Sarah odczuła satysfakcję, bo właśnie tak chciała wyglądać. Gdy zakładała pantofle, do drzwi zapukał Tony.
– Już idę! – zawołała, chwytając pospiesznie płaszcz i torebkę.
– Ładnie wyglądasz – powiedział i ujął Sarah pod rękę.
– Czy wyglądam na osobę, która potrafi kopnąć kogoś w zadek? Tony uśmiechnął się lekko.
– O, tak… co najmniej.
– A więc uważasz, że potrafię jeszcze coś więcej? O, jak miło.
– Oj, dziewczyno, nie kuś losu – mruknął. – Ruszajmy. Nie pozwólmy, aby szeryf zbyt długo na nas czekał.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy wjeżdżali do miasta, Sarah była piekielnie zdenerwowana. Myślała bez przerwy o ostrzeżeniach ciotki. Czy pozostając w miejscu, w którym była osobą niepożądaną, naprawdę narażała się na niepotrzebne ryzyko?
Zatrzymali się przed jednym ze skrzyżowań. Kiedy czekali na zmianę świateł, zobaczyli, że ktoś macha do nich z pobliskiego dziedzińca.
– Kto to jest? – spytała Sarah, przypatrując się starszej kobiecie, która zabrała się ponownie za grabienie liści.
– Pani Sheffield – odparł Tony. – Swego czasu była bibliotekarką. Powinnaś ją rozpoznać.
Sarah usiłowała dopasować widzianą twarz do wysokiej, postawnej, rudowłosej kobiety, jaką zapamiętała.
– Ale jest taka stara.
– Po twoim wyjeździe z Marmet czas nie stanął w miejscu – przypomniał Tony. – Wszyscy stali się o dwadzieścia lat starsi. Przed kilku laty zmarł mąż pani Sheffield. Bała się mieszkać sama, więc jakieś dwa lata temu ściągnęła do miasta jedną ze swoich sióstr.
Zmieniły się światła i samochód ruszył w dalszą drogę. Jechali w całkowitym milczeniu. Wreszcie znaleźli się przed biurem szeryfa i Tony zaparkował samochód.
– Słuchaj… – zaczęła Sarah.
– Słucham.
– Powiedz, czy ja naprawdę walczę z wiatrakami?
Tony wyłączył silnik, wsunął kluczyki do kieszeni i odwrócił się w stronę Sarah. Po raz pierwszy ujrzał na jej twarzy niepewność i strach.
– Co masz na myśli?
– Zadaję sobie pytanie, czy nie powinnam zadowolić się faktem, że odnaleziono ciało ojca. Mogłabym pochować go obok matki i wracać do domu – oznajmiła zgaszonym głosem.
– I nie łamać sobie głowy tym, z czyjej ręki zginął? O to ci chodzi? – chciał wiedzieć Tony. Sarah wzruszyła ramionami.
– Bez przerwy o tym myślę – wyznała spokojnie. – Co ja sobie właściwie wyobrażałam, oświadczając, że nie opuszczę Marmet, dopóki nie przywrócę ojcu dobrego imienia? Na litość boską, przecież od tamtej pory upłynęło aż dwadzieścia lat. Ludzie powyjeżdżali. Poumierali. Poginęły wszelkie dowody i poszlaki. A ponadto kto powiedział, że morderca nadal żyje? – Zgnębiona Sarah oparła się o drzwi wozu i zamknęła oczy. – że morderca nadal żyje? – Zgnębiona Sarah oparła się o drzwi wozu i zamknęła oczy. – Dobre chęci nie wystarczą…
Tony nachylił się i wziął Sarah za rękę.
– Sarah…
Nie chciała widzieć jego twarzy, a zwłaszcza malującego się w oczach współczucia. Z obawy, że się załamie.
– Popatrz na mnie – poprosił. A kiedy westchnęła i podniosła głowę, zapytał: – Powiedz prawdę, dlaczego przyjechałaś do Marmet?
– To oczywiste. Po zwłoki ojca.
– Oraz…?
Zamilkła na dłuższą chwilę. Tony czekał cierpliwie, nie poganiał jej. Sarah popatrzyła przez szybę na pobliskie, tętniące życiem ulice i sklepy. Niektóre z nich wydawały się znajome, podobnie zresztą jak twarze przechodzących ludzi. Im dłużej przypatrywała się otoczeniu, tym lepiej rozumiała, co próbował uzmysłowić jej Tony. Wreszcie odwróciła się od okna.
– Byli w błędzie – stwierdziła.
– Kto? – zapytał Tony.
– Mieszkańcy tego miasta.
– Mylili się? Co do czego?
– Nie powinni tak podle nas traktować. Tony ze zrozumieniem skinął głową.
