem podziwiając zarówno architekturę budynku, jak i okalający go krajobraz. Dom wtapiał się doskonale w pejzaż, jakby był jego naturalną częścią.
Sarah znów przyszedł na myśl Tony. Nadal nie potrafiła zrozumieć, dlaczego właśnie tutaj zbudował sobie to schronienie przed światem. Zastanawiała się, czym jeszcze ją zaskoczy.
Gdy tak przyglądała się budynkowi, na wysokości jej oczu przeleciał jakiś ptak. Przypomniała sobie duży, ruchomy cień, który poprzedniego wieczoru dostrzegła po ciemku za oknem. Zastanawiała się, czy był to niedźwiedź, czy może łoś. Postanowiła odnaleźć ślady pozostawione przez zwierzynę. Ruszyła przed siebie, od czasu do czasu spoglądając pod nogi.
Nagle ujrzała przed sobą coś zadziwiającego. Na ten widok mocniej zabiło jej serce. Zatrzymała się i przez dłuższą chwilę wpatrywała w pięć wyraźnych śladów po butach, odciśniętych mocno w mokrym, gliniastym podłożu.
Odwróciła się i popatrzyła na dom. Z tego miejsca było doskonale widać okna jej pokoju. Zaczęła wycofywać się, odchodząc od śladów, tak jakby sama ich obecność stanowiła zagrożenie. Odetchnęła nerwowo, a potem skupiła uwagę na pobliskich drzewach. Próbowała wziąć się w garść i zlekceważyć dostrzeżone ślady. Pewnie zostawił je jakiś myśliwy albo ktoś z okolicznych mieszkańców, wybierając tędy drogę na skróty.