– Drogie panie, poznajcie ciotkę Sarah, Lorett Boudreaux z Nowego Orleanu. Lorett, przedstawiam ci, kolejno od twojej lewej strony, Tiny Bartlett, Marcie Farrell, Moirę Blake i Annabeth Harold.
– Cieszymy się, że możemy… znów panią zobaczyć – pierwsza odezwała się Tiny. Nie mając nic więcej do powiedzenia, zachichotała nieco głupawo.
– Spotkałyście się już wcześniej? – spytał zaskoczony Tony.
– Przed laty – odparła Lorett. – Na pogrzebie Catherine.
– Ciociu, zjesz kawałek ciasta? Lorett popatrzyła z lekkim niesmakiem na gotowe, sklepowe wypieki i potrząsnęła głową.
– Nie, dziękuję.
Sarah odwróciła się tyłem do gości, żeby ukryć satysfakcję. Odmowa ciotki sprawiła jej większą przyjemność, niż zrobiłyby to całostronicowe przeprosiny w miejscowej gazecie. Widok min tych czterech tak zawsze pewnych siebie kobiet, którym teraz pokazano, gdzie ich miejsce, był zachwycający. Zanim którakolwiek z nich zdołała się odezwać, rozległ się sygnał komórki Tony'ego. Przeprosił zebranych, opuścił kuchnię i włączył aparat. Dzwonił Maury.
– Badam tę historię z „Łosiem", usiłując znaleźć w okolicy coś, co ma to słowo w swojej nazwie – relacjonował. – Jestem w drodze na południe. Podobno przy drodze do Portlandu znajduje się gdzieś stara gospoda „Pod Łosiem i Kaczką", a także farma uprawiająca bożonarodzeniowe choinki, „Trop Łosia". Czy te nazwy obiły ci się kiedykolwiek o uszy?
– Prawdę powiedziawszy, tak, aczkolwiek nic mi nie mówią.
– Natrafiłem na jeszcze jeden ślad, ale wiekowy facet, z którym rozmawiałem, nie potrafił przypomnieć sobie, gdzie to jest. Słyszałeś o starym zajeździe „Pod Łosiem"?
– Nie – po namyśle odparł Tony – ale poczekaj chwilę. Mamy tutaj miejscowych gości. Może któraś z nich będzie coś wiedziała na ten temat. Zapytam.
– W porządku.
Tony wrócił do kuchni.
– Potrzebuję pomocy – oświadczył. – Mój detektyw szuka starego zajazdu „Pod Łosiem". Czy któraś z was słyszała kiedykolwiek tę nazwę i może wie, gdzie to jest?
Moira nawet nie drgnęła. Siedziała nieruchomo z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Annabeth nachyliła się w stronę Marcii i zaczęła coś szeptać. Tiny poczerwieniały policzki.
– O co chodzi? – zapytał Tony.
– Ten zajazd już nie istnieje – odrzekła Tiny.
– Jest zburzony?
– Nie. Wydaje mi się, że budynki stoją nadal, ale zajazd zamknięto wiele lat temu. Właściciele mieszkali na miejscu, może jeszcze tam są.
Marcia szturchnęła Tiny w ramię.
– Oj, oj. Nie uwierzę, że znałaś to ustronne miejsce… Nie cieszyło się dobrą sławą. Policzki biednej Tiny zrobiły się nagle jeszcze czerwieńsze.
– Oboje z Charlesem, będąc bardzo młodzi, musieliśmy gdzieś się spotykać. Tatuś był przeciwny naszemu małżeństwu, więc…
– Nieważne – uciął Tony. – Nie interesują mnie szczegóły z twojego prywatnego życia. Powiedz tylko, gdzie jest to miejsce.
– Główną drogą trzeba jechać z Marmet na północ i kierować się drogowskazami do Kanady. Ten stary zajazd „Pod Łosiem" znajdował się tuż przy granicy – poinformowała Marcia.
Moira wyglądała na zgorszoną.
– Chcesz powiedzieć, że też tam bywałaś?
– Och, daj spokój, przecież sama doskonale wiesz, gdzie to jest. Kiedyś widziałam tam nawet twój samochód.
– Niemożliwe! Absolutnie niemożliwe! – gwałtownie zaprzeczyła Moira. Marcia wzruszyła ramionami.
– Wyglądał tak jak twój. U dołu przedniej szyby miał nawet identyczną parkingową nalepkę.
Zniecierpliwiony Tony spojrzał na Sarah, prosząc, by przejęła od niego pałeczkę, a sam szybko wycofał się z kuchni, chcąc przekazać Maury'emu uzyskaną wiadomość.
