– Dzień dobry, Charlotte. Muszę porozmawiać z Dabneyem – oznajmił. – Jest zajęty? Sekretarka podniosła wzrok. Na widok Tony'ego na jej twarzy ukazał się szeroki uśmiech.
– Och, pan DeMarco! Dzień dobry. Jak to miło, że pan nas odwiedził.
– To ty, Silk? Wchodź! Wchodź! – z głębi gabinetu zabrzmiał głos prezesa.
Odkąd klub zyskał popularność, wiele osób zwracało się do Tony'ego posługując się przezwiskiem Silk, które przylgnęło do niego już we wczesnej młodości. Minął z uśmiechem biurko sekretarki.
W ciągu godziny załatwił sprawę w banku. Wracał taksówką do swego eleganckiego apartamentu z widokiem na jezioro Michigan. Mimo że w Chicago mieszkał od lat, nadal czasami, jak w tej właśnie chwili, tęskno mu było do gęstych lasów, wśród których się urodził i spędził młode lata. Imponujący widok roztaczający się z okien apartamentu nie był w stanie dorównać jesiennemu krajobrazowi stanu Maine.
Tony'emu brakowało całej palety przepięknych barw Nowej Anglii i chłopięcych wędrówek po lasach. Na samą myśl o szeleście usychających liści pod stopami i zapachu dymu z pobliskich ognisk ogarniała go przemożna tęsknota za rodzinnymi stronami.
Przed pięciu laty w pobliżu Marmet, gdzie się wychował, zbudował dom letniskowy nad jeziorem Flagstaff, lecz od tamtej pory odwiedził to miejsce zaledwie dwukrotnie. W tym roku przyrzekł sobie oderwać się na jakiś czas od pracy i spędzić urlop w rodzinnym Maine. Pobyt w Chicago okazał się dla niego nadzwyczaj pomyślny, gdyż właśnie tutaj dorobił się fortuny. Miał jednak nieprzepartą ochotę wyrwać się z tego ruchliwego miasta, choćby tylko na chwilę.
Chwilę później taksówka skręciła na podjazd domu, w którym mieścił się apartament. Choć taksometr wskazywał dziewięć dolarów, Tony wręczył kierowcy dwudziestodolarowy banknot. Wysiadł z samochodu, nie czekając na resztę. Życie układało mu się jak po maśle, mógł pozwolić sobie na wspaniałomyślność.
Kilka chwil później otworzył drzwi prowadzące do luksusowego apartamentu, zajmującego ostatnie piętro wysokiego budynku. Zdjął płaszcz, powiesił w holu, a potem poszedł do kuchni. Zziębnięty, chciał rozgrzać się kubkiem gorącej kawy.
Właśnie ją przygotowywał, kiedy zadzwonił telefon. Nawet nie spojrzał na wyświetlacz, by sprawdzić numer, z jakiego dzwoniono. Sięgnął po słuchawkę, a gdy rozpoznał głos rozmówcy, uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Cześć, Silk – usłyszał w słuchawce. – Nie widzieliśmy się szmat czasu.
– Cześć, Web. Fakt. Do licha, co się z tobą dzieje?
Webster Davidson podpisał egzemplarz umowy, który podsunęła mu sekretarka, a potem gestem polecił kobiecie, aby opuściła gabinet i nie łączyła żadnych rozmów.
– Jestem zajęty… sam wiesz, jak to jest. Powiadają, że bez pracy nie ma kołaczy.
– Nadal zajmujesz się mieszkaniówką?
– Tak, od czasu do czasu, ale ostatnio mam na tapecie duży kompleks handlowy.
– Jesteś świetnym fachowcem. Znacznie lepszym niż ja w swojej robocie – nieoczekiwanie stwierdził Tony.
– Co ty wygadujesz? Skąd nagle takie negatywne myślenie? – spytał zdziwiony Web. – Nie sądziłem, że takie słowa padną kiedykolwiek z ust niesławnego Anthony'ego DeMarca. To do ciebie zupełnie niepodobne.
– Powiadasz „niesławnego"?
– No, może to już czas przeszły. Odkąd zacząłeś działać zgodnie z prawem, stałeś się innym facetem – wycofał się Web. Tony parsknął śmiechem.
– Do licha, chłopie, za kogo mnie masz? Zawsze działałem w granicach prawa. Jedyna różnica między nami polega na tym, że jestem od ciebie znacznie przystojniejszy.
Web roześmiał się lekko.
– Na ten temat nie będę dyskutował – zastrzegł z miejsca. – Dzwonię do ciebie nie po to, aby gadać o moim tłustym brzuchu i łysiejącej głowie.
– No, to o co chodzi?
– O Franklina Whitmana.
