Wkładając pantofle, Sarah przeczesała w pośpiechu włosy. Odwróciła się ku toaletce, żeby odłożyć szczotkę i poczuła dziwny luz w talii. Dotknęła paska spodni i już po chwili trzymała w ręku oderwany guzik.
– Okropność – mruknęła, ruszając w stronę szafy po igły i nici. Uznała, że przyszycie guzika potrwa krócej niż zmiana garderoby.
Zsunęła spodnie do kolan, usiadła na brzegu łóżka i wzięła się do roboty. Właśnie kończyła, kiedy odezwał się telefon. Spojrzawszy na zegarek, postanowiła powierzyć rozmowę automatycznej sekretarce. Szybko jednak zmieniła zdanie i po trzecim dzwonku sama podniosła słuchawkę.
– Słucham.
– Rozmawiam z Sarah Whitman?
Z wrażenia aż wciągnęła powietrze. Od chwili gdy po raz ostatni słyszała taki akcent, minęło dwadzieścia lat. Na samo wspomnienie tamtych chwil robiło się jej niedobrze.
– Tak, to ja – odparła sztywno.
– Dzień dobry pani. Nazywam się Ron Gallagher. Jestem szeryfem okręgu Somerset w stanie Maine.
Sarah spuściła wzrok. Na czubku pantofla spostrzegła małe zadrapanie. Usiłowała coś powiedzieć, lecz słowa nie przedostawały się przez nagle zaciśnięte gardło.
– Pani Whitman… czy pani nadal tam jest? Przeszyły ją dreszcze. Drżącą dłonią potarła twarz.
– Tak. Przepraszam. Po co pan dzwoni?
– Czy jest pani córką Franklina Whitmana?
Czoło Sarah nagle pokryło się potem. Poczuła się okropnie. Czemu ten człowiek wraca do tamtych koszmarnych spraw? To niesprawiedliwe i podłe. Przecież to wszystko już dawno należało do przeszłości.
– Czy może pan dać mi spokój? – spytała, nieświadoma, że jej głos zrobił się piskliwy jak u dziecka.
Roń Gallagher zasępił się. Kiedy w Marmet wybuchł skandal dotyczący Franklina Whitmana, był jeszcze młodym człowiekiem, ale w małych miastach o takich sprawach pamięta się długo i równie długo się ich nie wybacza. A to, co działo się z rodziną Whitmana po kradzieży dokonanej przez Franklina i jego ucieczce, samo w sobie było zbrodnią.
– Pani Whitman, jest mi niezmiernie przykro, ale moim obowiązkiem jest poinformowanie, że przed dwoma dniami z jeziora Flagstaff wydobyto ciało pani ojca.
Tego się Sarah nie spodziewała. Przez dziesięć lat Franklin Whitman był wiceprezesem oddziału banku państwowego w Marmet, poważanym członkiem tamtejszej społeczności i najwspanialszym ojcem, o jakim mogłaby marzyć dziesięcioletnia dziewczynka. I pewnego pięknego dnia ten człowiek o nieposzlakowanej opinii obrabował własny bank i uciekł z milionem dolarów, pozostawiwszy żonę i córkę na pastwę opinii publicznej. Catherine i mała Sarah zostały odsądzone od czci i wiary, niemal ukamienowane za życia przez niemiłosiernych mieszkańców Marmet.
Przestępstwo popełnione przez ojca zrujnowało życie córki i zabiło jej matkę. Gdyby nie pomoc Lorett, najlepszej przyjaciółki Catherine, mała Sarah znalazłaby się w domu dziecka. A teraz ludzie, którzy jej rodzinie wyrządzili tak wiele krzywd, usiłowali ponownie wedrzeć się w jej życie.
– Po co pan mi to mówi? – niemal warknęła do słuchawki.
– Chyba pani nie rozumie… – zaczął szeryf.
– A co tu jest do rozumienia? – Sarah była już naprawdę zła. – Sądzę, że powinien pan być szczęśliwy, że wreszcie udało się wam odnaleźć mego ojca. Dziwi mnie tylko jedno. Że ten człowiek odważył się wrócić na miejsce przestępstwa.
Roń Gallagher westchnął. To, co zamierzał powiedzieć Sarah Whitman, zdążyło już w Marmet wywołać wielkie poruszenie. Trudno, jednak prawda powinna wyjść na jaw.
– Wygląda na to, że ojciec pani nigdy nie opuścił miasta – oznajmił.
– Co to ma znaczyć?
