Выбрать главу

– Wracam do domu – oznajmił szeryfowi. – Sarah za długo jest sama.

– Pójdę z panem. Pożegnam się z panią Whitman i ruszę w dalszą drogę. Jeśli coś wpadnie panu do głowy, proszę się nie krępować i od razu do mnie dzwonić.

– Jasne – odparł Tony i poprowadził szeryfa w stronę domu.

Podczas kolacji Sarah prawie nic nie mówiła. Odpowiadała tylko na zadawane pytania i nic nie jedząc, dziobała zapamiętale widelcem kolejne potrawy. Tony cieszył się z jej obecności pod własnym dachem. Uznał jednak, że zamiast siedzieć przy stole z kobietą milczącą i spokojną, z dwojga złego wolałby towarzystwo poirytowanej złośnicy i wojowniczki.

Długo nie wytrzymał. Postanowił sprowokować Sarah, zmusić do jakiejś reakcji.

– Nie smakuje ci moja kuchnia? – zapytał.

– Chyba nie jestem głodna – oświadczyła, odkładając widelec.

– Gniewasz się na mnie?

– Nie. Oczywiście, że nie. Nie mam powodu. Jesteś dla mnie bardzo miły.

Tony westchnął. Dla Sarah Whitman pragnął być kimś znacznie więcej niż tylko miłym facetem.

– To co się stało? – pytał dalej.

– Dzwoniła ciotka Lorett.

– W domu wszystko w porządku?

– Ciotka poleciła mi natychmiast wracać. Oświadczyła, że nie jestem tutaj bezpieczna. Tony poczuł ucisk w żołądku. Jeszcze miesiąc temu śmiałby się z kogoś, kto traktuje serio przepowiednie jasnowidzów, ale teraz sam już nie wiedział, w co wierzyć.

– Co odpowiedziałaś ciotce? – zapytał.

– A jak myślisz?

– Że nigdzie nie wyjedziesz. Sarah uniosła brwi, a na jej wargach ukazał się lekki uśmiech.

– No, no… Chyba znasz mnie lepiej, niż sądziłam.

– Ale boisz się, prawda?

Po krótkim wahaniu skinęła głową.

– Trochę. Nie mam żadnego powodu, aby nie wierzyć słowom Lorett. Z drugiej jednak strony wiem, że nie wolno mi uciekać. – Popatrzyła Tony'emu prosto w oczy. – Rozumiesz?

– Chyba tak.

Na twarzy Sarah ponownie ukazał się blady uśmiech.

– Dopóki będę trzymała się blisko ciebie, dopóty nic mi się nie stanie. Tak przynajmniej twierdzi ciotka Lorett.

– Jezu! – jęknął Tony, równocześnie usiłując przyjąć do wiadomości fakt, że jasnowidząca dama mianowała go kimś w rodzaju obrońcy Sarah. – A co się stanie, jeśli zawiodę?

– Och, nic szczególnego. Ciotka uwielbia rzucać urok i ma zawsze na podorędziu pożyteczne klątwy. Nie martw się, rzadko kiedy działają dłużej niż przez jedno pokolenie, najwyżej dwa. Może załatwić cię na cacy, ale twoi potomkowie będą już chyba bezpieczni.

Tony zmierzył Sarah ostrym wzrokiem.

– Lubisz takie zabawy? – warknął rozeźlony.

– Jeśli chodzi o sprawy magii i sił nadprzyrodzonych, to jak na tak bystrego i cwanego faceta jesteś stanowczo zbyt łatwowierny. – Sarah uśmiechnęła się pod nosem.

– Moja babka była Sycylijką – poinformował. – W naszej rodzinie krąży legenda, że rzuciła klątwę na mężczyznę, który oszukał jej męża na dużą sumę pieniędzy.

– I co stało się z tym człowiekiem?

– A więc… podobno rzuciła klątwę na jego… męskość. Nigdy więcej nie był już zdolny do… hmm…

– Mów prosto z mostu – zażądała Sarah.

– Wedle życzenia. Klątwa sprawiła, że już nigdy mu nie stanął.

– Och, to okropne. Co było potem?

– Nie mam pojęcia. Wszystko działo się jeszcze przed moim urodzeniem. W każdym razie gdy dorastałem, nie było w sąsiedztwie nikogo, kto nosiłby nazwisko tego człowieka, a zatem jego ród pewnie wymarł.

Sarah prychnęła lekceważąco.

– Pewnie jego potomkowie opuścili okolicę. Na miejscu tego faceta wyniosłabym się na drugi koniec świata – stwierdziła.

– Masz zapewne rację. Jednak ta opowieść tłumaczy, dlaczego nie traktuję lekceważąco magii i różnych guseł. – Nachylił się nad stołem i ujął dłoń Sarah. – Zadbam o ciebie, dziewczyno, choć wiem, że dałabyś sobie radę i beze mnie. Zadbam, bo jest mi to potrzebne do szczęścia. Jasne?

