Lada chwila powinny zjawić się znajome panie, a Annabeth nie chciała, aby zauważyły, że spotkanie poprzedzały tak pieczołowite przygotowania. Elegancja wymaga żmudnych zabiegów, lecz zawsze powinna wydawać się niewymuszona.
W chwili gdy Annabeth ruszyła w stronę kuchni, odezwał się dzwonek u drzwi. Zawróciła, prężnym krokiem przeszła przez foyer, pamiętając, aby przed otwarciem drzwi przyoblec twarz w uśmiech.
Stała przed nią Marcia Farrell, wytworna jak zawsze.
– Wchodź szybko, proszę, bo na dworze jest bardzo zimno.
Utartym zwyczajem Marcia powiesiła płaszcz na stojącym w holu wieszaku, a potem pociągnęła nosem.
– Mniam, mniam, Annabeth, coś tu wspaniale pachnie. Mam nadzieję, że zrobiłaś te wspaniałe kulki kiełbasiane z serem, które tak uwielbiam.
Pani domu uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Zrobiłam. Kiedy zadzwoniłaś do drzwi, właśnie szłam do kuchni, żeby wyjąć je z pieca.
– Wobec tego biegnij i rób, co do ciebie należy – powiedziała roześmiana Marcia. – Mną się nie przejmuj. Sama się rozgoszczę w salonie i poczekam na resztę towarzystwa.
– Włączyłam telewizor, może znajdziesz coś godnego uwagi. Usiądź przy kominku, zaraz do ciebie przyjdę. – Annabeth przystanęła na chwilę. – A kiedy będę w kuchni i przyjdą pozostali goście, bądź uprzejma wpuścić ich do środka.
– Dobrze – powiedziała Marcia i ruszyła szybko do salonu, żeby zająć najlepsze miejsce przy kominku.
Chwilę później zjawiły się równocześnie Tiny Bartlett i Moira Blake. Zmierzająca do salonu Annabeth usłyszała ich nerwowe okrzyki.
– Chodź tu szybko! – z przejęciem w głosie zawołała Tiny.
Pani domu weszła do salonu i postawiła tacę z przekąskami na kredensie.
– Co się stało? – spytała zdziwiona reakcją przyjaciółek.
Widząc, że Tiny gestem zachęcają do podejścia do telewizora, Annabeth zbliżyła się i spojrzała na ekran, przed którym zdążyły już zasiąść trzy pozostałe damy.
– Tylko popatrz! To dziewczyna Whitmanów. Telewizja filmuje ją na ulicy. O, w tym przejeżdżającym samochodzie siedzi chyba Dewey Francis – wykrzykiwała podniecona Tiny. – S ądziłam, że przehandlował tego cadillaca.
Marcia zmarszczyła czoło.
– Tiny, daj spokój – ofuknęła przyjaciółkę. – Chcemy obejrzeć coś innego.
– Ciii… – Moira uciszyła resztę. – Posłuchajmy, co mówi Sarah Whitman.
– Z pewnością nic dobrego – mruknęła Annabeth. – Wiecie same, jak bardzo jest zgorzkniała i rozżalona.
– Masz jej to za złe? – spytała Moira, która nagle nieoczekiwanie posmutniała. Żadna z zebranych kobiet nie zamierzała przyznać, że Sarah Whitman ma podstawy do narzekania. Bez słowa wpatrywały się w ekran telewizora i słuchały słów Sarah, która akurat mówiła, że czeka na wydanie zwłok ojca.
Ciałem Marcii wstrząsnął dreszcz. Nie lubiła myśleć o śmierci. To było takie… ostateczne.
Kiedy jednak Sarah oświadczyła, że zrobi wszystko, aby zabójca jej ojca został wykryty i doprowadzony przed oblicze sądu, wszystkie przyjaciółki na chwilę aż zatkało z wrażenia. Popatrzyły na siebie z otwartymi ustami.
– Słyszałyście? – pierwsza odezwała się Marcia. – Co ona sobie właściwie myśli? Że co? Że jest detektywem? Nie do wiary, jak można puszczać na antenę takie rzeczy? Zabrzmiało to tak, jakbyśmy pośród nas ukrywali mordercę.
Moira milczała, wspominając Franklina Whitmana. Był dobrym szefem i człowiekiem zwariowanym na punkcie rodziny.
Jakże podle potraktowano później jego żonę i córkę. Bez względu na to, co myślała o zachowaniu Sarah i jej publicznych deklaracjach, uznała, że elementarna przyzwoitość nakazuje powiedzieć o Franklinie przynajmniej kilka ciepłych słów.
– Sam nie zamknął się w tej koszmarnej skrzyni – oświadczyła.
