Intruz przyspieszył kroku. Przeszedł szybko przez hol, obok jej kryjówki. I właśnie wtedy, kiedy uznała, że jest już bezpieczna, zorientowała się, że znieruchomiał. Pozostał w miejscu.
Och, tylko nie to, tylko nie to! – jęknęła w duchu.
Trzęsła się tak bardzo, że ledwie mogła ustać na nogach. Usłyszała zbliżające się kroki. Niemal czuła energię człowieka po drugiej stronie drzwi. Odruchowo przytrzymywała je.
– Ocal mnie, słodki Jezu. Nie pozwól umrzeć.
Sarah poczuła nagle, jak w jej rękach porusza się klamka. Pomyślała, że wszystko skończone, lecz właśnie wtedy rozbłysły nagle lampy. Przywrócono dopływ prądu. Widok wąskiego paska światła pod drzwiami schowka sprawił, że odetchnęła z ulgą. Poprzez zamknięte drzwi tak wyraźnie wyczuła zaskoczenie intruza, jakby stali oboje twarzą w twarz.
W jednej chwili ustąpił nacisk na klamkę. Sarah usłyszała stłumione przekleństwo i zaraz potem błyskawicznie oddalające się kroki. Zanim przyszło jej do głowy, że powinna wychylić się ze schowka i zobaczyć, kto ucieka, w domu zapanowała głucha cisza.
Już miała nacisnąć klamkę, gdy nagle uzmysłowiła sobie, że po to, aby wywabić ją z kryjówki, intruz być może posłużył się podstępem. A teraz czatuje za drzwiami, szykując się do zabójstwa.
Sarah odczekała jeszcze chwilę, a potem odetchnęła głęboko i otworzyła drzwi.
Miała przed sobą pusty hol. Na podłodze widniały świeże ślady butów prowadzące do wyjścia. Odwróciła się powoli, spojrzała w głąb kryjówki, którą dopiero co opuściła, i właśnie w tym momencie dostrzegła tam jakiś duży cień. Na jego widok cofnęła się i krzyknęła przeraźliwie.
W schowku leżał Tony. Nieprzytomny, z zakrwawioną głową.
Sarah podbiegła do wejściowych drzwi, po drodze głośno wzywając pomocy. W ciągu zaledwie paru minut dom wypełnił się strażnikami pilnującymi posiadłości. Jeden z nich, z bronią gotową do strzału, stanął przy Sarah. Inni rozbiegli się we wszystkich kierunkach.
Widziała jak przez mgłę wynoszonych z domu, nieprzytomnych obu osobistych ochroniarzy, Dunna i Farleya, i migające światła karetki zabierającej ich i Tony'ego.
Krzyczała, że też chce jechać, lecz dowódca grupy strażników wynajętych przez Tony'ego nie zgodził się spuścić jej z oczu. Płakała histerycznie.
Uspokoiła się nieco dopiero na widok szeryfa Gallaghera i dwóch jego ludzi.
– Sarah! Proszę mówić, co się stało – zażądał, wprowadziwszy ją do salonu.
– Obudziło mnie uderzenie pioruna. Rozszalała się burza. Nie mogłam znaleźć ani Tony'ego, ani żadnego z osobistych ochroniarzy, i wtedy pogasły wszystkie światła. Wołałam, ale nikt mi nie odpowiadał. A potem usłyszałam czyjeś kroki. Gdyby należały do Tony'ego lub Dunna czy Farleya, daliby mi o tym znać i odkrzyknęli. Tak więc musiał to być ktoś obcy.
Szeryf Gallagher skinął głową. Prawie to samo powiedzieli mu wcześniej strażnicy pilnujący terenu, ale pozwolił Sarah mówić, bo chciał, aby się uspokoiła.
– Co zrobiła pani potem? – zapytał.
– Ukryłam się w schowku pod schodami. – Podniosła wzrok i popatrzyła na szeryfa oczyma pełnymi łez. – Przez cały czas leżał tam Tony. Znajdował się tuż obok mnie, a ja o tym nie wiedziałam. – Ciałem Sarah wstrząsnęły dreszcze. – Boże… było zupełnie tak jak z tatusiem. Ludzie pływali sobie po jeziorze… a on leżał tam, na dnie, zamknięty w skrzyni.
– Proszę tak nie myśleć. – Szeryf Gallagher zwrócił się do jednego ze swoich ludzi: – Wyjmij z barku whisky i zrób pani drinka.
– Nie będę nic piła – oświadczyła Sarah. – Chcę zobaczyć Tony'ego. Dowiedzieć się, co z nim. – Rozpłakała się na cały głos. – To wszystko moja wina. Bo gdyby mi nie pomagał…
– Nic mu nie będzie – oświadczył Gallagher, mimo że nie wiedział, jak naprawdę jest. Po chwili wręczył Sarah szklaneczkę whisky. – Proszę to wypić.