Uważnie przyjrzała się Tony'emu. Dostrzegła, że jest przejęty. Nie wiedzieć czemu ona sama odczuła lekkie rozczarowanie.

– Tak. Oczywiście. Chcesz spłacić dług zaciągnięty u mojego ojca. Doceniam ten gest. W jednej chwili z twarzy Tony'ego zniknął uśmiech.

– Nie chodzi tylko o twojego ojca, dobrze o tym wiesz. Chyba że nie jesteś aż tak bystra, jak mi się wydawało – dodał suchym tonem.

Zaraz potem podniósł się zza stołu i zaczął odnosić do zlewu brudne naczynia, natomiast Sarah powróciła myślami do intruza, który ją prawdopodobnie śledził.

– Minęło dwadzieścia lat, a ty nadal błąkasz się wśród żywych. Do diabła, Franklinie Whitmanie, czemu ponownie zakłócasz mój spokój? Dlaczego nie pozwolisz, by o tobie zapomniano?

Mrucząc cały czas pod nosem, morderca ojca Sarah zmywał z podłogi ślady naniesionego błota i analizował ostatnie wydarzenia.

Źle się stało, że odnaleziono ciało dawnego wiceprezesa banku, bo to oznaczało wznowienie policyjnego śledztwa. W dodatku córka Franklina Whitmana rozgłaszała na prawo i lewo, że nie spocznie, dopóki zabójca nie zostanie wykryty i sprawiedliwie osądzony.

Gdyby nie pojawiła się w Marmet, wkrótce zamknięto by dochodzenie. Z braku dowodów. Teraz jednak nie było wiadomo, jak dalej potoczą się sprawy.

Człowiek winien śmierci Franklina Whitmana podniósł się z klęczek. Krytycznym okiem obejrzał umytą podłogę i uznał ją za czystą. Co za szkoda, że Sarah Whitman nie udało mu się usunąć równie łatwo, jak tego błota.

Od dwudziestu lat zabójca żył w prywatnym czyśćcu, a to zmieniłoby w głaz najczulsze serce. Jednak morderca nie zatracił do reszty ludzkich uczuć i mógłby darować życie córce Franklina Whitmana.

Jednak pod warunkiem, że Sarah zabierze ciało ojca i niezwłocznie wyniesie się z Marmet. A jeśli nie… Sarah zginie, to już postanowione.

Roń Gallagher skończył się golić, zerknął w lustro, a potem usunął z policzków resztki kremu, umył i wytarł twarz, a na koniec spryskał wodą kolońską. Z zasady był pedantem, lecz dzisiaj dodatkowo zależało mu na schludnym wyglądzie, spodziewał się bowiem wizyty Sarah Whitman. Miała wpaść do biura, aby obejrzeć przedmioty znalezione przy ciele jej ojca. Musiała dokonać oględzin, mimo że zapewne nie posunie to śledztwa do przodu.

Staranniej niż zwykle uczesał i lekko polakierował włosy. Gdyby współpracownicy wiedzieli, ile zadaje sobie trudu, aby dziś dobrze wyglądać, pękaliby ze śmiechu. Prawda była taka, że Sarah Whitman szalenie mu się podobała.

Wprawdzie zdawał sobie sprawę, że już zawsze będzie widziała w nim jedynie niskiego mężczyznę w średnim wieku, kojarzącego się jej z najkoszmarniejszymi chwilami życia, ale to nie wpływało na jego uczucia. Zależało mu na aprobacie tej kobiety, jak również na tym, by mu wybaczyła. Może wtedy przestałyby go dręczyć wyrzuty sumienia, że przed laty nawet nie kiwnął palcem, kiedy tutejsi ludzie zatruwali życie małej Sarah i jej matce.

Przygładził jeszcze raz niezbyt bujne włosy, zapiął pas, wsunął do kabury służbowy rewolwer i opuścił dom.

Sarah ubierała się tak starannie, jakby szła na rozmowę kwalifikacyjną, a nie do biura szeryfa. Musiała być silna, a już na pewno nie wolno jej wpaść w histerię. Nie da takiej satysfakcji szacownym obywatelom tego miasta. Wiedziała jednak, że czeka ją ciężka przeprawa. Oglądanie i dotykanie przedmiotów znalezionych w skrzyni na dnie jeziora ożywi pamięć o ojcu, powrócą upiory przeszłości.

Umalowała usta, odgarnęła włosy i uważnie obejrzała się w lustrze. Czarne spodnie. Czarny golf. Czerwono-czarny żakiet. Strój prosty i w dobrym guście, no i świadczący o pewności siebie noszącej go osoby.