Wśród pań zszokowanych słowami Moiry zapanowała nagła cisza. Annabeth poczerwieniała na twarzy.
– To bez znaczenia! – syknęła.
– Nie dla Franklina – pod nosem mruknęła Moira.
Pani domu skierowała ze złością palec w stronę ekranu, na którym widniała Sarah.
– To mi się nie podoba! Wcale a wcale. Nie należy wracać do takich spraw. Lepiej w ogóle ich nie tykać.
– Za późno – jęknęła Tiny. – Mam tylko nadzieję, że Sarah nie jest stuknięta, jak jej matka. Chodzi mi o… to samobójstwo i całą resztę. O czym myślała wtedy ta kobieta? Na pewno nie o dziecku.
– Catherine była zawsze niezrównoważona psychicznie – oświadczyła zgryźliwie Annabeth. – Pamiętam, jak po urodzeniu córki prawie przez miesiąc leżała w łóżku.
Marcia, której ciotka pracowała wówczas w szpitalu jako pielęgniarka, czuła się w obowiązku wyjaśnić, o co chodziło.
– O ile dobrze pamiętam, Caterine miała bardzo ciężki poród. Rodziła przez dwadzieścia cztery godziny i wreszcie zdecydowali się na cesarskie cięcie. Dlatego tak długo dochodziła do zdrowia.
Słowa Marcii jeszcze bardziej zirytowały Annabeth. Nie lubiła, gdy ktoś podważał jej wiarygodność lub doszukiwał się nieścisłości w jej wypowiedziach.
– A ponadto ta kobieta nie pochodziła stąd. – Pani domu nie dawała za wygraną. – Kto wie, kim była, zanim poznał ją Franklin. Pochodziła, jak wiecie, z Południa, gdzieś z Luizjany. A pamiętacie tę czarnoskórą kobietę, która po śmierci Catherine zjawiła się w Marmet i wywiozła Sarah? Możecie wyobrazić sobie, że oddajecie dziecko na wychowanie komuś takiemu?
– O ile wiem, nie było innych chętnych do zaopiekowania się Sarah – przypomniała Moira, a potem wyłączyła telewizor, licząc na zmianę tematu rozmowy.
Pomogła jej w tym Tiny.
– Czy mi się wydaje, czy czuję zapach twoich słynnych kulek kiełbasianych? Zrobiłaś je? – zapytała panią domu.
– Tak. I parę innych rzeczy – z uśmiechem o znaj miła Annabeth, podchodząc do kredensu, na którym ustawiła tacę z przekąskami.
– Proszę, częstujcie się.
– To wspaniale – uznała Tiny. – Umieram z głodu.
– Weźmy talerzyki do stolika – zaproponowała Annabeth. – Możemy jednocześnie jeść i grać.
Po chwili cztery damy zasiadły do pokera, pogrążając się przy tym w rozmowie na temat przewagi ostrego cheddara nad łagodnym.
Śmiały się i grały jak zawsze, lecz dzisiaj towarzyszyła im świadomość nadciągającej burzy. Ich dotychczasowa uporządkowana, spokojna egzystencja została niebezpiecznie zakłócona.
Jako filary społeczności Marmet, którymi zresztą mianowały się same, czuły się w obowiązku naprawić powstałą sytuację. Ale jeszcze nie dzisiaj. Tego wieczoru zamierzały delektować się kulkami kiełbasianymi z serem, towarzyską rozmową i pokerem.
Cztery damy, czcigodne obywatelki Marmet, nie należały do jedynych mieszkańców miasta, którzy oglądali i komentowali telewizyjne wystąpienie Sarah Whitman.
Paul Sorenson spędzał spokojny wieczór przy kominku. Jednym uchem słuchał telewizyjnych wiadomości, a przy tym przerzucał gazetę i otrzymaną. korespondencję.
Cieszył się, że może wreszcie odpocząć po ciężkim dniu, spędzonym wyjątkowo pracowicie. Miał bowiem za sobą cotygodniowe zebranie dyrekcji. Po powrocie do domu i po smacznej kolacji usadowił się w wygodnym fotelu. Jednak po obejrzeniu relacji telewizyjnej od razu stracił dobry humor.
Odłożył na bok gazetę, podniósł się z trudem z fotela i przeklinając ostatni atak podagry, pokuśtykał do telefonu.
Paul Sorenson nie miał zwyczaju mieszać się ani do spraw miasta, ani do polityki, ograniczając zainteresowania głównie do pieniędzy. Tym razem jednak uznał sytuację za wyjątkową. W wiosennych wyborach Roń Gallagher zamierzał kandydować ponownie na stanowisko szeryfa. Nadeszła pora, aby mu o tym przypomnieć.