Выбрать главу

– A więc musiał to być któryś z gości – uznał Tony.

– Niekoniecznie – powiedziała Sarah. – Równie dobrze mógł zrobić to ktoś z zewnątrz, wykorzystawszy chwilę, gdy byliśmy zebrani w jednym miejscu, na przykład przy stole w jadalni.

– Do licha, a już myślałem, że udało się nam zawęzić krąg podejrzanych.

– Masz ze mną same kłopoty. Wyjadę, gdy tylko wydadzą mi ciało ojca. Tony złapał Sarah za rękę.

– Nie. Nie możesz tego zrobić. Skąd będę wiedział, że jesteś bezpieczna?

– Nie wiem. Dam sobie radę. Ale kiedy opuszczę Marmet, będę przynajmniej pewna, że tobie nic nie grozi. – Sarah załamał się głos. – Kiedy ujrzałam cię… pomyślałam przez chwilę…

Tony przyciągnął ją do siebie.

– Tylko nie płacz, dziecinko. Wiem, w co się wpakowałem. Po prostu okazałem się nieostrożny, i tyle.

– Nie musisz okazywać mi aż takiej lojalności – powiedziała Sarah. – Czy tego nie rozumiesz? Jeśli uważasz, że miałeś jakiś dług wobec mego ojca, to już dawno go spłaciłeś. Tony, proszę… Ze względu na twoje bezpieczeństwo i moje zdrowie psychiczne, pozwól mi zrobić to, co uważam za stosowne.

Tony zacisnął gniewnie szczękę.

– Nie.

– Jesteś zwariowany – z westchnieniem uznała Sarah.

– Tak. Zwariowany na twoim punkcie.

– Jak widzę, wrócił Silk… Zaczynasz mówić miłe rzeczy.

– Taka już, dziecinko, moja natura. Nie mogę cię porzucić, więc nigdy więcej o to nie proś.

Długo patrzyli na siebie bez słowa. W końcu Sarah uległa i opuściła wzrok.

– Chcę wracać do domu – oświadczył Tony. Uśmiechnęła się krzywo.

– Powiedziałem coś śmiesznego?

– Lekarza, który był tutaj wcześniej, uprzedziłam, że podejmiesz właśnie taką decyzję.

– No, to czemu w dalszym ciągu tkwię w szpitalnym łóżku?

– Bo spałeś.

– Ale już się obudziłem. Idź po tego faceta. Chcę zaraz stąd wyjść.

– Lekarz wróci za…

– Jeśli będziesz tu sterczeć, to znajdę go sam – oznajmił Tony. – Przecież nic mi nie jest. Mam tylko guza na głowie.

– Wobec tego już znikam – oznajmiła Sarah, z westchnieniem podnosząc się z krzesła. Kiedy ruszyła w stronę drzwi, Tony uprzytomnił sobie, że nie powinien spuszczać jej z oczu.

– Poczekaj!

– O co tym razem chodzi? – spytała.

– Nie chcę, abyś sama włóczyła się po szpitalnych korytarzach. Ten szaleniec mógł tu za tobą przyjechać.

– O to nie musisz się martwić. Przy twoich drzwiach szeryf postawił wartownika. A drugi policjant, który tam czeka, stanowi moją osobistą ochronę.

Tony rozluźnił się nieco.

– No, to idź, ale zaraz wracaj. Sarah ujęła się pod boki.

– Albo pójdę szukać lekarza, albo zostanę tutaj. Ale nie obiecuję, że zaraz wrócę, bo nie wiem, gdzie on jest.

Tony wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Lubię, kiedy się złościsz – oznajmił. Sarah odwzajemniła uśmiech.

– Och, powinieneś zobaczyć mnie, kiedy jestem naprawdę wściekła.

– Czy mi się to spodoba?

– Zależy od tego, jaki masz stosunek do rozlewu krwi.

Kiedy Sarah wychodziła z pokoju, Tony śmiał się głośno, ściskając mocno obolałą głowę.

Jazda samochodem ze szpitala do domu byłaby długa i dla Tony'ego bardzo męcząca. Zrezygnował więc ze szpitalnej karetki i wynajął śmigłowiec.

Ledwie Sarah zdołała jako tako przyzwyczaić się do przebywania w powietrzu, pilot zaczął kołować nad jeziorem Flagstaff.

Pilot, obejrzawszy uprzednio ukształtowanie terenu, zdecydował się posadzić maszynę na frontowym podjeździe do posiadłości.