– Dokąd teraz zamierzasz jechać? – zapytał detektywa.
– Na południe. Ale jutro z samego rana sprawdzę ten stary zajazd przy granicy.
– Informuj mnie na bieżąco.
– Jasne – odparł Maury i się rozłączył.
Tony wsunął komórkę do kieszeni i wrócił do gości. Annabeth i Tiny sprzeczały się o coś na wesoło, Marcia siedziała z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Tylko Moira przyglądała się im z pogardliwą miną. W pewnej chwili podniosła się z miejsca.
– Czas na nas – oznajmiła pozostałym. – Pamiętajcie, że nasz drogi Tony dopiero co wyszedł ze szpitala, a my nie pozwalamy mu odpocząć. To bardzo brzydko. – Rzuciła Sarah pełne wyrzutu spojrzenie, tak jakby wszystko było jej winą, a potem, idąc do drzwi, poklepała ją po policzku.
– Dziękujemy za wizytę – zawołała Sarah do wychodzących.
Tony spojrzał na nią z uśmiechem. Było jasne, że kpi z nadętych matron. Pomyślał o czekających go latach wspólnego życia z tą wspaniałą kobietą i uświadomił sobie, że nigdy nie będzie się z nią nudził. Bez względu na to, co przyniesie im los.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Wizyty Maury'ego w gospodzie „Pod Łosiem i Kaczką", a także na plantacji choinek „Trop Łosia", nie wniosły niczego nowego do prowadzonego przezeń dochodzenia.
Dochodziła dwudziesta pierwsza, kiedy podjechał wreszcie pod miejsce zakwaterowania i zaparkował. Brak motelu w Marmet bardzo utrudniał mu życie, a jedyny pensjonat w mieście był akurat zamknięty. Tak więc detektyw musiał z konieczności ulokować się w małym schronisku dla narciarzy, usytuowanym w górach, na terenach sportów zimowych. Jako że było poza sezonem, okazał się jedynym lokatorem Toma i Morrisa Fentonów, mieszkających na miejscu. Już o dwudziestej w schronisku zamykano salę jadalną, dzięki czemu wieczorami panował tu spokój. Było jednak przy tym trochę nudno.
Następnego dnia Maury wybierał się z samego rana do starego motelu „Pod Łosiem", teraz jednak marzył tylko o tym, aby coś przegryźć i porządnie się wyspać.
Pomyślał z zazdrością o Silku, który mieszkał w pięknym domu w towarzystwie dwóch najlepszych kucharek, jakie wydał świat. Facet miał szczęście.
Wzdychając, zmęczony detektyw wysiadł z samochodu. Z pudełkiem z szybko stygnącą pizzą i z coraz cieplejszym sześciopakiem piwa powlókł się do swego pokoju.
Od chwili gdy po raz ostatni zabójca znajdował się w pobliżu motelu „Pod Łosiem", minęły całe lata. Nie było już co prawda znaku wskazującego, gdzie skręcić, ale droga była nadal po dawnemu znajoma. Nic dziwnego, przez długi czas przyjeżdżał bowiem tutaj regularnie, dwukrotnie w miesiącu. Pod szarymi gontami dachu pokrywającymi niewielki domek numer dziesięć powstało wiele różnych planów. I urzeczywistniło się wiele wspaniałych marzeń…
Kiedy zabójca dojechał na miejsce i zatrzymał samochód, w świetle reflektorów ujrzał to, co po latach zostało z motelu. Stało tu niegdyś w dwóch rzędach sporo małych, wesołych, białych domków z zielonymi okiennicami. Niestety, czas obszedł się z nimi bardzo źle.
Po ciemku było trudno zlustrować dokładnie cały teren i dostrzec wszystkie szczegóły. Wyglądało jednak na to, że był tu pożar, który zniszczył trzy domki.
Pozostały po nich tylko kikuty poczerniałych ścian. W pozostałych domkach pozapadały się dachy. Brakowało okiennic i schodków, a ze ścian poodłaziła farba. Wystarczyło jednak na chwilę zamknąć oczy, aby wyobrazić sobie dawny wygląd tego miejsca.
Zabójcę ogarnęła fala wspomnień.
Nagle na werandzie pierwszego domku zapaliła się lampa. Zaraz potem ukazał się jakiś stary człowiek. Zszedł po schodkach.
– Mogę jakoś pomóc? – zapytał. Zabójca wysiadł z wozu.
Żeby lepiej widzieć, stary człowiek przymrużył oczy. W oślepiających go światłach reflektorów dostrzegł tylko przed sobą jakąś niewyraźną sylwetkę.