Wypiła, jakby w szklance było lekarstwo. Z obrzydzeniem.
– Dobra dziewczynka – pochwalił szeryf. – A teraz proszę opowiedzieć, co było potem. Sarah zamknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie koszmarne przeżycie.
– Będąc w schowku, trzymałam od środka klamkę, bo w drzwiach nie było zamka. Słyszałam, jak intruz zbiega po schodach, mija w holu moją kryjówkę, lecz chwilę potem zawraca. Byłam przerażona. Przekonana, że zaraz mnie odnajdzie. I nagle włączono prąd. Rozbłysły światła. Przeraziły tego człowieka, gdyż usłyszałam, jak zaklął i rzucił się do ucieczki. Kiedy opuściłam schowek, już go nie było, ale znalazłam Tony'ego… – Rękoma zakryła twarz.
Gallagher zwrócił się do dowódcy grupy strażników zatrudnionych przez Tony'ego do ochrony posiadłości:
– Widzieliście coś?
– Absolutnie nic – odparł zapytany. – Nie mieliśmy pojęcia, że w domu dzieje się coś złego, dopóki nie rozległ się krzyk pani Whitman. – I zaraz potem dodał, tak jakby się tłumacząc: – Wynajęto nas wyłącznie do pilnowania terenu. Nie mogliśmy wiedzieć, że przebywający w domu ochroniarze zostali załatwieni.
– Nikt nie ma do panów pretensji – odezwała się Sarah. – Dziękuję Bogu, że byliście w pobliżu.
Dowódca grupy spojrzał na siedzącą przed nim kobietę i w jednej chwili powziął decyzję.
– Postawię strażników zarówno tuż przy wejściu do domu, jak i na terenie posiadłości, chyba że pan DeMarco wyda inne polecenia – oświadczył. – Nikt nie dostanie się do środka bez naszej zgody – dodał i poszedł wydać podwładnym odpowiednie polecenia.
Sarah poderwała się z miejsca i dociągnęła poły zbyt obszernego szlafroka.
– Dokąd chce pani iść? – zapytał szeryf.
– Do siebie. Muszę się ubrać. Pojadę do Tony'ego do szpitala.
– Niech pani idzie. – Gallagher westchnął. – Sam panią zawiozę.
– Mam samochód. To przecież niedaleko.
– Zawieźli Tony'ego do Portlandu – poinformował. Sarah aż jęknęła.
– Tak daleko?
– Już mówiłem, że panią tam zawiozę. Ale proszę wziąć ze sobą jakiegoś ochroniarza.
– Mam nadzieję, że będzie lepszy niż obaj poprzedni – wymamrotała pod nosem.
– Słyszałem, jak jeden z sanitariuszy mówił, że nafaszerowano ich jakimś narkotykiem. Sarah zmarszczyła czoło.
– Niemożliwe. Jak mogło się to stać? Tony mówił, że obaj są maniakami zdrowego jedzenia. Chyba nawet mają zwyczaj sami przygotowywać sobie posiłki.
– Nie wiem. Powtarzam tylko to, co usłyszałem. Po zrobieniu dokładnych badań będzie wiadomo więcej. A teraz, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, pójdę z panią na górę i sprawdzimy, czy coś nie zginęło.
Usłyszawszy słowa szeryfa, Sarah nerwowo drgnęła. Taka możliwość w ogóle nie przyszła jej wcześniej do głowy.
– S ądziłam, że intruz szukał mnie.
– Być może – przyznał Gallagher. – Na wszelki wypadek jednak sprawdźmy piętro. Weszli po schodach w towarzystwie strażnika uzbrojonego w półautomat.
Gdyby Sarah nie była tak przerażona, ten widok pewnie by ją rozbawił. Wszystko działo się bowiem jak na kiepskim filmie. W ciemnym domu dziewczyna ucieka przed zabójcą i znajduje nieprzytomnego, zakrwawionego kochanka. A potem zjawia się policja i nieszczęsna bohaterka ubiera się pod okiem całkowicie obcych ludzi, uzbrojonych strażników.
– Litości – mruknęła.
– Czy pani coś mówiła?
– Co takiego? Och, nie – zaprzeczyła Sarah, przyrzekając sobie od tej pory nie wyrażać na głos własnych myśli.
Była już ubrana i prawie gotowa do wyjścia. Kiedy rozglądała się w poszukiwaniu pantofli, uprzytomniła sobie, czego brakuje.
– Pudełko! Znikło! – zawołała.
Usłyszawszy krzyk Sarah, z drugiego pokoju przybiegł szeryf z bronią w ręku, mimo że przy drzwiach stał uzbrojony strażnik.