Tony zmarszczył czoło. Od dawna nie słyszał tego nazwiska, ale nadal, po wielu latach, wszystko pamiętał. Jakiś czas temu, gdy haniebny czyn Franklina Whitmana wyszedł na jaw, Tony doznał prawdziwego wstrząsu. To niebywałe, by wiceprezes banku ukradł milion dolarów i uciekł, porzucając rodzinę. Zwłaszcza że Whitman był człowiekiem powszechnie szanowanym przez mieszkańców miasteczka. Tony, który dobrze znał bankiera, długo nie mógł uwierzyć w oczywiste fakty.
– O Franklina Whitmana? – powtórzył zaskoczony. – Co z nim? Czyżby wreszcie znaleźli faceta?
– Tak – potwierdził Web. – Ale raczej to, co z niego zostało.
Tony poczuł nagle, jak jeży mu się skóra na karku.
– Co masz na myśli?
– Przed dwoma dniami do jeziora Flagstaff wpadł jakiś samochód. Nurkowie z ekipy ratowniczej szeryfa okręgowego, którzy szukali ciała kierowcy, natknęli się na dnie jeziora na starą, żelazną skrzynię. Kiedy ją otworzyli, okazało się, że mieści szczątki Whitmana.
– Jezu. – W tej chwili Tony'emu stanęła przed oczyma mała dziewczynka, która przyglądała mu się, kiedy u jej ojca strzygł trawniki. Działo się to dwadzieścia lat temu, a więc teraz musiała być dojrzałą kobietą. – Whitman miał córkę – stwierdził. – Została zawiadomiona?
– Tak słyszałem – odrzekł Web. – Mąż mojej siostry jest zastępcą szeryfa okręgu Somerset. Podobno ta kobieta przyjeżdża jutro do Marmet po szczątki ojca.
– Sama?
– Och, Silk, nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że córka Whitmana mieszka w Nowym Orleanie i że kiedy szeryf skontaktował się z nią telefonicznie, wpadła we wściekłość.
Tony westchnął.
– Dziękuję za telefon. Jestem ci zobowiązany za te informacje.
– Nie ma sprawy – odparł Web. – Pomyślałem sobie, że pewnie chciałbyś o tym wiedzieć. Pamiętam, że swego czasu lubiłeś Whitmana.
– Tak, rzeczywiście.
– No, to pora kończyć rozmowę, bo robota czeka. Daj znać, jeśli kiedykolwiek będziesz w pobliżu.
Połączenie zostało przerwane. Tony odwiesił słuchawkę, nalał do kubka zaparzonej przed chwilą kawy i zaniósł ją do salonu. Usiadł w ulubionym fotelu i ostrożnie, żeby się nie poparzyć, upił pierwszy łyk.
Po chwili westchnął. Wrócił myślami do przeszłości i związanych z nią wspomnień.
Małą Sarah Whitman widział po raz ostatni, gdy stała zapłakana nad grobem matki. On sam miał wówczas szesnaście lat i nie bardzo wiedział, w jaki sposób pocieszyć dziesięcioletnią dziewczynkę. Nie zrobił nic. I z tego powodu do dziś nie pozbył się poczucia winy.
W całym Marmet wierzył w niego jedynie Franklin Whitman i to on dał mu szansę. Rodzice Tony'ego, oboje alkoholicy, bezustannie byli bez pracy, nie mieli też ochoty zajmować się synem. Tak więc Tony wychowywał się sam, głównie na ulicy. Był ślicznym chłopakiem, ale już jako nastolatek miał fatalną reputację. Przydomek Silk* nadali mu rówieśnicy, zazdroszcząc udanych podrywów i eleganckich, gładkich manier.
Silk (ang) – jedwab (przyp red)
DeMarco był już wówczas prawie mężczyzną i zdawał sobie sprawę z tego, że opinia szkolnego podrywacza nie pomoże mu wydostać się z ponurego domu i zmienić życia, jakie wiódł do tej pory. Miał ambicje, pragnął odmiany na lepsze.
Było lato, kiedy jako szesnastolatek wkroczył do banku, poszedł do wiceprezesa, Franklina Whitmana, i poprosił go o pożyczkę. Chciał kupić kosiarkę i założyć własną firmę, chociaż zdawał sobie sprawę, że większość szacownych i bogobojnych obywateli Marmet raczej nie obdarzy zaufaniem syna alkoholika.
Tony był bardzo zdziwiony, bo Franklin Whitman nie tylko udzielił mu pożyczki, lecz także został jego pierwszym klientem. Ciężko pracując, pod koniec lata Silk miał już trzydziestu stałych klientów. Zarobił w tym czasie ponad trzy tysiące dolarów. Ten sukces jedynie zaostrzył jego apetyt.