– Czy jest szeryf? – spytała Sarah. Dopiero teraz sekretarka przypomniała sobie powód wizyty Sarah i od razu spoważniała.
– Tak. Przepraszam, że zaczęłam mówić o sobie. Szef czeka na ciebie. Chodź, zaprowadzę cię do niego.
Margaret zatrzymała się przed drzwiami na końcu holu, zapukała i po chwili je otworzyła.
– Roń, przyszła Sarah Whitman.
Szeryf podniósł się żwawo z fotela, obszedł biurko i gestem zaprosił gości do środka. Stojąc przed drzwiami, sekretarka dotknęła ramienia Sarah.
– Cieszę się, że mogłam znów cię zobaczyć – oznajmiła z serdecznym uśmiechem. Sarah od razu poczuła się znacznie lepiej. Towarzyszące jej od rana napięcie zaczęło powoli ustępować.
– Dziękuję, Margaret.
– Za co?
– Za miłe przyjęcie – wyjaśniła i weszła do gabinetu szeryfa.
Roń Gallagher oparł łokcie na blacie biurka i czekając, aż przybyli się rozgoszczą, wyginał w palcach spinacze.
Gdy dostrzegł wymianę spojrzeń między Sarah a DeMarkiem, ciężko westchnął. No tak, czas najwyższy pozbyć się złudzeń i wreszcie przestać myśleć o tej pięknej kobiecie. Nie tylko był za stary i za niski, lecz także nie dorastał jej do pięt. Brakowało mu klasy, jaką mogła poszczycić się Sarah Whitman.
– Mam nadzieję – zaczął – że zapomniała już pani o wczorajszym strachu i czuje się dobrze. Sarah wbiła w szeryfa chłodny wzrok.
– Już wczoraj wyjaśniłam, że nie tak łatwo mnie przestraszyć. Tak, czuję się dobrze. Na tyle, na ile pozwalają na to okoliczności. A teraz chciałabym zobaczyć przedmioty znalezione przy ciele ojca.
Roń Gallagher otworzył szufladę, wyciągnął dużą, brązową kopertę i wysypał jej zawartość na blat biurka.
– Obawiam się, że zostało niewiele – oznajmił. – Dwadzieścia lat pod wodą zrobiło swoje.
Sarah zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć czegoś, czego by potem mogła żałować. Sięgnęła po najbliżej leżący przedmiot. Był to portfel ojca.
– Ostrożnie – ostrzegł szeryf. – Skóra ledwie się trzyma. W środku zachowało się tylko prawo jazdy.
Drżącymi palcami Sarah rozchyliła portfel i spojrzała na zdjęcie ojca.
– Och, Boże… tatusiu… – wyszeptała, dotykając czubkiem palca powyginanej plastikowej karty.
Tony bez słowa położył rękę na ramieniu Sarah. Na krótką chwilę oparła się o niego, lecz zaraz potem wyprostowała plecy i podniosła głowę. Jeszcze raz spojrzała na wyblakłą podobiznę uśmiechniętego mężczyzny o jasnych włosach i odłożyła portfel.
Ron Gallagher podsunął jej teraz niewielki pęk kluczy. Czuł się przy tym okropnie, jak intruz, który przeszkadza Sarah w pożegnaniu z ukochaną osobą.
Na widok klucza z napisem „Numer jeden, Tatuś" Sarah z wrażenia straciła na chwilę oddech. Był to prezent od niej na Dzień Ojca. Wzięła klucz do ręki i odwróciła się, aby pokazać go Tony'emu, bo nagle zabrakło jej słów.
– Widzę, słonko – powiedział łagodnie. – Dałaś go tacie? – A kiedy skinęła głową, ciągnął: – Był z ciebie bardzo dumny. Często mówił mi, jaka jesteś zdolna i bystra. Wiedziałaś o tym?
– Nie.
W tym jednym krótkim słowie skrywał się bezmiar bólu.
– Za każdym razem, gdy strzygłem wasze trawniki, opowiadał mi o tobie jakąś nową historię.
Sarah oddychała powoli, z przyjemnością słuchając tych słów. Przynosiły ukojenie, przywracały spokój.
Szeryfa interesowały znalezione klucze, dlatego postanowił przerwać tę pełną napięcia ciszę.
– Pani Whitman, właściwie zastanawiam się, czy… – zaczął.
– Mam na imię Sarah – przypomniała. Wolała, aby szeryf zwracał się do niej mniej oficjalnie.
– Dobrze. A więc, Sarah, czy potrafiłaby pani zidentyfikować któryś z tych kluczy? Zaczęła intensywnie myśleć. Była wówczas taka mała, ale może jednak…
– Ten otwierał drzwi do naszego domu. Pamiętam, bo identyczny klucz nosiłam na łańcuszku na szyi. Na pewno.