– Nurkowie odnaleźli ciało Franklina Whitmana na dnie jeziora Flagstaff. Zwłoki zamknięto w starej, żelaznej skrzyni. Odnaleziono również resztki ubrania. Trochę skóry, która jeszcze nie zdołała zbutwieć – portfel, buty i inne drobiazgi. Porównaliśmy te fakty ze starymi protokołami i już wiemy, że w chwili zniknięcia pan Whitman miał przy sobie te rzeczy. Należy zatem domniemywać, że zamknięto go w skrzyni i wrzucono do jeziora w tym samym ubraniu, w którym widziano go po raz ostatni żywego.
Sarah zrobiło się ciemno przed oczyma.
– Co pan mówi? – spytała drżącym głosem.
– Pani ojciec został zamordowany… być może przez wspólnika, który postanowił zatrzymać dla siebie wszystkie zrabowane pieniądze.
Powoli podniosła się z miejsca. Słowa szeryfa nie miały sensu. Przez te wszystkie lata była przekonana, że jej ukochany tatuś żyje sobie wygodnie gdzieś na drugim końcu świata, wydając skradziony milion, a tymczasem on gnił w skrzyni na dnie jeziora.
– Nie… – wyszeptała pobladłymi wargami. Roń Gallagher źle zrozumiał odpowiedź Sarah.
– Przykro mi, proszę pani, ale bez wątpienia chodzi o Franklina Whitmana. Identyfikacja na podstawie uzębienia wypadła pozytywnie.
– Nie – powtórzyła. – Nie o to chodzi. – Wciągnęła głęboko powietrze. – Dwadzieścia lat temu ustalono, że ojciec ukradł z banku pieniądze i uciekł. Od tamtej pory matkę i mnie traktowano jak trędowate. Przedstawiciele prawa nie dawali nam spokoju, nigdy nie przestali podejrzewać o współudział. Wszyscy ludzie w Marmet jawnie mówili, że pewnie wkrótce opuścimy miasto i dołączymy do ojca, by pławić się w luksusie kupionym za skradzione pieniądze. Sytuacja stała się nie do zniesienia. To wy doprowadziliście moją matkę do samobójstwa. A teraz mówi pan, że zaszła pomyłka? Ojciec nie uciekł ze zrabowanym milionem? – Głos Sarah brzmiał coraz silniej. – Jeśli myliliście się co do tego, równie dobrze możecie mylić się co do innych rzeczy. A jeśli mój ojciec w ogóle nie tknął tych pieniędzy? Może był tylko kozłem ofiarnym, natomiast prawdziwym przestępcą jest zupełnie kto inny?
– Wiem, proszę pani, istnieje taka możliwość, ale jesteśmy…
– Kiedy będę mogła odebrać szczątki ojca?
W głosie Sarah przebijał gniew. W zaistniałych okolicznościach Roń Gallagher nie mógł mieć jej tego za złe.
– Koroner jest zawalony bieżącą robotą, ale gdy tylko będzie w stanie dokonać sekcji, ja…
– Nieważne – warknęła Sarah. – Przylecę najbliższym samolotem.
– Ależ, pani Whitman, nie ma pośpie… Sarah odwiesiła słuchawkę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wiał lodowaty wiatr. Tony DeMarco wysiadł z taksówki. Chroniąc się przed zimnem, skulił ramiona i ruszył w stronę głównego wejścia do banku. Musiał podjąć pieniądze, aby zapłacić wykonawcy, który remontował pomieszczenia w zakupionym przez Tony'ego budynku, przystosowując je do nowych celów. Modernizacja dobiegała końca.
Do Chicago Tony przyjechał przed piętnastu laty. Bez grosza przy duszy, lecz z głową nabitą pomysłami i marzeniami. Samozaparcie, upór, wytrwałość, ciężka praca, a także pomoc finansowa ze strony stryja Salvatora sprawiły, że już jako młody człowiek zaczął dorabiać się fortuny. Osiem lat zajęło mu zdobycie sławy w świecie bywalców lokali rozrywkowych. Dla niego nie był to jednak stracony czas. Pierwszy własny nocny klub, noszący nazwę „Silk" okazał się tak wielkim sukcesem, że Tony zamierzał właśnie otworzyć następny, przy Lakeshore Drive.
Wkroczył do banku z wysoko uniesioną głową. Jego czarne włosy były lekko zmierzwione przez wiatr, w ciemnobrązowych oczach skrzyła się inteligencja.
Spojrzał w stronę gabinetu prezesa, mieszczącego się w przeciwległym końcu sali. Poruszał się z pewnością człowieka, który dobrze się czuje we własnej skórze, jest świadomy pełnych podziwu spojrzeń rzucanych mu przez kobiety.