Выбрать главу

– Ja mam zachcianki… I zawsze im ulegam… – oznajmiła, przeciągając sylaby, i zaraz potem udała, że całą uwagę skupia na torcie, który właśnie kroiła Moira. Laura ukryła złość. Nie zamierzała przejmować się gadaniem Sarah. Córka Whitmana była dla niej nikim.

– Pewnego dnia pani za to zapłaci – oświadczyła cierpkim tonem. – Może pani mi wierzyć.

Przypomniawszy sobie radę, jakiej Maury Overstreet udzielił Tony'emu, Sarah zaczęła się śmiać.

– Och, już mi to mówiono. Ale, widzi pani – spojrzała wymownie na Laurę – trzymam w ręku atutowego asa.

– Czyżby? – wycedziła rozmówczyni. – Jeśli to nie tajemnica, z rozkoszą usłyszymy od pani, co to jest.

Tym razem Tony postanowił zaoszczędzić Sarah odpowiedzi. Roześmiany objął ją ramieniem i uścisnął.

– Och, sam mogę to wam powiedzieć – oświadczył. – Z ust eksperta od spraw damskomęskich Sarah niedawno usłyszała zapewnienie, że nawet wówczas, gdy straci urodę i figurę, wybranek serca nigdy jej nie opuści. Prawda, słonko?

Sarah uś miechnęła si ę kpi ąco.

– Prawda.

– Dlaczego? – dopytywała się Laura.

– Bo jest genialną kucharką, a każdy wie, że droga do męskiego serca prowadzi przez żołądek.

– Och, Tony, przecież każdy bogacz może w każdej chwili kupić sobie usługi pierwszorzędnych kucharzy – wycedziła zjadliwie Laura. – Wtedy ma wszystko.

– Porusza pani interesujący temat – skomentowała Sarah.

Tony wstrzymał oddech. Gdy tylko Laura wspomniała o pieniądzach, wiedział, co zaraz nastąpi. Na krótką chwilę prawie zrobiło mu się jej żal.

– To znaczy jaki? – spytała.

– Mówiła pani, że była osobą pracującą – przypomniała Sarah. – Mam rację? Laura poczerwieniała ze złości.

– Mówiłam, że pracowałam zazwyczaj poza miastem.

– Aha. Tak. Przepraszam – mruknęła Sarah. – A jeśli już mowa o pieniądzach… właściwie skąd wzięła pani swoje?

Pozostałych gości aż zatkało. W eleganckim świecie rozmowy o pieniądzach należały do złego tonu. Wystarczyło, że ten temat już wcześniej poruszył nietaktowny Charles Bartlett.

– Sądzę, że nie jest to pani interes – odparła Laura.

Sarah nachyliła się nad stołem i obrzuciła krótkim spojrzeniem gości Moiry Blake.

– W banku, w którym pracował mój ojciec, nadal brakuje miliona dolarów, a wszyscy tu zebrani wiemy doskonale, że ich nie zabrał ani nie wydał.

Dlatego bardzo interesują mnie mieszkańcy Mar-met, którzy od tamtej pory bardzo się wzbogacili.

– Podejrzewa pani kogoś z nas? – spytała zaskoczona Tiny.

– Dopóki szeryf Gallagher nie znajdzie człowieka, który ponosi odpowiedzialność za zło wyrządzone mojej rodzinie, dopóty nie będę w stanie uznać nikogo za niewinnego.

– Doszły mnie słuchy, że zamierza się pani mścić – odezwał się Paul Sorenson.

– Tu nie chodzi o zemstę, panie Sorenson, lecz o sprawiedliwość. – Sarah uśmiechnęła się do Moiry, która podawała jej właśnie kawałek ciasta. – Wygląda niezwykle apetycznie – stwierdziła. – Marzę o tym, aby go spróbować.

Pani domu zmusiła się do uśmiechu, ale zaraz potem westchnęła. Postąpiła bardzo nierozważnie i teraz miała za swoje. Nie powinna była próbować zmuszać ludzi do pojednawczych gestów, i to w chwili, gdy ich uporządkowana, spokojna egzystencja została zakłócona w tak drastyczny sposób, jakim było odkrycie zbrodni i kłamstw.

– Sądziłam, że wszystko pójdzie gładko – powiedziała Sarah w samochodzie, gdy Tony pokonywał ostatni zakręt.

Wywrócił oczyma.

– Teraz już wiem, jak kiepsko czasami może poczuć się taki uczciwy człowiek jak ja – skomentował kwaśno.

– Czemu? Czyżbyś poczuł się zaniedbywany? – zdziwiła się Sarah. – Podczas kolacji u Moiry byłeś moim partnerem i jeśli czymś cię uraziłam, to bardzo przepraszam.

Tony roześmiał się głośno.