Do wskazanego klucza Roń Gallagher przylepił kawałek taśmy, a potem odnotował coś w aktach.
– A pozostałe? – zapytał.
– To chyba kluczyki do forda – stwierdziła Sarah. – Mieliśmy samochód tej marki. A te są od… – Obróciła na palcu dwa małe kluczyki o dziwacznych ząbkach. – Chyba właśnie nimi tatuś zamykał szuflady biurka.
– A co z tym? – Szeryf wskazał ostatni klucz.
– Wygląda na klucz do bankowej skrytki – do rozmowy wtrącił się Tony. Roń Gallagher popatrzył na niego z uwagą.
– To całkiem prawdopodobne. Sarah odłożyła klucze na biurko.
– Byłam za mała, aby wiedzieć coś na ten temat ale jestem pewna, że rodzice mieli taką skrytkę. I to chyba w banku, w którym pracował tatuś.
– Sprawdzę, ale zapewne przeszukano ją natychmiast po stwierdzeniu kradzieży w banku.
– Może tak, a może nie. Moja matka odmówiła wówczas współpracy z prowadzącymi dochodzenie – przypomniała sobie Sarah.
– Mogli załatwić nakaz sądowy bez jej zgody – wyjaśnił szeryf.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Miałam wtedy zaledwie dziesięć lat. – Z małego stosu monet leżącego na biurku Sarah podniosła jeden pieniążek. Była to dziesięciocentówka z 1973 roku. – Jaka stara – uznała.
– Wtedy była nowa – sprostował Tony.
Sarah odłożyła pieniążek. I nagle uprzytomniła sobie, że nie wolno jej dalej opowiadać o prywatnym życiu ojca w obecności szeryfa. Przecież to właśnie Roń Gallagher pełnił tę funkcję również dwadzieścia lat temu. Jak mogła się spodziewać, że tym razem rzetelnie zajmie się sprawą i doprowadzi do wykrycia mordercy ojca?
– Czy to wszystko? – zapytała. A gdy szeryf skinął głową, zadała kolejne pytanie: – Kiedy będę mogła odebrać zwłoki ojca?
– Biuro koronera twierdzi, że za jakiś tydzień, może trochę później. Ludzie są zawaleni robotą, a to nie jest przecież nic pil…
Roń Gallagher urwał, lecz nie potrafił już cofnąć nieopatrznie wypowiedzianych słów. Zerknął z niepokojem na skamieniałą twarz Sarah.
– Chciał pan nas poinformować, że nie jest to sprawa, którą należałoby załatwić w miarę szybko, mam rację? – wycedziła przez zęby. – Jak widzę, nie jestem już dłużej panu potrzebna. Żegnam.
Zaskoczony reakcją Sarah szeryf podniósł się z miejsca. Zastanawiał się, w jaki sposób mógłby naprawić gafę, ale jak na złość nic nie przychodziło mu do głowy.
Tony spojrzał na hardo uniesiony podbródek Sarah i zrozumiał, że to rzeczywiście już koniec rozmowy. Gdy wkładała płaszcz, podał Gallagherowi rękę.
– Wie pan, gdzie nas znaleźć, w razie gdyby zechciał pan jeszcze o coś zapytać – powiedział do szeryfa.
Gallagher skinął głową. Zwrócił się do Sarah:
– Pani Whitman, jeśli jest coś, co możemy dla pani zrobić, proszę dać nam znać. Z godnością uniosła głowę.
– Chce pan pomóc? W takim razie proszę znaleźć człowieka, który wrzucił mojego ojca do jeziora Flagstaff.
– Niczego bardziej nie pragnę – oświadczył Gallagher.
– Dlaczego jednak wyczuwam w tych słowach jakieś „ale"? – drwiącym tonem spytała Sarah.
Szeryf wskazał otwarte akta na biurku.
– To wszystko, co mam w tej sprawie. To znaczy prawie nic. Brak choćby najmniejszego śladu dowodu, który wskazywałby na kogoś innego, a nie na pani ojca. W tamten weekend Franklin Whitman był ostatnią osobą przebywającą w banku. Kradzież odkryto w poniedziałek, a równocześnie zaginął też pani ojciec. Natomiast pozostali pracownicy w komplecie zjawili się w pracy. Wszyscy oprócz wiceprezesa.
– Nic dziwnego – prychnęła Sarah – bo już wówczas spoczywał na dnie jeziora. – Miała ochotę wrzeszczeć z wściekłości, ale tylko zacisnęła pięści. Odetchnęła głęboko. Nachyliła się nad biurkiem i oparła obie ręce na blacie. – Mój ojciec nie zamknął się chyba w skrzyni własnoręcznie i nie rzucił do wody, prawda, szeryfie? – spytała z roziskrzonymi gniewem oczyma.