– Masz rację, słonko. Nie powinni byli tak postępować. Zachowali się obrzydliwie.
– Nie wiem, dlaczego, ale ci ludzie wywołali u mnie poczucie winy. Byłam przekonana, że popełniłam jakiś haniebny uczynek i nie miałam pojęcia, jak za niego odpokutować. Wiem, że to głupie, ale tak właśnie się czułam. – Sarah odetchnęła głęboko i nie zdając sobie sprawy z tego, że zaczyna drżeć jej głos, ciągnęła: – Żadne sukcesy, które od tamtej pory odniosłam, nie były w stanie zetrzeć ze mnie tego hańbiącego piętna. Piętna, które nosiłam jako córka Franklina Whitmana.
Tony słuchał w milczeniu.
Po chwili Sarah zaczęła mówić dalej:
– A kiedy dowiedziałam się po latach, że ojciec nie był złodziejem, za jakiego wszyscy go uważali, znów poczułam się winna. Wcale nie okazałam się lepsza niż pozostali mieszkańcy Marmet. Dlaczego tak łatwo uwierzyłam w winę taty? Pewnie dlatego doszłam do wniosku, że jeśli przywrócę mu dobre imię, uda mi się wreszcie uporać z przeszłością i odetchnąć z ulgą.
– Już to osiągnęłaś – stwierdził Tony.
– Chyba tak – przyznała Sarah. – Ale potrzebuję jeszcze jednego. Ci ludzie muszą spojrzeć mi w twarz i przyznać, że się mylili. Nie mieli prawa znęcać się ani nad moją matką, ani nade mną.
Wiem, to nie przywróci mi rodziców, ale tylko tyle mogę dla nich teraz zrobić. – A więc chcesz się odegrać? – zapytał Tony. – Naprawdę zależy ci na odwecie?
– Nie. Zależy mi na tym, aby obywatele tego miasta ponieśli zasłużoną karę – odparła Sarah.
– Wobec tego na co jeszcze czekasz?
Słowa Tony'ego tak zaskoczyły Sarah, że przez chwilę nie była w stanie nawet się poruszyć. Ze zdumieniem wpatrywała się w jego piękne, inteligentne oczy. Zachęcały, aby mu zaufała. Tony mocno zaciskał szczęki, jak zawsze, gdy był czymś bardzo poruszony.
– Na nic – odparła.
– Idziemy.
Wysiedli z samochodu i chwilę później wkroczyli do biura Rona Gallaghera. Siedząca za biurkiem młoda kobieta podniosła wzrok.
– Moje nazwisko Whitman. Jestem umówiona z szeryfem – oznajmiła Sarah. Sekretarka uśmiechnęła się i wyszła zza biurka.
– Dzień dobry. Miło znów cię widzieć – powiedziała ciepło.
– Czy my się znamy? – spytała Sarah, marszcząc czoło.
– Jestem Margaret Thomason. Chodziłyśmy do jednej klasy, siedziałam trzy ławki przed tobą. Teraz noszę nazwisko Bishop. Wkrótce po skończeniu szkoły średniej wyszłam za Barneya Bishopa. Ujęta bezpośredniością rozmówczyni, Sarah odwzajemniła uśmiech.
– Cześć, Margaret – powitała sekretarkę szeryfa. – Pamiętam zarówno ciebie, jak i Barneya. Margaret zachichotała po dziewczęcemu.
– Uwierz mi, ten chłopak zmienił się na lepsze.
– A więc przestał zabawiać się w plucie na odległość?
– O ile sobie przypominam, robił to tylko w szóstej lub siódmej klasie. Kiedy zaczął interesować się dziewczętami.
– Normalna kolej rzeczy – stwierdził z uśmiechem Tony.
Sekretarka szeryfa popatrzyła z podziwem na wysokiego, przystojnego mężczyznę towarzyszącego Sarah Whitman. Miała przed sobą legendarnego Silka DeMarca. W mieście krążyły liczne opowieści o nic nie wartym uliczniku, chłopaku pochodzącym z biednej rodziny, który wyrósł na przyzwoitego człowieka i odniósł wielki sukces. Margaret znała dziewczyny, które przed laty nawet nie spojrzały w stronę Silka, lecz teraz oddałyby ostatniego dolara, byle tylko zaprosił je na randkę.
– Dzień dobry, Silk – Margaret ciepło przywitała gościa. – Od dawna nie było cię w Marmet. – Mimo że stała się stateczną mężatką, mamą trójki dzieci, poddała się od razu niezaprzeczalnemu urokowi tego mężczyzny. Naszła ją nawet ochota, aby znów głośno zachichotać, ale szybko wzięła się w garść.