Po chwili pasażerowie śmigłowca zobaczyli, jak z domu Tony'ego wysypują się ludzie, żeby po-usuwać stojące tam pojazdy. Sarah ujrzała pod sobą dwa radiowozy, dwie furgonetki należące do grupy wynajętych strażników, samochód, którym przyjechali Dunn i Farley, a także jakiś wóz, którego nie rozpoznała. Kiedy zjawił się przy nim uzbrojony strażnik, aby odstawić auto w inne miejsce, przypomniała sobie o ciotce Lorett. Starsza pani pewnie już była na miejscu.

Biedni Dunn i Farley wprawdzie otrzeźwieli po solidnej dawce narkotyku, ale nie potrafili zrozumieć, co się właściwie stało. Paskudny specyfik nie tylko pozbawił ich przytomności, lecz także spowodował lukę w pamięci. Obaj mieli pozieleniałe twarze i chorowali podczas lotu.

Po kilku minutach placyk przed domem Tony'ego został opróżniony ze wszystkich pojazdów. Zaraz potem śmigłowiec wylądował.

Gdy tylko znalazł się na ziemi, z domu i zza każdego drzewa powybiegali strażnicy i policjanci. Wszyscy uzbrojeni po zęby. Tak jakby mieli pilnować samego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Na ten widok Sarah miała ochotę się roześmiać i zapytać, po co ten cyrk, szybko jednak uprzytomniła sobie, że gdyby nie interwencja i przezorność Tony'ego, już by nie żyła.

Poczekaj, pokazał na migi, gdy zaczęła szykować się do wyjścia.

Siedziała w otwartej kabinie, z włosami miotanymi podmuchami wiatru wywołanego przez obracające się śmigło. Pozwolono jej wysiąść, dopiero kiedy przy helikopterze znalazła się duża grupa uzbrojonych ludzi. Zanim spostrzegła, dokąd idzie Tony, otoczyli ją strażnicy.

Dwaj z nich posadzili ją sobie na rękach i ruszyli biegiem w stronę domu. Przenieśli w ten sposób spory kawał drogi i postawili przed frontowymi drzwiami. Była tak zaskoczona, że – zanim wepchnęli ją do środka i zamknęli drzwi – zdołała tylko wyjąkać szybkie podziękowania.

Zaczęła od razu rozglądać się za Tonym, ale nigdzie nie było go widać. Nagle usłyszała wołanie. Odwróciła się.

– Nieźle przyjmujesz ciotkę, dziecinko – cedząc powoli sylaby, niemal wysyczała zgryźliwie Lorett Boudreaux.

– Ciociu! Jesteś, dzięki Bogu!

Sarah wpadła w czułe objęcia starszej pani. Tu była bezpieczna. Zaraz potem przypomniała sobie jednak o wypadku młodszej córki ciotki.

– Co z Michelle?

Lorett uśmiechnęła się i odgarnęła włosy z twarzy Sarah.

– W porządku, chere. Nie musisz się o nią martwić. Wrócił Francois. Już niepotrzebna jej matka.

– Ja cię potrzebuję – oświadczyła Sarah i zaraz potem jej oczy wypełniły się łzami. – Och, ciociu. Tu dzieją się straszne rzeczy.

– Wiem, dziecinko. Trochę wiedziałam przedtem, o reszcie usłyszałam od szeryfa.

– Nie mam pojęcia, co robić dalej – wyznała Sarah. – Zamieszkawszy u Tony'ego, naraziłam go na ogromne niebezpieczeństwo.

– Sam dokonał wyboru – uznała Lorett. – Sądzę, że będzie konsekwentny.

W tej chwili otworzyły się frontowe drzwi i stanął w nich pan domu. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na Lorett Boudreaux, aby wiedzieć, z kim ma do czynienia. Kiedy na niego popatrzyła, Tony zrozumiał, że Sarah nie przesadzała, mówiąc o niezwykłych zdolnościach ciotki. Uśmiechnął się lekko.

Lorett Boudreaux przyglądała się uważnie mężczyźnie, który skradł serce jej ukochanej wychowance. Wyglądał imponująco. Miał na sobie idealnie leżące, kosztowne ubranie. Cieszyły wzrok oliwkowa cera, czarne włosy i ciemne oczy. Był dobrze zbudowany, lecz szczupły, miał długie i silne nogi. Mały, biały opatrunek na czole jeszcze dodawał mu uroku, bo był, zdaniem Lorett, świadectwem odwagi. Ten przystojny, młody człowiek został zraniony, ponieważ występował w obronie jej ukochanej dziewczynki.

– Podejdź bliżej, chłopcze – powiedziała łagodnym głosem.

Niemal odruchowo wykonał polecenie. Stanąwszy blisko, wyciągnął rękę.

– Pani Boudreaux, witam w moim domu.

– Mów mi po imieniu. Jestem Lorett – oznajmiła i uściskała Tony'ego.