– Boże, Sarah, muszę dopilnować, byś nigdy nie została moim wrogiem.

– Nie pojmuję, o co ci właściwie chodzi.

– Jesteś niepoprawna i doskonale o tym wiesz. Nie udawaj naiwnej dziewicy. Spojrzała na Tony'ego. Mimo że na ukrytą w cieniu twarz Sarah padało z tablicy rozdzielczej w samochodzie tylko słabe światełko lampki, w jej oczach dostrzegł pożądanie.

– Nie jestem dziewicą – oświadczyła. – Od bardzo dawna.

– Mam uznać to za zaproszenie? – ochrypłym głosem zapytał Tony, któremu zrobiło się nagle bardzo gorąco.

– Potraktuj moje słowa, jak ci się podoba – warknęła.

– Och, zrobię to, moja słodka. Masz to jak w banku – zapewnił.

Wstrząsnął nią dreszcz pożądania. Cały dzień spędziła w towarzystwie układnego Anthony'ego DeMarca, lecz teraz, gdy zapadł wieczór, pragnęła znaleźć się w objęciach Silka.

– Przyjdź do mnie, gdy tylko ułożysz do snu obu wielkoludów – powiedziała.

– Oni nie sypiają – stwierdził Tony.

– Są wampirami?

Kiedy jęknął i wywrócił oczyma, Sarah uśmiechnęła się lekko.

– Tylko żartowałam. A poza tym trzymaj ich z daleka od pierwszego piętra.

– Dlaczego?

– Dlatego.

– W porządku. To mi odpowiada – uznał Tony, skręcając na podjazd przed domem.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Tony spał wyciągnięty obok Sarah. Mimo że półżywa po szaleńczych uniesieniach, nie potrafiła zapaść w sen. Wrażenia z kolacji u Moiry Blake były zbyt intensywne, aby mogła od razu o nich zapomnieć.

Wysunąwszy się z objęć Tony'ego, podniosła się z łóżka i podeszła do okna.

Jak zwykle cały teren posiadłości oświetlały silne lampy. Poza ich zasięgiem wokół domu panowały egipskie ciemności. Właśnie z miejsca, w którym się teraz znajdowała, dostrzegła przedtem jakiś ruchomy cień. Jak potem się okazało, należał zapewne do przemykającego chyłkiem człowieka, który śledził ją z ukrycia. Później, stojąc na tarasie, była o krok od utraty życia. Teraz nie musiała się już bać, bo dom był pilnie strzeżony. Całą dobę.

Spojrzała z zazdrością na Tony'ego pogrążonego we śnie i westchnęła. Gdyby tylko potrafiła zasnąć. I zapomnieć o wszystkim choćby tylko na jedną noc.

Chmura, która do tej pory przesłaniała księżyc, zaczęła się przesuwać i dopiero teraz Sarah zobaczyła jezioro. Odbite w wodzie srebrzyste światło księżyca prześwitywało między gałęziami drzew. Widok był przepiękny.

Ciało Sarah przeszyły dreszcze. Już zawsze będzie spoglądała z przerażeniem na to jezioro. Pływanie w nim byłoby jak harce na ojcowskim grobie. Powinna być wdzięczna losowi, że nie mieszka na stałe w Marmet. To miasto kryło zbyt wiele ponurych tajemnic. Podczas wieczornego przyjęcia miała okazję sama się o tym przekonać. Nic nie byłoby w stanie ukryć wzajemnych animozji, dawnych przewinień i grzechów ludzi zasiadających przy stole Moiry Blake.

Weźmy takiego Charlesa Bartletta. Ten człowiek zachowywał się dziwnie. Mimo społecznego awansu i życiowych sukcesów zazdrościł Tony'emu tak bardzo, że nawet nie potrafił tego ukryć. Albo Paul Sorenson, obecny dyrektor banku. Sarah była pewna, że jej nie znosi, a może nawet pała do niej nienawiścią. Dlaczego? Nie miała pojęcia. Harmon Weatherly był natomiast człowiekiem miłym i łagodnym. Wyczuła to już przy pierwszym spotkaniu w mieście. A dzisiaj u Moiry starał się podtrzymywać przy stole lekki nastrój.

Sarah zadrżała. Zatęskniła nagle do jasno oświetlonych, pełnych życia ulic Nowego Orleanu.

Przyszły jej na myśl ładne dziewczyny, pracujące tam jako prostytutki. Niekiedy wpadały do jej restauracji na rogalika i filiżankę kawy, po dwie lub w towarzystwie jakiegoś klienta. Sarah nigdy ich nie osądzała. Tylko łasce Boga i Lorett Boudreaux zawdzięczała, że nie spotkał jej podobny los. Równie dobrze sama mogła przecież skończyć na ulicy.